Szanowny Panie Andrzeju,
przeczytawszy w Gazecie Wyborczej Pana „List otwarty do kandydatów w wyborach samorządowych”, jako kandydat do Rady m.st. Warszawy z Komitetu Wyborczego Partii Zieloni pragnę w pełni zgodzić się z opisaną w Pana liście diagnozą deficytu demokracji w naszej stolicy, ale też dodać kilka swoich uwag.
Przede wszystkim wszyscy samorządowcy powinni uświadomić sobie, że dzisiaj nie wystarczy raz na cztery lata poprosić o wyborczy głos i otrzymać mandat radnego. Dzisiaj trzeba codziennie starać się o ten społeczno-polityczny mandat. Praca w samorządzie to nieustający dialog z obywatelami miasta - służy do tego wiele narzędzi, które w Warszawie bywają bardzo zardzewiałe – należy je przeczyścić i naoliwić.
Między innymi takimi narzędziami demokracji są rady osiedla, czyli organizacje samorządowe najniższego szczebla. Rady osiedla bardzo dobrze funkcjonują w Śródmieściu oraz na Grochowie, ale pozostają niezauważane przez władze miasta, a ich działania mało kiedy brane są pod uwagę. Najwyższa pora, aby rady osiedli zaistniały we wszystkich dzielnicach miasta, i żeby dla wszystkich było jasne, jak można założyć radę i na jakich zasadach ten obywatelski organ funkcjonuje. Społeczna działalność rad powinna być wspierana przez urzędy dzielnicowe oraz przez warszawski ratusz. Jako radny zamierzam utrzymywać kontakty ze wszystkimi radami, bo to są miejsca, gdzie spotykam się bezpośrednio z problemami obywateli, ale też znajduje tam bardzo dobre rozwiązania.
Innym ważnym narzędziem demokracji społecznej są miejskie Komisje Dialogu Społecznego, które skupiają organizacje pozarządowe zajmujące się konkretnymi tematami, np. ochroną środowiska albo miejscowymi planami zagospodarowania – tu jest potrzebne silne wsparcie i zainteresowanie radnych miejskich pracami takich komisji. Dla mnie jako kandydata na radnego sensowne jest, aby komisje rady miasta raz na jakiś czas robiły wspólne z Komisjami Dialogu Społecznego posiedzenia w celu wymiany informacji oraz prawdziwego załatwiania spraw i kontroli miejskich urzędów. W dzielnicach też istnieją Dzielnicowe Komisje Dialogu – te powinny zostać zreformowane poprzez rozszerzenie ich formuły tak, by uwzględniała wszystkich zainteresowanych sprawami dzielnicy. Proponuję na przykład, aby do udziału w pracach komisji dopuścić pojedyncze (niezrzeszone) osoby, przedsiębiorców, urzędników ZGN, spółdzielców oraz przedstawicieli wspólnot mieszkaniowych. Nie byłaby to żadna nowość, bo taki ciekawy projekt już wystartował na Woli. Jako miejski radny będę też lobbował za zmianą statutu miasta, tak aby radni dzielnicowi otrzymali większe kompetencje, a ich głos był słyszany i naprawdę brany pod uwagę przez radę i warszawski ratusz.
Uczestniczyłem w wielu posiedzeniach komisji oraz sesjach rad dzielnicowych i wielokrotnie słyszałem, że radni dzielnicy jedynie wydają opinie, które następnie nie są brane pod uwagę ani przez Radę Warszawy, ani przez urzędników ratusza. Najwyższa pora z tym skończyć, bo obecna sytuacja to nie tylko niegospodarność finansowa, ale też objaw kulejącej demokracji. Często prowadzi to w Warszawie do frustracji, bo lokalna społeczność oczekuje innych decyzji niż te, które uważa za słuszne ratusz. Należy też dać większe i bardziej elastyczne kompetencje dzielnicowym burmistrzom, ponieważ, jak Pan zauważył, zarządzają sporymi miejscowościami.
Wielokrotnie w swojej aktywistycznej działalności w mieście słyszałem od ludzi, którzy zwracali się do mnie o pomoc, że nie znają oni swoich radnych. W Warszawie jest to wielki problem, ale do rozwiązania. Miedzy innymi dlatego kandyduję na radnego Warszawy – uważam, że radnymi powinni być nasi sąsiedzi, liderki i liderzy z podwórka, osiedla i dzielnicy, ludzie, którzy pracują na przysłowiowej ulicy, na podwórku - bezpośrednio znają sytuację i problemy mieszkanek i mieszkańców. Tak jak już wyżej pisałem, radni z Rady Miasta powinni brać czynny udział w pracach DKDS-ów i KDS-ów i organizować wspólne komisje. Powinni też być w ciągłym kontakcie z radami osiedli oraz z radymi dzielnicy swojego okręgu wyborczego. Bardzo ważny jest przepływ informacji pomiędzy organizacjami społecznymi oraz zainteresowanymi mieszkańcami a Radą miasta, bo to właśnie jego brak powoduje wszystkie społeczne niepokoje w naszym mieście, których przez ostatnie lata jest coraz więcej.
Warszawski ratusz to przedziwny mechanizm urzędniczych pionów i poziomów, które bardzo często ze sobą nie współpracują, a silniejsze jego komórki wiodą prym w przebudowie naszego miasta, narzucając innym swoja wizję. Tak jak mówi Joanna Erbel, nasza zielona kandydatka na prezydentkę Warszawy: „Znam wielu kompetentnych i sprawnych urzędników, ale nie ma politycznej woli, aby działali. Wielokrotnie nie wiedzą, jaką decyzję powinni podjąć i w którym kierunku ma rozwijać się miasto.” I to właśnie jest źródło wielu problemów miasta – trzeba sobie zadać dramatyczne pytanie: Kto właściwie rządzi w stolicy?
Najwyższa pora zmienić styl zarządzania miastem – rozejrzeć się i zauważyć ludzi, obywateli i obywatelki, którzy mają swoje potrzeby, poglądy, i porozumieć się z nimi. Z takiego porozumienia zrodzą się nowe plany rozwoju społecznego, ale też urbanistyczne plany dla miasta, które teraz tonie, pozbawione miejscowych planów zagospodarowania, z permanentnie niszczonymi zabytkami i bez planu rozwoju komunikacji miejskiej. Mógłbym długo wyliczać przykłady niezgody społecznej na działania ratusza, poczynając od kolejnych wycinek drzew po wydawanie milionów na miejskie gadżety, gdy jednocześnie zamyka się szkolne stołówki albo twierdzi, że nie ma pieniędzy na publiczne biblioteki, itd.
Jako przyszły radny m. st. Warszawy będę zajmował się tymi zagadnieniami, abyśmy my wszyscy, jako miasto, bo miasto to przecież my, mieszkanki i mieszkańcy, zasłużyli na miano prawdziwie demokratycznej metropolii.
Pozdrawiam,
Marek Matczak
- współprzewodniczący Warszawskiego Koła Partii Zieloni
- były członek Unii Demokratycznej, Unii Wolności
oraz wiceprzewodniczący Partii Demokratycznej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz