Jakże słodko żyje się nam nad Wisłą - jesteśmy wszak krajem mlekiem i miodem płynącym, stadiony budującym i gospodarczo się rozwijającym. Wprawdzie podnosimy VAT, żeby załatać dziurę budżetową i wprowadzamy odpłatność za drugi kierunek studiów (ciekawe, kiedy w ramach "wyrównywania szans" płatny będzie już każdy...), ale nic to nie szkodzi - polityka PR-u, choć nieco osłabła po czterech latach szprycowania nią ludzi niczym tuczenia indyków, nadal pozwala cieszyć się rządzącej PO w miarę stabilnym poparciem. Poszczególne działania państwa w sferze socjalnej raczej się przycina niż powiększa, może poza paroma pomysłami na upowszechnienie edukacji żłobkowej i przedszkolnej, ale wizji zmian, z których skorzystałoby nieco więcej osób niż obecnie jak nie było, tak nie ma. Zresztą - póki w tle czaić się będzie pokusa mówienia o Smoleńsku jako uniwersalna wymówka przed prezentowaniem bardziej konkretnych pomysłów programowych, "politykę miłości" nadal będzie można sprzedawać jako produkt wybielający plamy, oj, pardon, powstrzymujący PiS przed powrotem do władzy.
Warto zatem spojrzeć na społeczne realia aktualnego status quo, które z perspektywy feministycznej przybliża nam publikacja Feminoteki "Kobiety na zielonej wyspie. Kryzys w Polsce z perspektywy gender". Składa się on z kilkunastu tekstów, rzucających nieco więcej światła na kwestie w dużej mierze pomijane w publicznej debacie. Tadeusz Kowalik w swym wprowadzającym tekście rozprawia się z nadal skutecznie propagowanym mitem, jakoby egalitaryzm miał nie sprzyjać efektywności ekonomicznej. Wystarczy bowiem przejrzeć tabelkę, przygotowaną przez amerykańskiego ekonomistę, Davida Gordona, by zauważyć, że ekonomie kooperacyjne (a więc takie, gdzie dąży się do łagodzenia np. konfliktów klasowych za pomocą aktywnej polityki gospodarczej państwa, redystrybucji czy też negocjowania zbiorowych układów pracy) mają dużo lepsze niż konfliktowe wskaźniki, takie jak wydajność produkcji, udział inwestycji w PKB, stopa inflacji i bezrobocia. Kontynuując - na nieco innym poziomie - tę myśl Edwin Bendyk pokazuje, że nowoczesna gospodarka, poza tym, że będzie gospodarką zieloną, wdrażającą technologie przyjazne dla środowiska, będzie też w większy niż do tej pory opierać się na wykorzystaniu kobiecych talentów i umiejętności.
Jak sprawa ta ma się dziś? Jak na razie w Polsce - po raz pierwszy od transformacji - w wyniku kryzysu stopa bezrobocia u mężczyzn jest większa niż u kobiet. Sytuacja ta może jeszcze trochę potrwać - przynajmniej do czasu, kiedy polski rząd nie wpadnie na pomysł cięć budżetowych na miarę chociażby Wielkiej Brytanii. Słabsze finansowanie usług publicznych i państwowych instytucji uderza dużo mocniej w kobiety niż w mężczyzn, jako że to one stanowią większy odsetek zatrudnionych w sektorze publicznym. Jak wskazuje w swym tekście Zofia Łapniewska, im lepiej płatne stanowisko, tym większa w jego obrębie dysproporcja w zarobkach między kobietami a mężczyznami. W sytuacji, gdy kryzys wymusza zastopowanie przyjmowania nowych osób do pracy, a czasem wręcz doprowadza do tego, że mniejsze grono osób musi radzić sobie ze zwiększoną ilością obowiązków w pracy, niesprawiedliwości płacowe stają się coraz bardziej widoczne. Podatki, jeśli ulegają podwyżkom, to tylko te, najciężej trafiające w osoby zarabiające średnio bądź mało. Takim pomysłom, jak zrównywanie i wydłużanie wieku produkcyjnego czy też cofaniu dotacji do kopalń nie towarzyszą jakiekolwiek adekwatne działania równoważące potencjalne negatywne skutki, jak chociażby inwestycje w efektywność energetyczną i odnawialne źródła energii czy też stymulacja tworzenia miejsc pracy i programy zwiększające zatrudnienie osób 50+.
Kryzys - jak słusznie zauważa Magdalena Chustecka - najlepiej widać w domu. To tu najbardziej widać kryzys ekonomii opieki, z którym mamy do czynienia w Polsce i to tu - niczym w mikroskopie - zauważyć możemy praktyczne rezultaty odejścia od wizji aktywnej polityki społecznej, umożliwiającej podział kosztów społecznej reprodukcji między społeczeństwo a gospodarstwa domowe, jako prawa człowieka. Brak polityki wobec terenów, na których upadały PGR-y albo fabryki, będące jedynymi istotnymi pracodawcami w rejonie, wpędził spore połacie kraju w problem bezrobocia strukturalnego. Brak równości w korzystaniu z urlopów rodzicielskich wypych kobiety z rynku pracy i przyczynia się do podtrzymywania stereotypowych ról płciowych, narzucających nieproporcjonalny ciężar, np. w wychowaniu dzieci czy sprzątaniu mieszkania, na kobiety. Problem ten zaostrza się, gdy z powodu braku objęcia żłobków i przedszkoli dotacją edukacyjną brak takowych placówek w okolicy - nawet kiedy się pojawiają nie zawsze ich godziny otwarcia są dostosowane do rytmu pracy rodziców, a dopisanie do nich dziecka może graniczyć z cudem. Dodajmy do tego niedawną podwyżkę VAT, która zaczyna zmuszać ludzi do oszczędzania na żywności - i obraz Polski jako "zielonej wyspy" załamie nam się dość szybko.
Bardzo ważne kwestie w kontekście promowania samozatrudnienia jako remedium na problemy kobiet na rynku pracy poruszyła Marta Trawińska. Prezentowane jako atrakcyjna alternatywa dla młodych, atrakcyjnych, ambitnych osób, zatrudnionych w nowoczesnych sektorach "ekonomii wiedzy" samozatrudnienie, kiedy popatrzy się na stojące za nim liczby, przestaje robić takie dobre wrażenie. 64% osób mających "przyjemność" pracować w tej formie ma do czynienia z niestabilnością zatrudnienia i nieterminowością dochodów, deklarowany czas pracy w tym segmencie rynku wynosi aż 50,8 godzin w tygodniu, co mocno przekracza normatywny, 40-godzinny jej standardowy wymiar. 29% samozatrudnionych pracuje w handlu, 21% - w innych usługach, 13% - w transporcie, a po 10% - w pośrednictwie finansowym i nieruchomościach. Nie za bardzo odzwierciedla to promowany wizerunek tej formy zatrudnienia, do wad której należy dodać także m.in. niski poziom zabezpieczeń socjalnych dla osób w ten sposób pracujących.
Istotnym elementem "Kobiet na zielonej wyspie" jest dział poświęcony emeryturom, w którym swoje opinie na ich temat prezentują panie w różnym wieku, parające się różnych zawodów, a ich opowieści komentuje prezydencka ministra do spraw społecznych, Irena Wóycicka. Z opowieści tych wychodzi niewiara w zdolność obecnego systemu emerytalnego do zapewnienia wysokiej jakości życia po zakończeniu pracy - kobiety, jeśli mogą, to oszczędzają na starość, ale raczej indywidualnie, a to w rozliczne fundusze, a to lokaty czy też mieszkania. Ankietowane są podzielone w kwestii tego, czy zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn będzie dobrym posunięciem, z jednej strony dostrzegają bowiem fakt, że krótszy staż pracy to niższa emerytura, z drugiej zaś wiele z nich pozostaje zmęczonych pracą, łączoną z domowymi obowiązkami. Także i dla tego fragmentu, pokazującego, jak działania polityczne mają bezpośrednie przełożenie na ludzkie życie, warto przeczytać książkę, zredagowaną przez Annę Czerwińską, Zofię Łapniewską i Joannę Piotrowską.
2 komentarze:
Moja jak najbardziej prywatna opinia, znowu zamierzam się czepiać (drażliwa jestem na punkcie porównywania Polski i Irlandii, chyba że na korzyść pierwszej...). Pogubiłam się gdzieś między opracowaniem a streszczeniem na blogu. Zieloną wyspą się określa Irlandię, a GENDER to w naszej pięknej polszczyźnie PŁEĆ, chyba się nie mylę, prawda? Tani popis czy jakaś amnezja wybiórcza? Co do "drugiej Irlandii" to chwała Merlinowi i wszelkim bogom greckim, rzymskim i celtyckim - nieporozumienie. Na szczęście. Po pary losowo wybranych paragrafach stwierdziłam, że analiza tak potwornie pobieżna i pochopna, ze nie będę się dłużej denerwować. Tania służba zdrowia w Irlandii i obniżanie kosztów? To ja poprosze adres, gdzie.
"Zieloną wyspą" nazywał premier Tusk Polskę z powodu tego, że podczas kryzysu ekonomicznego byliśmy jedynym państwem, które zachowało w Europie dodatni wzrost gospodarczy, stąd tekst tyczy się Polski, nie Irlandii. Teksty z przytoczonej publikacji pokazują zatem rzeczywistość raczej polską niż irlandzką, choć i tam wesoło ostatnimi czasy nie jest.
Pozdrawiam ciepło
Prześlij komentarz