Proszę proszę - chyba powoli zmierzamy do uchwalenia ustawy metropolitarnej, jak donosi dziennik "Polska". Mieliśmy już w historii województwa miejskie, obejmowały one jednak w praktyce same miejscowości - po raz pierwszy Warszawę w II Rzeczypospolitej, a następnie kilka innych miast w PRL. Po przełomie 1989 roku pomysł w szerszej debacie publicznej próbowała wprowadzić Partia Demokratyczna w 2005 roku, ale nie był on szeroko dyskutowana tak jak Demokraci nie odegrali w tamtych wyborach większej roli. W poprzedniej kadencji nad pomysłem pracowało Prawo i Sprawiedliwość, a skoro teraz pałeczkę przejmuje Platforma Obywatelska, zatem można spodziewać się dość szybkiego uchwalenia odpowiedniej ustawy dość sporą ilością głosów.
Najbardziej chyba cieszą się takiego obrotu spraw miasta Górnego Śląska - konurbacyjny model rozwoju sprawia tam, że nie ma wyrazistego centrum. Do tej pory samodzielnie funkcjonującym gminom trudno było porozumieć się np. w sprawach komunikacji miejskiej czy też jakichkolwiek inwestycji przekraczających swym zakresem obszar jednej miejscowości. Warszawa i okolice mają inny model wzajemnych relacji, któremu jednak stworzenie nowego, spójnego organizmu administracyjnego może pomóc. Powiaty dla takich zależności są jednostkami zbyt małymi, natomiast województwa - zdecydowanie zbyt dużymi.
By jednak pomysł ten miał sens, musi mieć spełnione dwa podstawowe warunki - być transparentny i mieć bazę finansową. Organ zarządzający obszarem aglomeracyjnym powinien składać się z reprezentantek i reprezentantów miejscowych samorządów - najlepiej pochodzących z Rad Gmin/Rad Miast. W procesie decyzyjnym dużo większą rolę powinni odgrywać także mieszkańcy (np. poprzez wprowadzenie obowiązkowych konsultacji w niektórych kwestiach, takich jak przebieg nowo planowanej drogi), ale też organizacje pozarządowe, które zajmują się na co dzień kwestiami rozwoju społecznego, gospodarczego i ekologicznego. Bez spełnienia tego warunku będziemy mieli do czynienia z kolejną władzą, z która nikt nie czuje związku i bezpośredniego wpływu na decyzje w niej zapadające.
Żeby nie była to jedynie formacja konsumująca pieniądze i nie robiąca wiele dla aglomeracji, należy zapewnić jej odpowiednie finansowanie. Mówi się o części udziałów z podatku VAT, natomiast nie proponuje się np., by 10% budżetu gmin i powiatów uczestniczących w projekcie było zarezerwowanych na wspólny budżet aglomeracyjny. Warto zastanowić się nad takim rozwiązaniem, które nie będzie wpływać negatywnie na transfery finansowe do mniej zamożnych gmin pozostających poza systemem wielkich miast - zgodnie z konstytucyjną zasadą zrównoważonego rozwoju. Skoro wpływ niektórych inwestycji Warszawy, Krakowa czy Katowic wykracza poza granice miasta, zatem być może warto, by i gminy podmiejskie decydowały się na partycypację w kosztach. I na odwrót - kiedy mamy plan wybudowania nowoczesnego obiektu sportowego w Pruszkowie nie ma powodu, by Warszawa miała odmawiać udziału finansowego.
Dziwi sceptycyzm LiD w tej sprawie. Rzecz jasna nie można przejść obojętnie wobec obaw dotyczących sytuacji finansowej ubogich gmin. Ewentualne finansowanie pomysłu powinno być dla nich neutralne. Nie należy jednak zapominać, że rozwój komunikacji i procesy globalizacyjne sprawiają, że wpływy wielkiego miasta sięgają daleko poza jego granice administracyjne. Tereny leżące tuż za jego rogatkami są bardzo mocno powiązane z nim gospodarczo, kulturowo i społecznie. Jednocześnie nierzadko pozbawione są wielu korzyści, które dla mieszkańców są oczywistością. Przykładem bilety aglomeracyjne w Warszawie, których nie doczekaliśmy się mimo kilkuletnich zapewnień różnych ekip, że są już tuż tuż. Tymczasem dla wielu dodatkowe koszty związane z publicznym transportem sprawiają, że wolą oni jeździć do pracy samochodem niż autobusem czy tez pociągiem, czego efektem wielokilometrowe korki.
Tak więc wykluczenie ma rozliczne poziomy - to już nie tylko linia Polska A i Polska B, to także granice przebiegające między poszczególnymi obszarami województwa, Warszawą a okolicznymi miastami, a także samymi dzielnicami stolicy Polski. Łagodzenie dysproporcji powinno zatem odbywać się na wszystkich tych poziomach i bardzo możliwe, że obszary metropolitarne będą dawały tego typu szanse. Przykład Wrocławia i okolicznych gmin, które współpracując ze sobą zdołały uczynić cały swój obszar bardziej atrakcyjnym miejscem do pracy i życia wskazuje, że może to być dobry kierunek. W końcu obecnie wystarczy, by miejscowość leżąca dość blisko stolicy nie miała linii kolejowej czy autobusowej do centrum Warszawy, by zamiast dobrze się rozwijać pogrążała się w marazmie. Warto o tympamiętać dyskutując o projekcie obszarów metropolitarnych.
Najbardziej chyba cieszą się takiego obrotu spraw miasta Górnego Śląska - konurbacyjny model rozwoju sprawia tam, że nie ma wyrazistego centrum. Do tej pory samodzielnie funkcjonującym gminom trudno było porozumieć się np. w sprawach komunikacji miejskiej czy też jakichkolwiek inwestycji przekraczających swym zakresem obszar jednej miejscowości. Warszawa i okolice mają inny model wzajemnych relacji, któremu jednak stworzenie nowego, spójnego organizmu administracyjnego może pomóc. Powiaty dla takich zależności są jednostkami zbyt małymi, natomiast województwa - zdecydowanie zbyt dużymi.
By jednak pomysł ten miał sens, musi mieć spełnione dwa podstawowe warunki - być transparentny i mieć bazę finansową. Organ zarządzający obszarem aglomeracyjnym powinien składać się z reprezentantek i reprezentantów miejscowych samorządów - najlepiej pochodzących z Rad Gmin/Rad Miast. W procesie decyzyjnym dużo większą rolę powinni odgrywać także mieszkańcy (np. poprzez wprowadzenie obowiązkowych konsultacji w niektórych kwestiach, takich jak przebieg nowo planowanej drogi), ale też organizacje pozarządowe, które zajmują się na co dzień kwestiami rozwoju społecznego, gospodarczego i ekologicznego. Bez spełnienia tego warunku będziemy mieli do czynienia z kolejną władzą, z która nikt nie czuje związku i bezpośredniego wpływu na decyzje w niej zapadające.
Żeby nie była to jedynie formacja konsumująca pieniądze i nie robiąca wiele dla aglomeracji, należy zapewnić jej odpowiednie finansowanie. Mówi się o części udziałów z podatku VAT, natomiast nie proponuje się np., by 10% budżetu gmin i powiatów uczestniczących w projekcie było zarezerwowanych na wspólny budżet aglomeracyjny. Warto zastanowić się nad takim rozwiązaniem, które nie będzie wpływać negatywnie na transfery finansowe do mniej zamożnych gmin pozostających poza systemem wielkich miast - zgodnie z konstytucyjną zasadą zrównoważonego rozwoju. Skoro wpływ niektórych inwestycji Warszawy, Krakowa czy Katowic wykracza poza granice miasta, zatem być może warto, by i gminy podmiejskie decydowały się na partycypację w kosztach. I na odwrót - kiedy mamy plan wybudowania nowoczesnego obiektu sportowego w Pruszkowie nie ma powodu, by Warszawa miała odmawiać udziału finansowego.
Dziwi sceptycyzm LiD w tej sprawie. Rzecz jasna nie można przejść obojętnie wobec obaw dotyczących sytuacji finansowej ubogich gmin. Ewentualne finansowanie pomysłu powinno być dla nich neutralne. Nie należy jednak zapominać, że rozwój komunikacji i procesy globalizacyjne sprawiają, że wpływy wielkiego miasta sięgają daleko poza jego granice administracyjne. Tereny leżące tuż za jego rogatkami są bardzo mocno powiązane z nim gospodarczo, kulturowo i społecznie. Jednocześnie nierzadko pozbawione są wielu korzyści, które dla mieszkańców są oczywistością. Przykładem bilety aglomeracyjne w Warszawie, których nie doczekaliśmy się mimo kilkuletnich zapewnień różnych ekip, że są już tuż tuż. Tymczasem dla wielu dodatkowe koszty związane z publicznym transportem sprawiają, że wolą oni jeździć do pracy samochodem niż autobusem czy tez pociągiem, czego efektem wielokilometrowe korki.
Tak więc wykluczenie ma rozliczne poziomy - to już nie tylko linia Polska A i Polska B, to także granice przebiegające między poszczególnymi obszarami województwa, Warszawą a okolicznymi miastami, a także samymi dzielnicami stolicy Polski. Łagodzenie dysproporcji powinno zatem odbywać się na wszystkich tych poziomach i bardzo możliwe, że obszary metropolitarne będą dawały tego typu szanse. Przykład Wrocławia i okolicznych gmin, które współpracując ze sobą zdołały uczynić cały swój obszar bardziej atrakcyjnym miejscem do pracy i życia wskazuje, że może to być dobry kierunek. W końcu obecnie wystarczy, by miejscowość leżąca dość blisko stolicy nie miała linii kolejowej czy autobusowej do centrum Warszawy, by zamiast dobrze się rozwijać pogrążała się w marazmie. Warto o tympamiętać dyskutując o projekcie obszarów metropolitarnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz