Niedziela była czasem wyborów w dwóch zachodnioniemieckich landach - Hesji i Dolnej Saksonii. Do tej pory w obydwu rządziła CDU, partia obecnej kanclerz Angeli Merkel. Ogólnokrajowe sondaże dają tej formacji znaczącą przewagę nad drugim koalicjantem - SPD, jednak po tym weekendzie może okazać się, że proporcje nieco się odmienią.
W Dolnej Saksonii chrześcijańscy demokraci zdołali utrzymać znaczącą przewagę, zdobywając 42,5% głosów. Socjaldemokraci zdołali uzbierać jedynie 30,3%. Liberałowie z FDP minimalnie wyprzedzili Zielonych różnicą 0,2 punktu procentowego i mają szansę utworzyć powyborczą koalicję z chadekami, którzy będą prawdopodobnie chcieli uniknąć mariażu z SPD. Obie partie "wielkiej koalicji" starają się wyraźniej akcentować swoją odmienność, szczególnie od czasu zwrotu centrolewicy w kierunku demokratycznego socjalizmu. W Landtagu CDU będzie miało 68 reprezentantów i reprezentantek (-23), SPD 48 (-15), FDP 13 (-2), Zieloni 12 (-2) a Lewica 11 (+11). Chadecy są tu rozgrywającymi, jednak strata 5,8 punktu procentowego w porównaniu do poprzednich wyborów jest dość bolesna.
Jeszcze gorzej mają się sprawy dla partii Merkel w Hesji, gdzie faktycznie padł remis - 36,8% w porównaniu do 36,7% dla SPD. Tamtejsza przywódczyni socjaldemokratów, Andrea Ypsalanti, ma jednak dużo bardziej korzystną sytuację powyborczą - jej partia zyskała 7,6% wyborców, podczas gdy szermujący hasłami antyimigranckimi lider tamtejszych chadeków, Roland Koch może się pochwalić utratą aż 12 punktów procentowych. W tej sytuacji dwie najsilniejsze partie mają po 42 osoby w Landtagu (-14 dla CDU i +9 dla SPD) i kluczową rolę odgrywają tu mniejsze formacje - FDP zajmie 11 miejsc (+2), Zieloni 9 (-3), a Lewica 6 (+6). Wolni Demokraci wolą trzymać się chadeków i już wykluczają bycie jamajską przystawką do czerwono-zielonej koalicji, zatem dość realnym staje się scenariusz, o którym myśli spora część lewicowych publicystów. SPD, Zieloni i Lewica w jednym gabinecie? Jeśli nie będzie "wielkiej koalicji" - całkiem możliwe.
Ciekawie w obu landach są wyniki mniejszych partii. Kolejność zostaje zachowana - liberałowie przed Zielonymi i socjalistami. W Hesji Zieloni spadli dość mocno(tylko 7,5%), tracąc 2,6%, podczas gdy FDP zyskało 1,5%. Przepływy elektoratu są tutaj jasne: wolnościowcy skorzystali na porażce chadeków, natomiast Zieloni/Sojusz'90 ucierpieli na byciu ściśniętymi między rosnącą w siłę SPD i Lewicę. W Dolnej Saksonii udało się uniknąć tego trendu (zdołali nawet zyskać nieco wyborców, dochodząc do 8%), tyle że tam zyskały wszystkie mniejsze partie. Prawdziwy triumf odnieśli jednak rozłamowcy z SPD, którzy sprzymierzyli się z postkomunistyczną PDS i w ten sposób stworzyli Lewicę. Die Linke właśnie wchodzi do dwóch kolejnych Landtagów na Zachodzie Niemiec, zdobywając odpowiednio 5,1% głosów w Hesji i aż 7,1% Dolnej Saksonii, jeszcze do niedawna będąc tam zupełnie nieobecna.
Regionalne wybory są zatem ciosem dla chadeków Angeli Merkel. W jednym z landów będą musieli podzielić się władzą, w drugim zaś mogą ją zupełnie utracić - i bardzo możliwe, że socjaldemokraci właśnie do takiego scenariusza będą dążyli. Opinia publiczna w Niemczech przechyla się na lewo - dużo w tym zasługi Die Linke, która zaczęła podbierać wyborców SPD i Zielonym. Obydwie partie zostały tym samym zmuszone do powrotu na bardziej wyraziste pozycje. Dla socjaldemokratów oznaczało to pożegnanie się z trzecią drogą, dla Zielonych z kolei - dążenie do wycofania wojsk z Afganistanu i przyjęcie bardzie socjalnego kursu w polityce gospodarczej. Od wydarzeń w Hesji zależy także to, czy zostanie przełamana historyczna niechęć SPD do postkomunistów i dojdzie do formalnego aliansu (tak jak w Berlinie), czy też zdecydują się na jakąś mniej śmiały scenariusz typu "wielka koalicja" albo rząd mniejszościowy z Zielonymi. Warto obserwować ten land, albowiem może stać się prawdziwym poligonem doświadczalnym przed przyszłorocznymi wyborami ogólnokrajowymi.
W Dolnej Saksonii chrześcijańscy demokraci zdołali utrzymać znaczącą przewagę, zdobywając 42,5% głosów. Socjaldemokraci zdołali uzbierać jedynie 30,3%. Liberałowie z FDP minimalnie wyprzedzili Zielonych różnicą 0,2 punktu procentowego i mają szansę utworzyć powyborczą koalicję z chadekami, którzy będą prawdopodobnie chcieli uniknąć mariażu z SPD. Obie partie "wielkiej koalicji" starają się wyraźniej akcentować swoją odmienność, szczególnie od czasu zwrotu centrolewicy w kierunku demokratycznego socjalizmu. W Landtagu CDU będzie miało 68 reprezentantów i reprezentantek (-23), SPD 48 (-15), FDP 13 (-2), Zieloni 12 (-2) a Lewica 11 (+11). Chadecy są tu rozgrywającymi, jednak strata 5,8 punktu procentowego w porównaniu do poprzednich wyborów jest dość bolesna.
Jeszcze gorzej mają się sprawy dla partii Merkel w Hesji, gdzie faktycznie padł remis - 36,8% w porównaniu do 36,7% dla SPD. Tamtejsza przywódczyni socjaldemokratów, Andrea Ypsalanti, ma jednak dużo bardziej korzystną sytuację powyborczą - jej partia zyskała 7,6% wyborców, podczas gdy szermujący hasłami antyimigranckimi lider tamtejszych chadeków, Roland Koch może się pochwalić utratą aż 12 punktów procentowych. W tej sytuacji dwie najsilniejsze partie mają po 42 osoby w Landtagu (-14 dla CDU i +9 dla SPD) i kluczową rolę odgrywają tu mniejsze formacje - FDP zajmie 11 miejsc (+2), Zieloni 9 (-3), a Lewica 6 (+6). Wolni Demokraci wolą trzymać się chadeków i już wykluczają bycie jamajską przystawką do czerwono-zielonej koalicji, zatem dość realnym staje się scenariusz, o którym myśli spora część lewicowych publicystów. SPD, Zieloni i Lewica w jednym gabinecie? Jeśli nie będzie "wielkiej koalicji" - całkiem możliwe.
Ciekawie w obu landach są wyniki mniejszych partii. Kolejność zostaje zachowana - liberałowie przed Zielonymi i socjalistami. W Hesji Zieloni spadli dość mocno(tylko 7,5%), tracąc 2,6%, podczas gdy FDP zyskało 1,5%. Przepływy elektoratu są tutaj jasne: wolnościowcy skorzystali na porażce chadeków, natomiast Zieloni/Sojusz'90 ucierpieli na byciu ściśniętymi między rosnącą w siłę SPD i Lewicę. W Dolnej Saksonii udało się uniknąć tego trendu (zdołali nawet zyskać nieco wyborców, dochodząc do 8%), tyle że tam zyskały wszystkie mniejsze partie. Prawdziwy triumf odnieśli jednak rozłamowcy z SPD, którzy sprzymierzyli się z postkomunistyczną PDS i w ten sposób stworzyli Lewicę. Die Linke właśnie wchodzi do dwóch kolejnych Landtagów na Zachodzie Niemiec, zdobywając odpowiednio 5,1% głosów w Hesji i aż 7,1% Dolnej Saksonii, jeszcze do niedawna będąc tam zupełnie nieobecna.
Regionalne wybory są zatem ciosem dla chadeków Angeli Merkel. W jednym z landów będą musieli podzielić się władzą, w drugim zaś mogą ją zupełnie utracić - i bardzo możliwe, że socjaldemokraci właśnie do takiego scenariusza będą dążyli. Opinia publiczna w Niemczech przechyla się na lewo - dużo w tym zasługi Die Linke, która zaczęła podbierać wyborców SPD i Zielonym. Obydwie partie zostały tym samym zmuszone do powrotu na bardziej wyraziste pozycje. Dla socjaldemokratów oznaczało to pożegnanie się z trzecią drogą, dla Zielonych z kolei - dążenie do wycofania wojsk z Afganistanu i przyjęcie bardzie socjalnego kursu w polityce gospodarczej. Od wydarzeń w Hesji zależy także to, czy zostanie przełamana historyczna niechęć SPD do postkomunistów i dojdzie do formalnego aliansu (tak jak w Berlinie), czy też zdecydują się na jakąś mniej śmiały scenariusz typu "wielka koalicja" albo rząd mniejszościowy z Zielonymi. Warto obserwować ten land, albowiem może stać się prawdziwym poligonem doświadczalnym przed przyszłorocznymi wyborami ogólnokrajowymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz