Jest taki dowcip o Kowalskim, który nie chcąc w towarzystwie mówić wulgarnych wyrazów, postanawia każde brzydkie słowo zamienić na wyraz „bum”. Dowcip brzmi: „bum, bum, bum, kurwa, bum”. Mało śmieszny dowcip, ale jak czyta się oficjalne pisma Biura Edukacji Miasta st. Warszawy, to ma się wrażenie, że pracownicy Biura zaśmiewają się z niego do rozpuku.
Wystosowany przez dyrektorkę Biura Edukacji, Joannę Gospodarczyk, oficjalny list do Związku Nauczycielstwa Polskiego w sprawie planowanych cięć w edukacji jest przykładem, w jaki sposób mówić o cięciach tak, aby o cięciach nie mówić. Jednakże, w związku z tym, że dyskusja o edukacji wymaga powagi (bo i sprawa jest poważna), warto wyjaśnić kilka kwestii poruszanych przez Biuro Edukacji.
Po pierwsze, dokument „Zasady organizacji pracy przedszkoli i szkół prowadzonych przez m.st. Warszawę w roku szkolnym 2013/2014” jedynie nominalnie posiada, jak pisze Biuro, charakter zbioru sugestii i wytycznych. Realnie stanowi narzędzie narzucania zasad organizacji pracy i zatrudnienia w szkołach. Mechanizm jest bardzo prosty i realizowany od wielu lat przez władze PO. Biuro zgłasza „sugestie”, które dyrektor placówki oświatowej formalnie może, ale nie musi brać pod uwagę. Realnie, jeżeli dyrekcja podejmie działania wbrew „sugestiom i wytycznym”, miasto nie przyznaje środków finansowych na realizację tych działań. Przykładem może być Mokotów. Burmistrz Bogdan Olesiński „zasugerował” we wrześniu 2012 roku dyrektorom mokotowskich szkół „dobrowolną” obniżkę pensji nauczycieli w dzielnicy. Gdy ci nie zgodzili się na cięcia w oświacie, burmistrz nie wypłacił im wyższych niż „zasugerowane” pensje.
Zmniejszone pensje zostały wypłacone dopiero przed świętami Bożego Narodzenia, gdy nauczyciele, chcąc zorganizować święta, zgodzili się na „sugerowaną” obniżkę. Opisany mechanizm ma dwa istotne dla władzy plusy. Raz, pozwala nie mówić o cięciach i obniżkach. Oficjalnie Biuro jedynie sugeruje cięcia, ale formalnie ich nie przeprowadza. Protesty przeciwko cięciom może więc zbić argumentem, że żadnych cięć nie ma. Dwa, nawet jeżeli protesty przeciwko cięciom następują, to Biuro może zrzucić i zrzuca odpowiedzialność na dyrekcję placówek oświatowych, rękoma której cięcia przeprowadza. Oficjalnie bowiem o zatrudnieniu i wysokości pensji decyduje dyrekcja. Realnie, dyrekcja nie może zrobić jednak nic wbrew „wytycznym” Biura.
Między bajki należy więc włożyć zapewnienia Biura, że w przyszłym roku nie zmieni się wymiar godzin zajęć zapewniających właściwą opiekę psychologiczno-pedagogiczną. Prawda jest brutalna. Cięcia w wymiarze godzin pracy i zajęć będą i będą brutalne. Zajęcia indywidualne zostaną ograniczone do minimum, co oznacza, że albo ich nie będzie, albo zostaną sprowadzone do 15-minutowej dyskusji na temat pogody. Burmistrzowie mają wprawdzie możliwość przyznawania dodatkowych godzin, jeżeli „wynika to z rzeczywistych i uzasadnionych potrzeb”, ale należy przez to rozumieć tylko tyle, że żadnych dodatkowych godzin nie będzie i szkoły mają radzić sobie same. Dalej, oznacza to, że klasy w podstawówkach będą liczyły co najmniej 26 osób, czyli tyle, ile na dzień dzisiejszy wynosi maksimum liczebności uczniów w klasie, a ile zgodnie z „sugestiami” Biura ma liczyć minimalnie klasa w roku przyszłym. Biuro nawet nie kwapi się, żeby określić maksimum liczebności klasy. Jest to całkiem zrozumiałe. Nie ma różnicy, czy klasa w podstawówce liczy 30 czy 50 dzieci. W obu przypadkach nie da się pracować.
Po drugie, wybitnie kiepskiego poczucia humoru wymaga mówienie o cięciach w edukacji w terminach „racjonalizacji” i „optymalizacji kosztów”. Biuro Edukacji nie zarządza straganem na bazarze, ale decyduje o losie naszych dzieci. Miasto od kilku lat z roku na rok zmniejsza procentową kwotę przeznaczaną na edukację i na dzień dzisiejszy nie ma już czego „racjonalizować” i „optymalizować”. Mówmy otwarcie, władza chce oszczędzać na naszych dzieciach. „Racjonalizacja” oznacza w tym wypadku przekształcanie szkół w przechowalnie dla dzieci. O jakiejkolwiek edukacji i opiece nie może być mowy. To nie jest „racjonalizacja”, ale głupota.
Po trzecie, zapewnienia Biura o tym, że od września przedszkola i szkoły będą realizowały zadania zgodnie z zasadami obowiązującego prawa, a dzieci będą miały zapewnioną właściwą opiekę i edukacją, są zwyczajnie fałszywe. Treść „sugestii” Biura jest wbrew rozporządzeniu Ministra Edukacji Narodowej z dnia 23 grudnia 2008 roku (Dz. U. Nr 4, poz. 198). Albo więc dyrekcja Biura nie zna prawa, albo świadomie je łamie.
Dopóki pozostajemy na poziomie kawału, możemy jeszcze mniej lub bardziej szczerze zaśmiać się ze stanowiska Biura Edukacji. Jeżeli jednak chcemy rozmawiać poważnie o edukacji, to rozmawiajmy poważnie, a nie opowiadajmy głupie dowcipy.
Piotr Kozak, członek Zielonych i Mokotowskiego Porozumienia Nauczycieli
Piotr Kozak, członek Zielonych i Mokotowskiego Porozumienia Nauczycieli
2 komentarze:
Niestety, ten Ratusz jest niereformowalny i chyba każdy to już widzi. Takie są skutki (zresztą skumulowane) desantów politycznych na władze samorządowe. Źle w Warszawie było pod tym względem już dawniej (zwłaszcza za rządów Lecha Kaczyńskiego). Ale Gronkiewicz-Waltz przebiła wszystkich dotychczasowych prezydentów poziomem niekompetencji, upartyjnienia i tzw. pokazuchy, a przy tym - arogancji i nieliczenia się z głosami mieszkańców. Dlatego idźmy wszyscy do referendum w sprawie jej odwołania. Gorzej nie będzie na pewno, a może być lepiej.
To nie jest kwestia upolitycznienia samorządów, ale ślepego wyznawania neoliberalnych dogmatów. Stąd własnie ta "binzesowe" retoryka w odniesieniu do edukacji, kultury czy służby zdrowia i oczekiwanie, że szkoła, teatr bądź szpital będą funkcjonowały jak przedsiębiorstwo tzn. dążyły do osiągania zysku, optymalizowały koszty itp. A ponieważ w Polsce każda z liczących się obecnie partii w ten czy inny sposób akceptuje i wspiera neoliberalny porządek to niezależnie od tego czy wybory wygrywa PO, PiS, czy SLD nic się nie zmieni.
Prześlij komentarz