Ostatnimi czasy - powoli przygotowując się do zaliczenia zajęć z historii gospodarczej XIX i XX wieku - czytam nieco więcej dokumentów poświęconej ekonomii ekopolitycznej. Ciekawie jest obserwować, jak w ciągu ostatnich lat zmienił się przekaz w jej obrębie, jak akcentowane są poszczególne jej aspekty i jak żywa jest wśród europejskich Zielonych dyskusja na ten temat. Sporo dyskusji na jej temat sprowokował kryzys ekonomiczny, nawarstwiający się na inne, trwające już wcześniej, o których nie mówiło się za często w polskich mediach - żywnościowy, surowcowy, społeczny czy klimatyczny. Nie da się rozwiązać jednego, bez rozwikłania pozostałych, w przeciwnym wypadku chociażby koszty zmian klimatycznych (natrętnie lekceważonych nad Wisłą, pomimo regularnego potwierdzania się trafności naukowych przewidywań) wcześniej czy później stępią rozwój gospodarczy. Nie jest też wcale jasne, co poprzez "rozwój" należy rozumieć - na pewno nie prosty wzrost PKB, o czym zielone partie polityczne mówiły od dawna. Po kolei jednak.
Jeszcze w 2007 roku, podczas działania wielkiej, czarno-czerwonej koalicji w Niemczech, Zieloni w Bundestagu przygotowali dokument poświęcony ich wizji zielonej gospodarki rynkowej. Na horyzoncie nie było jeszcze widać nadciągającego załamania ekonomicznego, dokument z dzisiejszej perspektywy tchnie więc nadzwyczajnym optymizmem co do działania mechanizmów rynkowych, którego nie widać już tak bardzo w najnowszych materiałach poświęconych zielonym spojrzeniom na ekonomię. Nie chcę przez to powiedzieć, że koleżanki i koledzy po drugiej stronie Odry gdzieś się pomylili - akurat już wówczas byli na dobrej drodze programowej odnowy po nie najlepszych pod tym względem okresie współrządzenia z SPD. 3 lata temu dostrzegali ryzyko związane ze zderegulowanym globalnym rynkiem finansowym, domagając się nie tylko stosownych przepisów prawnych, ale zreorganizowania całej architektury instytucji międzynarodowych, jak chociażby poddania działalności Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego kontroli ONZ i zwiększenia w tych organizacjach roli krajów rozwijających się. Zwiększeniu ulec też ich zdaniem powinna rola działającego już w obrębie Narodów Zjednoczonych ECOSOC - Rady Ekonomiczno-Społecznej.
Progresywne opodatkowanie (w tym wzrost najwyższej stawki podatku PIT do 45%) i mniejsze obciążenia fiskalne osób mniej zarabiających, z mniejszymi składkami włącznie, redukcja biurokracji i korupcji, wspieranie innowacyjnych technologii, trzeciego sektora, kobiet na rynku pracy i wykorzystanie tego typu inicjatyw dla rozwoju Niemiec Wschodnich - niczego bardzo radykalnego (oczywiście z europejskiej, a nie nadwiślańskiej perspektywy) nie znajdziemy. Wobec innych niemieckich partii głównego nurtu na pewno wyróżnia się pozytywne podejście do imigracji, niezbędnej dla zachowania konkurencyjności gospodarki, ale też chęć poszerzenia bazy podatkowej za pomocą opodatkowania różnych źródeł bogactwa, takich jak transakcje finansowe czy spadki, co mogłoby się - wraz z ekologiczną reformą podatkową - przyczynić do stworzenia możliwości obniżki opodatkowania pracy. Istotnie wyróżnia się - uzasadniony, jak widać po aktualnych problemach strefy euro - lęk przed długiem. Zdaniem posłanek i posłów Zielonych, dążenie do zrównoważonego budżetu (a nawet budżetu z nadwyżkami, możliwymi do wykorzystania w "chudych latach" kryzysu jako narzędzie przeciwcykliczne) w czasach prosperity powinno być rządowym priorytetem, możliwym do osiągnięcia na przykład za pomocą walki z unikaniem płacenia podatków i wygaszeniem szkodliwych ekologicznie subsydiów, takich jak dotowanie odkrywkowych kopalni węgla (1,6 mld euro w niemieckim budżecie w 2006 roku), energii atomowej (800 milionów) czy opodatkowanie transportu lotniczego.
Skończył nam się niedawno rok 2010, kiedy to byliśmy już po pierwszej fali kryzysu i zastanawiamy się na początku nowego roku, czy z powodu chociażby problemów kolejnych państw strefy euro i wprowadzania drakońskich programów oszczędnościowych nie czeka nas fala kolejna. Podczas obraz w Tallinie Rada Europejskiej Partii Zielonych przyjęła dokument dotyczący makroekonomicznych podstaw Zielonego Nowego Ładu (jest szansa, że niedługo będzie on dostępny po polsku dzięki Zielonemu Instytutowi). Powtarza on wiele z już artykułowanych postulatów, takich jak regulacje rynku finansowego z prawdziwego zdarzenia czy poszukiwanie alternatywnych wobec PKB wskaźników, uwzględniających rozwój społeczny i ekologiczny. Znajduje się w nim również miejsce na oczywistą (niestety nie dla wszystkich) konstatacje, że wspólna przestrzeń walutowa bez dalszej harmonizacji systemów podatkowych i socjalnych pozostanie przestrzenią niestabilną, dlatego koniecznością jest np. wprowadzenie podatku od transakcji finansowych i ustalenie widełek minimalnych i maksymalnych poziomów opodatkowania firm, co zapobiec ma wewnątrzunijnej konkurencji o te same miejsca pracy i doprowadzić do likwidacji rajów podatkowych w samej UE.
Pojawiają się też nowe pomysły, jak chociażby odejście od codziennego ustawiania przez rynki cen surowców, co z punktu widzenia ich wydobycia i ewentualnych zmian w jego obrębie (jak na przykład ropy naftowej) jest pozbawione sensu, czy też ograniczenie zaciągania kredytów w obcych walutach, które może być szczególnie istotne dla nowych państw członkowskich Unii Europejskiej. Nie brakuje też odważnych wniosków - takich jak zwrócenie uwagi na postulat ponownej lokalizacji ekonomicznej, zmniejszającej ślad węglowy gospodarki globalnej, konieczności podziału koncernów "zbyt dużych, żeby upaść", ograniczenia praw kapitału spekulacyjnego do wpływania na strategię przedsiębiorstw poprzez wymaganie określonego czasu posiadania akcji firm, w których mają udziały czy zakaz tak zwanego "tradingu wysokich częstotliwości", polegającego na handlu akcjami dokonywanym w ułamkach sekundy, wspierającym "wirtualizację" rynków finansowych i ich oddzieleniu od realnej gospodarki.
W ostatnim czasie coraz więcej mówi się o kryzysie eurolandu i poszukuje się metod jego rozwiązania. Richard Douthwaite z jednego z irlandzkich think-tanków zajmujących się zrównoważonym rozwojem wskazuje na ograniczenia aktualnie podejmowanych przez rządy Europy Zachodniej działań antykryzysowych. Polityka cięć przy ograniczonej podaży pieniądza ze strony Europejskiego Banku Centralnego może przyczynić się do drugiej fali kryzysu i nawet kilkuletniej stagnacji w Europie. Wszystko dlatego, że opieranie poprawy sytuacji finansowej państw dokonujących cięć opiera się na wierze w towarzyszący temu wzrost eksportu. Aktualnie jednak mamy do czynienia z jednoczesnymi cięciami tak na dużych rynkach krajów UE, jak i w tych zagrożonych niewypłacalnością. Zapobieżenie ich bankructwu - tak naprawdę - leżało w interesie państw takich, jak Wielka Brytania, Niemcy i Francja, są to bowiem najwięksi wierzyciele gospodarek greckiej, irlandzkiej, hiszpańskiej i włoskiej (w wypadku Portugalii dominują pożyczki od Hiszpanii, a Hiszpania - sami widzicie...) i ich niewypłacalność groziłaby kolejną falą niewypłacalności banków w krajach-wierzycielach. Do tego wszystkiego, poprzez cięcia budżetowe, kraje Europy Zachodniej ograniczają popyt, a także skłonność sektora prywatnego do zadłużania się - w tym na inwestycje.
Jak widać, sytuacja wygląda niewesoło, cóż zatem proponuje Douthwaite? Poluzowanie polityki EBC poprzez zwiększenie podaży pieniądza, który miałby zostać przekazane krajom eurolandu na opanowanie sytuacji. Kraje mające największe deficyty budżetowe powinny wydać je na jej załatanie, pozostałe zaś - na redukcję coraz większego poziomu zadłużenia prywatnego, a także na skierowanie finansowania na projekty służące rozwojowi gospodarki niskowęglowej. Ewentualne osłabienie kursu euro, zdaniem badacza, przyczyniłoby się do wzrostu konkurencyjności eksportu krajów euro, zwiększyłoby to też skłonność do inwestycji a także bezpieczeństwo depozytów bankowych. Sam autor opracowania zdaje sobie sprawę z tego, że praktyki tego typu mogą kojarzyć się z hiperinflacyjnym pustym pieniądzem czasu międzywojennego czy też z "braniem pieniędzy z powietrza". Stara się jednak całkiem zręcznie uzasadniać swój pomysł i - niezależnie od tego, czy się z nim zgadzamy czy nie - wart jest lektury i przemyślenia.
Jak już pisałem swego czasu, nie wszyscy sądzą, że na dłuższą metę da się utrzymać wzrost gospodarczy przy ograniczonych zasobach planety. Zwolennikiem "gospodarki stanu stacjonarnego", jak określiła ją jedna z czytelniczek Zielonej Warszawy w komentarzach, jest Federacja Młodych Zielonych Europejskich. Zdaniem FYEG, gospodarki najbardziej rozwiniętych krajów czeka wręcz lekki spadek wielkości, jeśli na Ziemi ma starczyć miejsca dla nas wszystkich. Wymagać to ma ich zdaniem między innymi skrócenia tygodniowego czasu pracy do 30 godzin i opracowania innych narzędzi redystrybucji, gwarantujących możliwie wysoką jakość życia. Na łamach internetowego magazynu organizacji, znanego czytelniczkom i czytelnikom tego bloga "Ecosprintera" pojawił się interesujący materiał, w którym Joan Martinez-Alier i Giorgos Kallis wskazują na wzrost znaczenia keynesizmu w głównym nurcie debaty ekonomicznej w Zielonych, podczas gdy - choć zasadniczo słuszny kierunek w krótkim okresie, umożliwiający postawienie gospodarki na nogi - cały czas trzyma się w paradygmacie wzrostu, nie mającym sensu, gdy PKB na głowę przeciętnej mieszkanki czy mieszkańca Unii Europejskiej już dziś wynosi 25 tysięcy euro. Ci, którzy nadal stoją po stronie "Ekonomii zrównoważonego rozwoju", jak autor kompleksowego podręcznika, Holger Rogall (na jego osobne omówienie na Zielonej Warszawie przyjdzie jeszcze czas), zwracają uwagę na fakt, że póki co steady-state economy nie udzieliła odpowiedzi na wiele pytań, związanych choćby z zapobieżeniem problemom społecznym w okresie przejściowym. Dla Rogalla tego typu transformacja jest możliwa raczej w perspektywie kilku stuleci niż kilku lat, co nie oznacza, że samą koncepcję miesza z błotem, jak większość nadwiślańskich ekonomistów głównego nurtu wszystko to, co nie jest neoliberalne. Tego typu opinie mogą zresztą inspirować osoby wierzące w konieczność porzucenia wzrostu ekonomicznego do jeszcze większej, merytorycznej pracy. Z pożytkiem dla całej teorii i praktyki zielonej ekonomii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz