Uniwersytet Trzeciego Wieku na Pradze Południe działa bardzo prężnie i wiele osób z niego korzysta, w tym mój ponad 80-letni dziadek. Oferuje prawie wszystko od nordic walking po kursy komputerowe, dzięki niemu dziadek z żoną zakupili komputer i podłączyli internet, nawet mają już własną skrzynkę i mogą wymieniać się zdjęciami z wakacji w Hiszpanii z innymi seniorami.
Oczywiście nie obyło się bez dużej dozy cierpliwości osób postronnych: ciężko było ich na przykład przekonać, że nie trzeba latać do fotografa na drugim końcu dzielnicy, żeby wypalił płytę ze zdjęciami, tylko wystarczy włożyć do komputera kartę SD i przerzucić obrazy na pulpit.
Fajną opcją jest wolontariat/praca dla młodych ludzi, którzy mieliby cierpliwość wykładać obsługę komputerów, komórek, i-phone'ów i innych szatańskich wynalazków osobom takim, jak mój dziadek.
Bombowym pomysłem jest pośrednictwo w sprawowaniu opieki i choćby pomocy przy zakupach. Stworzyć sieć osób sprawdzonych (i nawet wydrukować jakieś symboliczne legitymacje) które zaznaczą, kiedy są do dyspozycji w swoim rewirze, żeby komuś przynieść wodę oligoceńską albo pomóc zanieść kicię do weterynarza. Zresztą nie tylko dla starszych, ale też dla matek niemowląt, które mają grypę i nie mają siły wyjść do sklepu po jedynego Gerbera, na którego pociecha nie jest uczulona.
Zauważyłam, że rzeczywiście jest tak, że często starsi ludzie - zwłaszcza ci, którzy wcześniej byli bardzo aktywni - wstydzą się przyjąć jakiekolwiek usługi za darmo, w tym te najprostsze w stylu pomoc w przeniesieniu zakupów w stylu woda w pięciolitrowych baniakach albo wyrzucenie śmieci. Nawet kiedy tłumaczę, że z przyjemnością się przejdę i wniosę wózek zakupowy pani Irmy, mojej sąsiadki (lat 80, mąż przeszedł Majdanek i ma pretekst do niewychodzenia z domu, syn się powiesił, córka pracoholiczka, wiecznie nieobecna), pani Irma mówi, że to dla niej żaden problem (bzdura), że jestem kochana, że miło się rozmawia, ale żebym się zajęła sobą albo swoim narzeczonym.
Myślę, że gdyby miała świadomość, że daje szansę młodej osobie zarobić choćby symboliczne kieszonkowe, to z przyjemnością dawałaby komuś targać swoje zakupy, a przy okazji mogłaby porozmawiać o życiu, miłości i śmierci.
Co do osiedlowych bibliotek - polecam centralny system bibliotek Dzielnicy Praga Południe - na jedną kartę mogę wypożyczyć 10 książek z całej dzielnicy, i jeszcze mnie mailem kulturalnie upomną, że coś przetrzymałam i wypadałoby oddać - można by pomyśleć o tym, żeby podczepić pod nie korepetycje, tzn. żeby osoby chętne do udzielania korepetycji zgłaszały się do bibliotek, które prowadziłyby rejestr korepetytorów, ich kompetencji i stawek, i udostępniały jakiś cichy kącik na lekcje jeden na jeden, użyteczne w przypadku jeśli ani nauczyciel, ani uczeń nie mają warunków w domu, a nie chcą się spotykać w kawiarniach, bo nawet herbata kosztuje więcej niż 5zł.
Alicja Szymczak jest członkinią warszawskich Zielonych i mieszkanką Saskiej Kępy.
Oczywiście nie obyło się bez dużej dozy cierpliwości osób postronnych: ciężko było ich na przykład przekonać, że nie trzeba latać do fotografa na drugim końcu dzielnicy, żeby wypalił płytę ze zdjęciami, tylko wystarczy włożyć do komputera kartę SD i przerzucić obrazy na pulpit.
Fajną opcją jest wolontariat/praca dla młodych ludzi, którzy mieliby cierpliwość wykładać obsługę komputerów, komórek, i-phone'ów i innych szatańskich wynalazków osobom takim, jak mój dziadek.
Bombowym pomysłem jest pośrednictwo w sprawowaniu opieki i choćby pomocy przy zakupach. Stworzyć sieć osób sprawdzonych (i nawet wydrukować jakieś symboliczne legitymacje) które zaznaczą, kiedy są do dyspozycji w swoim rewirze, żeby komuś przynieść wodę oligoceńską albo pomóc zanieść kicię do weterynarza. Zresztą nie tylko dla starszych, ale też dla matek niemowląt, które mają grypę i nie mają siły wyjść do sklepu po jedynego Gerbera, na którego pociecha nie jest uczulona.
Zauważyłam, że rzeczywiście jest tak, że często starsi ludzie - zwłaszcza ci, którzy wcześniej byli bardzo aktywni - wstydzą się przyjąć jakiekolwiek usługi za darmo, w tym te najprostsze w stylu pomoc w przeniesieniu zakupów w stylu woda w pięciolitrowych baniakach albo wyrzucenie śmieci. Nawet kiedy tłumaczę, że z przyjemnością się przejdę i wniosę wózek zakupowy pani Irmy, mojej sąsiadki (lat 80, mąż przeszedł Majdanek i ma pretekst do niewychodzenia z domu, syn się powiesił, córka pracoholiczka, wiecznie nieobecna), pani Irma mówi, że to dla niej żaden problem (bzdura), że jestem kochana, że miło się rozmawia, ale żebym się zajęła sobą albo swoim narzeczonym.
Myślę, że gdyby miała świadomość, że daje szansę młodej osobie zarobić choćby symboliczne kieszonkowe, to z przyjemnością dawałaby komuś targać swoje zakupy, a przy okazji mogłaby porozmawiać o życiu, miłości i śmierci.
Co do osiedlowych bibliotek - polecam centralny system bibliotek Dzielnicy Praga Południe - na jedną kartę mogę wypożyczyć 10 książek z całej dzielnicy, i jeszcze mnie mailem kulturalnie upomną, że coś przetrzymałam i wypadałoby oddać - można by pomyśleć o tym, żeby podczepić pod nie korepetycje, tzn. żeby osoby chętne do udzielania korepetycji zgłaszały się do bibliotek, które prowadziłyby rejestr korepetytorów, ich kompetencji i stawek, i udostępniały jakiś cichy kącik na lekcje jeden na jeden, użyteczne w przypadku jeśli ani nauczyciel, ani uczeń nie mają warunków w domu, a nie chcą się spotykać w kawiarniach, bo nawet herbata kosztuje więcej niż 5zł.
Alicja Szymczak jest członkinią warszawskich Zielonych i mieszkanką Saskiej Kępy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz