Miałem przyjemność udać się na krótki, pokampanijny wypoczynek. Wyjazd do innej miejscowości, spotkanie się z przyjaciółmi, poszukiwania metod wspólnego spędzania czasu wolnego, wymagające negocjacji i ucierania poglądów na ten temat aż po zadowalający wszystkich rezultat - wszystko to wpływa pozytywnie zarówno na regenerację, jak i na wynajdywanie nowych, nieoczywistych do tej pory inspiracji i wzajemnych powiązań między elementami rzeczywistości. Mniej tu będzie o inspiracjach na prace roczne (choć bardzo możliwe, że praktyczne ich realizacje pojawią się także na Zielonej Warszawie), więcej - o filmie, który zdarzyło nam się wspólnie obejrzeć. Tron, bo o nim mowa, miał swoją premierę w roku 1982, a jednak wizualnie trzyma się całkiem nieźle, niedługo do kin ma zresztą wejść jego sequel. Co ciekawe, poruszone w nim - może nieco na uboczu, ale jednak - kwestia prymatu technologii czy różnych podejść, dotyczących modelu sieci i wirtualnej rzeczywistości - pozostają po 28 latach zaskakująco aktualne.
Wspomnijmy nieco o fabule. Oto Flynn, zwolniony z pracy kreator gier komputerowych, usiłuje odzyskać z serwera swej firmy informacje o ich autorstwie - zostały one bowiem przywłaszczone przez jednego z pracowników, Eda Dillingera, który teraz pociąga w niej za sznurki. Wraz z dwójką pracowników rzeczonej firmy - ENCOMU (cóż za przypadkowe podobieństwo nazw z Enronem...) - włamuje się do niej, by zostać przeniesionym do wirtualnej rzeczywistości przez system operacyjny serwera. System ten uniezależnił się od swoich twórców i dąży teraz do zdominowania ludzkości. Jeden ze współpracujących z Flynnem naukowców zajmował się stworzeniem narzędzia kontroli owego systemu, co nie zostało przez Główny Program Sterujący przyjęty z entuzjazmem. Rozpoczyna się walka o to, czy uda się odzyskać nie tylko własność intelektualną Flynna, ale też kontrolę człowieka nad sztuczną inteligencją.
Cóż w tym filmie wydaje się aktualne? Być może niekoniecznie lęk przed przejęciem kontroli nad światem przez komputery - ani taka wizja za szybko nie chce się zrealizować, ani dla wielu osób nie zdaje się w tych postpolitycznych czasach wydawać bardziej szokująca od tego, co obserwują obecnie w serwisach informacyjnych. Dużo bardziej ciekawe wydaje się przeciwstawienie dwóch wizji rozwoju informatyki, które zmagają się w filmie. Z jednej strony mamy Główny Program Sterujący, scentralizowany, podporządkowujący sobie inne programy oraz użytkowniczki/użytkowników, z drugiej zaś - wizja społecznej kontroli, poszanowania prawa i autonomii i decentralizacji. Władza wiąże się tu z wiedzą, co zdaje się zapowiadać refleksje Hakima Beya na temat tymczasowych stref autonomicznych czy dyskusji na temat infotariatu/cybertariatu (proponowanych chociażby przez Ewę Charkiewicz).
Jeśli wydaje się komu, że kwestia kontroli w sieci zdaje się być abstrakcyjna, to wydarzenia ostatnich lat powinny zachęcić do refleksji na ten temat. Walka z "piractwem", sięgająca aż po kwestionowanie prawa do remiksów czy cytowania, wzrost poziomu retencji danych i zwiększania dostępu do nich dla służb specjalnych, wyszukiwanie możliwości różnicowania szybkości przesyłu danych w zależności od ich źródła (co umożliwiłoby ograniczanie dostępu do niekomercyjnych treści), czy pomysły na mniej lub bardziej wyrafinowaną cenzurę sieci pod najróżniejszymi pretekstami (ostatnio na topie zamiast terroryzmu jest pedofilia) - wszystko to wpływa na odchodzenie od koncepcji Internetu jako sieci wolnych i równych w stronę tworzenia nowych i replikowania starych stosunków władzy, obejmujących między innymi przymus polityczny czy wykorzystanie przewagi ekonomicznej. Wszyscy wiemy bowiem, że choć w przestrzeni wirtualnej od wielkiego portalu do niszowego bloga politycznego dzieli nas raptem kliknięcie, to dziwnym trafem - chociażby z powodu asymetrii informacji czy braku zasobów na skuteczną reklamę - bardzo często do owego kliknięcia nie dochodzi.
Kiedy zatem słyszymy w filmie "cybernetyczne credo" - wyzwolenia uciemiężonych programów z władzy wszechogarniającego Systemu, to brzmi to nadal nad wyraz aktualnie. Ruch piracki od jakiegoś już czasu pokazuje drugą stronę rozwoju sieci - koncerny usiłujące tłumić ludzką ekspresję kulturalną, szpiegujące i nietransparentne rządy czy też brak wykorzystywania narzędzi wirtualnej demokracji to tylko czubek góry lodowej problemów z siecią, które pojawiły się przez te lata. Pytanie, czy możemy zdemokratyzować sieć, czy też będzie ona jedynie kolejnym narzędziem replikowania istniejących stosunków społecznych, w świecie kapitalizmu kognitywnego na Globalnej Północy nabierać będzie coraz większego znaczenia. Zobaczymy, czy kontynuacja Trona będzie starała się być tylko hollywoodzką superprodukcją, czy też pokusi się o refleksje i poszukiwanie odpowiedzi na zarysowane powyżej zagadnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz