Tego nie da się tak łatwo zapomnieć. Początek XXI wieku przywitał nas nie tylko wydarzeniami 11 września 2001 roku, kiedy to zaatakowany został Nowy Jork i Waszyngton i kiedy bardzo szybko dokonało się anulowanie wieszczenia "końca historii". Niewątpliwym, społecznym wydarzeniem był rozkwit reality shows w rodzaju "Agenta" i "Big Brothera", także w polskiej telewizji. Ich obecność w ramówkach trwa po dziś dzień, chociaż wydaje się, że przywykliśmy już do nich i nie zwracamy nań szczególnej uwagi. Tymczasem dla wówczas powoli pnącej się w górę stacji TVN Wielki Brat stał się przełomem, od którego na serio mogła powalczyć o miejsce na podium, jeśli chodzi o wyniki oglądalności. Kontrowersyjny z wielu powodów program w rodzimej wersji nabrał z początku swojskości, kiedy to jedna z jego uczestniczek modliła się przed zaśnięciem, a zwycięzcą pierwszej serii został skromny pan w średnim wieku, który dziś jest posłem Platformy Obywatelskiej z Kujaw. Kiedy wraca się do tego okresu, kiedy to tryumfy, z 40-procentowym poparciem włącznie, święcił SLD, wydaje się, że ówczesna telewizyjna narracja zdawała się poprzedzać narodziny hegemonii PO - i to pomimo faktu, że zaraz potem jeden z graczy został posłem Sojuszu, nie słynąc ze szczególnej pracowitości. Coś proroczego było w tym, że format, reklamowany jako światowy, wygrał dzięki głosom widzów stateczny, starszy facet, a nie ktokolwiek inny z dość młodej ekipy, zamkniętej w domu w podwarszawskim Sękocinie.
Późniejsze edycje, z tego co pamiętam przypominając sobie dyskusje na temat seksu uczestników, kłótni i tym podobnych zjawisk, zaczęły już bardziej przypominać "światową normę", dlatego pomimo faktu, że reality shows nie budzą już tak licznych kontrowersji, warto przeczytać książkę o źródłach fascynacji tego typu formatami. Muza w ramach serii "Spectrum" wydała dzieło Sama Brentona i Reubena Cohena "Polowanie na ludzi" jeszcze w roku 2004, co sprawia, że dziś łatwo kupić ją za niemal groszowe kwoty w antykwariatach albo w Internecie. Autorzy postawili sobie za cel pokazanie źródeł pojawienia się programów takich jak "Ekspedycja Robinson" czy "Big Brother", które ich zdaniem wypływają z banalizacji sztuki dokumentu, przefiltrowanej przez wzmożoną indywidualizację gustów i podlaną psychologicznymi banałami. Owa mieszanka wyrastała przez lata, czekając na odpowiedni poziom postępu technologicznego i na znalezienie miejsca w sercach układających telewizyjne ramówki. Gdy to się udało, efekty bywały - i nadal bywają - szokujące.
Jedzenie byczych jąder, zdradzanie partnerów życiowych i ryzykowanie trwałości związku dla pieniędzy, przebywanie w samej bieliźnie w celi, w której odpowiada się na pytania, jednocześnie będąc poddawanym ekstremalnym bodźcom, całodobowe stanie na słupie w celu uniknięcia oddania się procedurze eliminacji z programu - to tylko niektóre ze zjawisk, z jakimi zmagają się osoby biorące udział w owych "eksperymentach". Autorzy książki mogą w pewnym momencie szokować, poważnie dyskutując na temat nielegalności odcinania uczestniczek i uczestników części z nich od rodziny i wiadomości ze świata zewnętrznego. Przywoływanie definicji tortur w kontekście lekkiej rozrywki nie jest jednak bezzasadne - szczególnie niejasna rola osób, mających świadczyć pomoc psychologiczną, nie mających zarazem możliwości współdecydowania czy sugerowania rezygnacji z uczestnictwa może prowadzić do załamań psychicznych osób, sądzących, że będzie to tylko niewinna zabawa.
Można by tu odwołać się do koncepcji "homo ludens" Huizingi i wskazać, że w takim totalnym, sztucznie wytworzonym świecie trudno o możliwość dokonania podziału między "zwykłym życiem" a zabawą - stałe przebywanie w obszarze gry prowadzi do skomplikowania percepcji własnego istnienia. Niczym w eksperymencie Zimbardo z lat 70. XX wieku, gdzie ochotnicy - więźniowie i ich strażnicy - tak mocno wcielili się w swe role, że eksperyment trzeba było przedwcześnie przerwać, tak dziś długotrwała izolacja, wymaganie spełniania nierzadko wygórowanych wyzwań sprawnościowych (jak w rozmaitych wariacjach na temat życia na bezludnej wyspie) prowadzi do wycieńczenia fizycznego i emocjonalnych problemów, nierzadko nawet u silnych osobowości. Wszystko dla rekordów oglądalności i zysków z reklam.
W 1997 roku, kiedy TVN startował, miał być telewizją, będącą inteligentną alternatywą dla TVP. Czy w roku 2010 osoba oglądająca ten kanał, w którym z całej publicystyki i kilku wydań serwisów informacyjnych ostały się tylko "Fakty" o 19.00? Wydaje się, że reality shows stały się w tym - i nie tylko w tym - wypadku kamieniem milowym na drodze spychania bardziej ambitnych propozycji na łamy kanałów tematycznych, ułatwiając zapełnienie całej ramówki filmami i programami rozrywkowymi. Tracący na rzecz mniejszych stacji widzów duzi nadawcy zdecydowali się wykorzystać posiadanie większych zasobów finansowych na rzecz prezentowania rodzimych wersji sformatowanych hitów. Ponieważ było ich dużo, z chęcią (i ewentualna poprawką na większą zachowawczość polskiej widowni) zaczęto serwować co bardziej głupie wariacje, z legendarnymi "Łysymi i blondynkami" na czele. Do starej telewizji, usiłującej zadowolić oglądających czymś więcej, niż płaską rozrywką, powrotu nie ma - chyba, że wykupi się w miarę kosztowny abonament i spróbuje się przekopać przez gąszcz stacji tematycznych, wyławiając coś dla siebie...
Późniejsze edycje, z tego co pamiętam przypominając sobie dyskusje na temat seksu uczestników, kłótni i tym podobnych zjawisk, zaczęły już bardziej przypominać "światową normę", dlatego pomimo faktu, że reality shows nie budzą już tak licznych kontrowersji, warto przeczytać książkę o źródłach fascynacji tego typu formatami. Muza w ramach serii "Spectrum" wydała dzieło Sama Brentona i Reubena Cohena "Polowanie na ludzi" jeszcze w roku 2004, co sprawia, że dziś łatwo kupić ją za niemal groszowe kwoty w antykwariatach albo w Internecie. Autorzy postawili sobie za cel pokazanie źródeł pojawienia się programów takich jak "Ekspedycja Robinson" czy "Big Brother", które ich zdaniem wypływają z banalizacji sztuki dokumentu, przefiltrowanej przez wzmożoną indywidualizację gustów i podlaną psychologicznymi banałami. Owa mieszanka wyrastała przez lata, czekając na odpowiedni poziom postępu technologicznego i na znalezienie miejsca w sercach układających telewizyjne ramówki. Gdy to się udało, efekty bywały - i nadal bywają - szokujące.
Jedzenie byczych jąder, zdradzanie partnerów życiowych i ryzykowanie trwałości związku dla pieniędzy, przebywanie w samej bieliźnie w celi, w której odpowiada się na pytania, jednocześnie będąc poddawanym ekstremalnym bodźcom, całodobowe stanie na słupie w celu uniknięcia oddania się procedurze eliminacji z programu - to tylko niektóre ze zjawisk, z jakimi zmagają się osoby biorące udział w owych "eksperymentach". Autorzy książki mogą w pewnym momencie szokować, poważnie dyskutując na temat nielegalności odcinania uczestniczek i uczestników części z nich od rodziny i wiadomości ze świata zewnętrznego. Przywoływanie definicji tortur w kontekście lekkiej rozrywki nie jest jednak bezzasadne - szczególnie niejasna rola osób, mających świadczyć pomoc psychologiczną, nie mających zarazem możliwości współdecydowania czy sugerowania rezygnacji z uczestnictwa może prowadzić do załamań psychicznych osób, sądzących, że będzie to tylko niewinna zabawa.
Można by tu odwołać się do koncepcji "homo ludens" Huizingi i wskazać, że w takim totalnym, sztucznie wytworzonym świecie trudno o możliwość dokonania podziału między "zwykłym życiem" a zabawą - stałe przebywanie w obszarze gry prowadzi do skomplikowania percepcji własnego istnienia. Niczym w eksperymencie Zimbardo z lat 70. XX wieku, gdzie ochotnicy - więźniowie i ich strażnicy - tak mocno wcielili się w swe role, że eksperyment trzeba było przedwcześnie przerwać, tak dziś długotrwała izolacja, wymaganie spełniania nierzadko wygórowanych wyzwań sprawnościowych (jak w rozmaitych wariacjach na temat życia na bezludnej wyspie) prowadzi do wycieńczenia fizycznego i emocjonalnych problemów, nierzadko nawet u silnych osobowości. Wszystko dla rekordów oglądalności i zysków z reklam.
W 1997 roku, kiedy TVN startował, miał być telewizją, będącą inteligentną alternatywą dla TVP. Czy w roku 2010 osoba oglądająca ten kanał, w którym z całej publicystyki i kilku wydań serwisów informacyjnych ostały się tylko "Fakty" o 19.00? Wydaje się, że reality shows stały się w tym - i nie tylko w tym - wypadku kamieniem milowym na drodze spychania bardziej ambitnych propozycji na łamy kanałów tematycznych, ułatwiając zapełnienie całej ramówki filmami i programami rozrywkowymi. Tracący na rzecz mniejszych stacji widzów duzi nadawcy zdecydowali się wykorzystać posiadanie większych zasobów finansowych na rzecz prezentowania rodzimych wersji sformatowanych hitów. Ponieważ było ich dużo, z chęcią (i ewentualna poprawką na większą zachowawczość polskiej widowni) zaczęto serwować co bardziej głupie wariacje, z legendarnymi "Łysymi i blondynkami" na czele. Do starej telewizji, usiłującej zadowolić oglądających czymś więcej, niż płaską rozrywką, powrotu nie ma - chyba, że wykupi się w miarę kosztowny abonament i spróbuje się przekopać przez gąszcz stacji tematycznych, wyławiając coś dla siebie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz