Niedawno znów głośno zrobiło się wokół terenu Bazaru Banacha - jednego z miejsc, które śmiało można określić mianem serca Ochoty. Nadal promowana jest koncepcja zagospodarowania terenu, radykalnie zmniejszająca wielkość powierzchni handlowej i promująca w tym miejscu budownictwo mieszkaniowe. Choć dzielnica zapewnia, że na handel nadal będzie po zmianach miejsce, trudno jednak uwierzyć w to, by czynsze w pasażach miały być podobnej wielkości, co obecne koszty, ponoszone przez osoby handlujące na bazarze. Jej władze prą w kierunku realizacji swoich wizji, ignorując chociażby fakt, że pod alternatywnym, uwzględniającym potrzebę modernizacji nieco zaniedbanej przestrzeni przy pozostawieniu jej handlowych funkcji, podpisało się 4.000 mieszkanek i mieszkańców okolicy. Mało prawdopodobne, by analogiczna liczba podpisów znalazła się przy wyłożonym właśnie do wglądu projekcie dzielnicy. To, że konsultacje społeczne odbywają się po przygotowaniu idącego w poprzek dotychczasowemu wykorzystaniu tej przestrzeni planu ukazuje, jaką fikcją potrafi być deklarowane przez miejskich urzędników przywiązanie do idei społecznej partycypacji.
Czemu Zieloni z taką uwagą już od 2009 roku przyglądają się tej sprawie? Odpowiedzi możemy znaleźć w opublikowanym jeszcze pod koniec roku 2005 przez brytyjską Fundację Nowej Ekonomii raporcie "Trading Places: The local economic impact of street produce and farmers’ markets". Fundacja ta, słynąca z rzetelnych opracowań uwzględniających w każdym poruszonym temacie perspektywę zrównoważonego rozwoju ekologicznego, społecznego i ekonomicznego, wzięła pod lupę miejski handel w Londynie i jego wpływ na okolicę, w której się znajduje. Do obserwacji wybrano dwa targi uliczne, istniejące już kilkadziesiąt lat, a także dwa, weekendowe targi rolne. Badano ilość osób z nich korzystających, ich pochodzenie oraz dochody czy też sposób dotarcia na miejsce.
Badania wykazały, że wpływ targowiska na lokalną społeczność pozostaje pozytywny. Wiele mieszkanek i mieszkańców nie tylko z najbliższego otoczenia, ale też bardziej odległych rejonów stolicy Wielkiej Brytanii z chęcią przybywa do nich na zakupy. Zakupy u rolników bardzo często motywowano jakością sprzedawanych produktów (wedle przepisów żywność tam sprzedawana musi być produkowana w obrębie 100 mil od obszaru metropolitarnego, co skraca jej drogę do osoby ją kupującej, a co za tym idzie - także jej ślad ekologiczny, a więc ilość zanieczyszczeń, wyprodukowanych podczas całego cyklu produkcji i dystrybucji), zaś istotną kwestią przy okazji targowisk ulicznych były ceny, znacznie niższe, niż w okolicznych supermarketach. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że są to jedyne argumenty na rzecz kupowania właśnie tam - i to nie tylko żywności. W wypadku ulicznych targowisk stoiska z żywnością zajmują jedynie niewielki fragment całości kompleksu handlowego, oferującego także między innymi produkty lokalnego rzemiosła. Co więcej, osoby kupujące nie tylko nie wydają całości swoich pieniędzy na żywność, ale też sporą ich część zostawiają w okolicznych, położonych blisko bazarów, sklepach. Targowisko przyczynia się zatem do tego, że w lokalnej ekonomii zostaje więcej pieniędzy, niż gdyby go nie było, o czym jasno mówi część sprzedawców, handlujących w ich pobliżu.
Argumenty ekonomiczne, takie jak dawanie zatrudnienia osobom handlującym, które zarobione w ten sposób pieniądze również wydają najczęściej w pobliżu, nie są jedynymi na korzyść tego typu miejsc. Jednym z powodów, dla których są one odwiedzane, jest możliwość bezpośredniego kontaktu z osobą sprzedającą, dająca możliwość negocjowania czy też otrzymania porad kulinarnych. Szczególnie ważne jest to dla osób starszych - jak zadeklarował jeden ze sprzedawców, rozmowa z nim jest nierzadko jedyną rozmową, jaką w dany dzień wykona osoba starsza. Zauważalna jest też obecność osób handlujących z różnorodnych mniejszości etnicznych, oferujących specjały swojej kuchni. Oferta żywieniowa często zmienia się na londyńskich targowiskach w zależności od pory roku, co pozwala osobom dokonującym tam regularnych zakupów na zróżnicowanie swojej diety.
Jak na całym świecie, londyńskie targowiska zmagają się z wyzwaniami, takimi jak coraz bardziej agresywny rozwój sieciowych supermarketów, także w sektorze sklepików osiedlowych. To nierówna walka, bowiem handlarki i handlarze nie dysponują tak dużymi nakładami na promocję, a często muszą zmagać się z obojętnością lokalnych władz na ich specyficzne potrzeby. Fundacja Nowej Ekonomii podsuwa pomysły na zwiększenie atrakcyjności miejsc handlowych, takie jak poświęcenie im szczególnej uwagi w celu zapewnienia chociażby recyklizowania produkowanych tam odpadów. Podobnych pomysłów jest więcej, chociażby wprowadzenie przepisów, gwarantujących różnorodność prowadzonego na targowiskach handlu (jak dla przykładu - odległość między stoiskami sprzedającymi ten sam asortyment musi wynosić minimum pięć innych stoisk), zagwarantowanie odpowiednich inicjatyw towarzyszących targowiskom, takich jak oddawanie krwi, postawienie ławek, przyprowadzanie dzieci na zajęcia z edukacji żywieniowej, promowanie w broszurach turystycznych miejsc targowych czy produkowanie ulotek z przepisami na potrawy, które można wykonać z dostępnych na nich produktów.
Bardzo ważnymi inwestycjami, odwlekanymi "na wieczne nigdy" jest modernizacja już istniejących targowisk, chociażby poprzez zapewnienie im osłony umożliwiających prowadzenie komfortowych zakupów podczas deszczu. Innym ważnym pomysłem jest wspieranie tworzenia hurtowni towarów rolnych dla targowisk, często zaopatrujących się - niczym sieciowe supermarkety - w produkty z drugiego końca świata, mimo iż są one produkowane na miejscu (w Polsce - słynne chińskie truskawki). Przede wszystkim jednak - co w nadwiślańskim kontekście szczególnie istotne - zaleca się, miast rozszerzać już istniejące targowiska, co mogłoby zwiększyć konkurencję między stoiskami, obniżyć ich zyski i w efekcie zaszkodzić samym kupcom oraz okolicznym sklepom, tworzyć nowe, rewitalizując w ten sposób kolejne okolice, które ze względu na ekspansję tych samych, sieciowych sklepów i butików, stały się jednorodnymi "miastami-klonami". Przede wszystkim jednak, we wszystkich tych działaniach, koniecznie należy uwzględniać kupców oraz ich zdanie, usiłować zachęcać do wymiany doświadczeń czy też kontaktów z lokalnymi przedsiębiorcami, co umożliwiłoby na przykład zaopatrywanie lokalnych restauracji towarami z targowisk.
Wkrótce po tym, jak podczas drugiej edycji "Warszawy w budowie" zaproponowałem utworzenie przez miasto miejskiego portalu bazarowego, tego typu portal pojawił się na stronach urzędu miasta. Żałuję, że niestety jest on dość skromny i brakuje w nim wielu funkcji, które bardzo by mu się przydały, takich jak elementy społecznościowe, umożliwiające ludziom wyrażanie swojego zdania na temat poszczególnych bazarów, porównywanie cen (szczególnie istotne, bowiem różnice między poszczególnymi targowiskami w Warszawie są dość spore), nawiązywanie kontaktów między sprzedawcami a dostawcami czy osobami, chcącymi założyć kooperatywę spożywczą. Opinia Warszawianek i Warszawiaków na temat targowisk ogranicza się do... prezentacji sondażu, co chyba najlepiej pokazuje spojrzenie miasta na tę sprawę. Efekty widać gołym okiem, jak chociażby w wypadku Bazaru Banacha, stojącego na krawędzi demontażu przez władze dzielnicy. Szkoda, że władze zbyt często widzą w tego typu miejscach nie obszar społecznych interakcji, lecz atrakcyjne tereny inwestycyjne - tak, jakby na Ochocie nie było gdzie stawiać budynków mieszkalnych... Szkoda, że wspomniana przeze mnie lektura raczej przez urzędników czytana nie jest.
Tekst ukazał się na stronach internetowych eKurjera Warszawskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz