Jedno jest pewne - CDU do władzy nie wróci. SPD, jak pokazują wyniki zeszłoniedzielnych wyborów w tym niemieckim landzie, odniosła największy swój wyborczy sukces od czasu fatalnego wyniku w wyborach do Bundestagu. Sygnał to dla Angeli Merkel dość mocno ostrzegawczy, bo o ile w ogólnokrajowych sondażach socjaldemokraci do chadeków tracą dość sporo, to już sumując poparcie SPD i Zielonych o kolejną kadencję może być jej trudno. Fiasko w utrzymaniu władzy przez "czarnych" wydaje się dość spore i bolesne, dodatkowo utrudni także rządzenie na szczeblu centralnym, bowiem Hamburg deleguje 3 osoby do izby wyższej ogólnokrajowego parlamentu - Bundesratu.
Przejdźmy zatem do samych wyników. Socjaldemokraci pod wodzą byłego ministra pracy, Olafa Scholza, zdobyli 48,3% głosów, co przełożyć się ma na 62 mandaty w liczącym 121 miejsc lokalnym parlamencie. Jak widać, wystarczy to do samodzielnych rządów w landzie. Skala zwycięstwa robi wrażenie - w porównaniu do wyników z 2008 roku SPD zyskała aż 14,2 punktu procentowego poparcia, podczas gdy CDU straciła ich aż 20,6! Chadecy boleśnie odczuli brak przywództwa po odejściu z politycznego życia ich charyzmatycznego lokalnego lidera, Ole van Beusta. Wynik na poziomie 21,9%, przekładający się na 28 mandatów, to dość bolesny spadek do poziomu nie notowanego tu przez tę partię od lat. Zieloni, mimo trudnego, koalicyjnego eksperymentu z CDU, nie odnieśli strat, a nawet udało im się zwiększyć poziom swojego poparcia o 1,6 punktu procentowego, do 11,2%, co daje im 14 miejsc - 2 więcej niż do tej pory. Dalszy ich wzrost utrudnił fakt, że tym razem próg poparcia na poziomie 5% przekroczyła nie tylko Lewica (6,4%, tyle samo co w poprzednich wyborach i tyle też samo mandatów - 8), ale też liberalna FDP - 6,6% poparcia (+1,9) dało im aż 9 miejsc, a przepływ elektoratu zdaje się nastąpił ze strony chadeckiej - choć nieduży, pozwolił na ponowne zaistnienie w lokalnej polityce.
Co te wyniki znaczą dla Zielonych? Można mówić o niezłym - a nawet, biorąc pod uwagę niedawne doświadczenia siostrzanych partii z aliansów z prawicą w innych krajach - wręcz z rewelacyjnym wynikiem. W 2008 roku nie było żadnej gwarancji, że czarno-zielony sojusz polityczny nie doprowadzi do kompromitacji ekopolityki w tym hanzeatyckim landzie. Pojawiały się bolesne kompromisy energetyczne i ekologiczne - te jednak przyszły na samym początku kadencji, później było już nieco lepiej. Powrót tramwajów do miasta czy (niestety przegrane) referendum w sprawie wydłużenia okresu uczęszczania przez dzieci do szkoły podstawowej, co miało zmniejszyć skalę edukacyjnej segregacji - wszystko to zostało zapamiętane. Gdy van Beust podał się do dymisji, Zieloni usiłowali podtrzymać koalicję, jednak ze strony chadecji podobnej woli nie było. W powyborczych komentarzach nie brakowało wręcz stwierdzeń, że CDU... była wobec Zielonych zbyt ustępliwa, co miało doprowadzić do odpływu poparcia. Wygląda więc na to, że po raz pierwszy mamy do czynienia z sytuacją, w której to młodszy, ekopolityczny koalicjant korzysta na sojuszu z silniejszą, a do tego konserwatywną, partią.
Czy ten obrazek nie jest jednak zbyt różowy? Wynik, choć dobry, mógłby być lepszy - i to nie tylko hipotetycznie. Zieloni w ogólnokrajowych badaniach otrzymują obecnie regularnie poparcie na poziomie 17-21%, w sondażach przed przyspieszonymi wyborami w Hamburgu udawało im się zdobywać nawet do 19%. To portowe miasto wyróżniało się niegdyś silnym w skali kraju poparciem dla lokalnej gałęzi partii, GAL (Zielona Lista Alternatywna), dziś zaś jest ono stabilne, aczkolwiek raczej na dość średnim poziomie. Tuż przed wyborami badania opinii dawały im jeszcze 13%, była to końcówka trendu spadkowego, którego powstrzymanie mogło pozbawić SPD bezwzględnej większości i doprowadzić do kolejnej, regionalnej czerwono-zielonej koalicji. Zieloni będą teraz musieli pogodzić się z przejściem do opozycji, co nigdy nie jest przyjemnym uczuciem. Nie będą też mogli próbować realizować swoich przedwyborczych obietnic, które musieli zawiesić w wyniku koalicji z chadekami, jak chociażby bezpłatnych studiów. Jeśli będą je realizować socjaldemokraci to oni, a nie Zieloni będą później zbierać takich kroków owoce.
W tym roku w niemieckich landach obserwować będziemy mogli jeszcze kilka interesujących, wyborczych wyścigów. Pod koniec marca - w Badenii-Wirtembergii, gdzie blok CDU-FDP idzie łeb w łeb z SPD i Zielonymi, przy czym proporcje poparcia są w nich bardzo różne (chadecy 40%, liberałowie 7, Zieloni 23, a SPD - 20) i kto wie, czy losy lokalnej legislatywy nie będą w rękach mającej obecnie 5% poparcia Lewicy. W Bremie, jak na razie, dość jasno rysuje się perspektywa kontynuacji czerwono-zielonych rządów (Zieloni tracą tu do CDU tylko jeden punkt procentowy - 23 do 22 w walce o drugie miejsce), podobnież w Nadrenii-Westfalii. W landach wschodnich, takich jak Meklemburgia-Pomorze Przednie czy też Saksonii-Anhalt alianse SPD i Lewicy będą trudne do uniknięcia, także i tam jednak dzieje się mały przełom - Zieloni przestają balansować na granicy pięcioprocentowego progu wyborczego. Najbardziej prestiżowy test wyborczy czeka ich jednak we wrześniu w Berlinie - choć ich notowania przestały już tam notować rekordowe wskaźniki, to jak na razie mają takie samo poparcie co CDU (23%) i tylko 5 punktów procentowych dzieli ich od SPD. 16% Lewicy nie wystarczy do kontynuowania czerwono-czerwonych rządów, co sprawia, że emocji niemal na pewno nie zabraknie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz