Co mają wspólnego gender, ekonomia i opieka? O ile powiązanie gender z opieką jakoś nam się łączy w całość, gender z ekonomią również, to te trzy składniki razem dotąd omawiane – przynajmniej szeroko – nie były. Gender i ekonomia opieki to praca napisana z globalnej perspektywy, uwzględniającej lokalność. Perspektywy Polski, Norwegii, Włoch, Chile, Kanady, Holandii i Filipin przeplatają się. Polskie pielęgniarki tu na miejscu i na emigracji uczestniczą w tym samym procesie. O polskich pielęgniarkach pisze zarówno badaczka polska, jak i norweska. Migrantki, pielęgniarki, pracownice opieki stanowią osobną kategorię analizy, gdzie to charakter świadczonej pracy, a nie pochodzenie wyznacza ramy.
Opracowanie składa się z kilku tekstów, które ze sobą nieprzypadkowo korespondują. Autorki powołują się na siebie nawzajem, co nie jest efektem uniwersyteckiego zwyczaju wzajemnego cytowania, ale raczej przyjęcia wspólnej perspektywy i wspólnego dyskutowania z różnych perspektyw teoretycznych o tych samych problemach, nawet jeśli oglądanych z różnych punktów widzenia czy punktów globu. Przeobrażenia opieki pokazują zmiany społecznej jakie objęły dużą część świata. W krajach gdzie rozwijało się państwo opiekuńcze następuje jego demontaż, w imię neoliberalnych reform. W krajach gdzie realny socjalizm gwarantował pewne formy opieki zbliżone do tych państwa opiekuńczego zdemontowała je demokratyczna transformacja, naśladująca nie tyle rozwiązania państwa opiekuńczego, co jego destruktorów. Na obszarach do których państwo opiekuńcze nie dotarło, i zapewne już nie dotrze, również obserwujemy podobne zjawiska – jeśli nie reprywatyzację opieki, to jej zepchnięcie w sferę prywatną, ogniska domowego i odpowiedzialnych zań kobiet.
Opieka to zjawisko pozornie naturalne, a więc nieproste do zdefiniowania. Być może wszystkie nasze opiekuńcze czynności wynikają z treningu jakim poddano nas w dzieciństwie – matka się nami opiekowała, potem inni bliscy i dalsi, gdy już opieki nie potrzebujemy rewanżujemy się w pewnym sensie opiekując się własnymi dziećmi lub starą i niedołężną matką. Czasem zanim opieki wymaga matka, opiekujemy się babcią, czasem opiekę roztaczamy nad kimś, z kim nie wiążą nas więzi rodzinne. Być może to właśnie opieka konstytuuje więź społeczną i scala do dziś społeczeństwo. Opieka tak rozumiana to „praca miłości”, poza terminem „praca” nie mająca nic wspólnego ze światem ekonomii.
Opiekujemy się tymi których kochamy, tymi, którymi jesteśmy to winni, i nie oczekujemy zapłaty. Tak się składa, że taką opiekę sprawują kobiety. To część nieodpłatnej pracy domowej, której się od kobiet oczekuje, ale za którą się nie płaci. Im bardziej zmienia się struktura demograficzna rozwiniętych społeczeństw, tym bardziej z opieki macierzyńskiej przesuwa się ciężar na opiekę nad starymi i chorymi. Współczesna Polka, która odchowała już statystyczne 1,39 dziecka i przymierza się do opieki nad wnukami, musi zmierzyć się z wyzwaniem w postaci starych i chorych członków rodziny. W przeciwieństwie do wielu innych krajów w Polsce opieka nad osobami starszymi jest sprawowana w rodzinie, gdyż prawie nie ma u nas zinstytucjonalizowanych form takiej opieki. Przesunięcie większego zakresu obowiązku za opieke do rodziny sprawia, że rozważania nad redefinicją opieki we współczesnym świecie jeszcze silniej dotyczą Polek.
Redefinicja obywatelstwa
Drugi czynnik zmiany społecznej to redukcja dotychczasowego państwa opiekuńczego i przedefiniowanie roli obywateli. O ile wcześniej obywatelstwo definiowano jako wspólnotę uprawnień także do pewnych form opieki, to dziś ograniczając zakres ustawowej opieki redukuje się też zakres obywatelstwa. Dotyczy to w podobnym stopniu tak zwanych starych demokracji, jak i państw postsocjalistycznych. Nowe liberalne rozwiązania przesuwają sferę opieki z powrotem w sferę prywatną, i troskę o nią przerzucają na barki obywateli, a właściwie obywatelek. Opieka zdrowotna przestaje być troską państwa, które zamyka bądź prywatyzuje placówki. Opieka nad dziećmi ze żłobków, przedszkoli i szkolnych świetlic przenosi się do domowego ogniska. Podobnie dzieje się z szerzej rozumianą opieką, jak opieka zdrowotna czy zapewnienie dzieciom edukacji – na wolnym rynku wolni rodzice mogą tylko zakupić te usługi, jak aparat ortodontyczny czy kurs językowy, nie dostaną ich jednak od państwa wciąż demontującego się systemu społecznej opieki. Choć państwo to gwarantuje dostęp do darmowej edukacji, to już nie do podręczników, choć nieubezpieczonym pogotowie ratuje życie, to nie zdrowie, choć „za darmo” leczy się kilka widocznych zębów, to za te niewidoczne już nie publiczna opieka zdrowotna nie odpowiada. Choć społeczeństwo się starzeje, nie przybywa w nim placówek opieki nad starszymi obywatelami – tę wciąż mają świadczyć rodziny. A właściwie kobiety w tych rodzinach.
Gdy na miejsce w domu opieki czeka się dwa lata, a my dziś odbieramy ze szpitalnego oddziału chorego, który sam nie zadba o siebie, musimy albo poświęcić się opiece nad bliską osoba, albo zapewnić jej, jemu opiekunkę. Służba zdrowia i medycyna nie zajmują się opieką, a szpital nie jest miejscem gdzie przechowuje się starych i chorych. Zresztą zanim proces diagnozowania i leczenia zostanie zakończony, i pacjent odesłany zostanie do domu, by z chorego stać się co najwyżej niedołężnym, szpital lekcję tę aplikuje rodzinie w sposób dosadny. Czynności opiekuńcze szpital sprawuje z łaski i tylko wtedy, gdy przy łóżku pacjenta nie ma kobiety z rodziny. Nawet gdy wizyty rodzin w szpitalach były limitowane do kilku godzin w tygodniu, oczekiwano że podczas tych kilku godzin bliscy (a raczej bliskie) poświęcą się czynnościom opiekuńczym – zmienią pościel, koszulę nocną, umyją, nakarmią, posprzątają. Gdy szpitale otworzyły podwoje dla rodzin, dały im też wyraźnie do zrozumienia że są po to by odciążać w opiece. Nie chodzi tu wcale o brak etatów i pieniędzy na jedzenie, kubek czy sztućce, papier toaletowy czy pampersy dla dorosłych, ale definicję tego czym są usługi medyczne. Rodzina ma pomagać pacjentowi w codziennych życiowych czynnościach, bo należą do sfery opieki, która przynależy rodzinie, nie medycynie. Medycyna zapewnia cewnikowanie, bo to wyceniona procedura medyczna. Medycyna nie zmienia dorosłym pieluch, bo to sfera prywatnej opieki.
Komunikaty rozdzielające prywatne od publicznego w szpitalu są czytelne, wykrzykuje je wręcz szpitalna przestrzeń. Takim komunikatem jest zaplanowanie remontu szpitalnej wspólnej łazienki tak, by obsługiwała wyłącznie to co niezbędne. W łazience tej nie będzie lustra, wieszaka na szlafrok, ani uchwytu na papier toaletowy w kabinie ubikacji. Higiena a także papier toaletowy są ze sfery prywatnej. W tej samej łazience będą być może uchwyty dla mniej sprawnych pacjentów – co wynika z medycznej definicji ich dolegliwości.
Powszechna profesjonalizacja zawodu pielęgniarki rozpoczęła się dopiero w XX wieku. Pielęgniarki wciąż walczą o swe miejsce w sferze medycyny, a nie opieki. Kolejne stopnie specjalizacji, studia pielęgniarskie, kursy zawodowe, a także porzucenie czepków mają odróżnić je od poprzedniczek i współczesnych pracownic opieki. Choć praca pielęgniarki to nie tylko medyczne procedery, ale także opieka, uciekają jak mogą od takiej definicji zawodu. Bezskutecznie, bowiem feminizacja, niski status zawodowy i niskie zarobki są charakterystyczne dla zawodów których istotą jest opieka i powołanie.
System wzajemnej świadczonej w ramach małej społeczności opieki zastąpiony został w dużej części świata przez systemy instytucjonalne. Państwa doceniły rolę opieki dla podtrzymywania bytu społeczności, czego wyrazem stała się instytucjonalizacja zawodu pielęgniarki, kiedyś po prostu opiekunki nad chorymi, której kompetencje nie obejmowały medycyny, ale opiekuńczość właśnie. Niestety, nie ma prostego powrotu do poprzednich form organizacji społecznej, zwłaszcza że po drodze zmienia się ekonomia.
Opieka i migracja zarobkowa
Opieka jest domeną kobiet, jednak dziś mieszkanki jednych krajów – bardziej rozwiniętych – w obliczu demontażu opieki publicznej – by spełnić swe kobiece powołanie, bo opieka jest powołaniem, opiekę zakupują od innych kobiet, które pochodzą z innych, mniej rozwiniętych obszarów świata. Choć opieka zdaje się być fundamentem społecznej reprodukcji, gdy lokalne kobiety nie mogą już jej sprawować, nie redefiniuje się społecznego podziału pracy, lecz zatrudnia opiekunki z zewnątrz – zatrudniają je i panie domu, i systemy opieki zdrowotnej. Polskie pielęgniarki migrują do Norwegii, polskie opiekunki zajmują się niesprawnymi starszymi osobami we Włoszech. Szlaki migracji zarobkowych wyznaczają granice Wallersteinowskiego podziału świata na państwa rdzenia, peryferyjne i te pomiędzy. Być może należałoby tę mapę poszerzyć o specyficzne kobiece szlaki. Taką próbą włączenia płci do globalnej analizy oferuje dzieło artystyczne, film „Babel” Alejandro Gonzálesa Iñaritu, pokazujący globalne nici powiązań między amerykańskim małżeństwem, afgańską rodziną i meksykańską nianią.
O ile udaje się gdzieniegdzie redefiniować podział ról w opiece nad dziećmi, i mężczyźni np. w Skandynawii nie tylko biorą urlopy ojcowskie, ale i traktują zmienianie pieluszek niemowlęcia jak kolejny element roli mężczyzny, to nic nie wskazuje, że podobnie przejmą kobiece obowiązku w zmienianiu pampersów nietrzymającym moczu seniorom. Uwolnione powiedzmy od co drugiej pieluszki mieszkanki tych egalitarnych społeczeństw nie zostają zwolnione z obowiązku opieki – tam, gdzie rozwój społeczny uniemożliwia im granie tej roli one same lub państwo wynajmują zastępczynie. Co ciekawe, owe zastępcze opiekunki są zawsze kobietami. Jako kobiety są predestynowane do sprawowania opieki, choć jednocześnie jako migrantki, znające słabo język, są opiekunkami drugiej kategorii. Nawet gdy są dyplomowanymi pielęgniarkami z polskim magisterium, muszą terminować w roli pomocniczek sprawowaniu opieki – bo płeć predestynuje tylko do opieki bezpłatnej, typowej kobiecej pracy. Gdy mowa o wynagrodzeniu, to pojawia się wątek powołania – czy etycznie jest pracować dla pieniędzy w sferze powołania? Nie tylko w Polsce zawody sfeminizowane o niskim prestiżu i niskich zarobkach to zawody kopiujące nieodpłatną pracę domową kobiet – opiekunek dzieci i chorych.
Opieka zakotwiczona jest w sferze prywatnej. Opieka nad chorymi i starymi przypomina opiekę nad niemowlętami poprzez całkowite przekroczenie sfery intymnej. Chirurg podczas operacji obejmuje tylko pole operacyjne, cewnik podłącza pielęgniarka, to ona opiekuje się odleżynami, to ona przygotowuje ciało do zabiegu. Jednak część zakresu opieki pokrywa się z usługą – na rynku usług medycznych podłączanie cewnika i opieka przeciwodleżynowa zostają wycenione i opracowuje się ekonomiczne standardy opłacalności takich usług w systemie opieki zdrowotnej. Niedawno NFZ przeszacował opiekę nad pacjentami którym trzeba pomagać w jedzeniu i obniżył stawki za opiekę nad nimi – o ile nie są karmieni przez sondę nie ma mowy o medycznej procedurze, cierpliwe karmienie chorego łyżeczką jest przypadkiem opieki za jaki system płacić nie musi. Opieka wraca więc do sfery prywatnej, staje się prywatną sprawą członków rodziny, którzy nie roztaczając wymaganej społecznie opieki nad chorymi i starymi obarczeni są ciężarem winy. Właściwie ciężar ten spoczywa na kobietach, to one odpowiadają za opiekę. Gdy choruje krewny mężczyzny, czyli np. ojciec męża czyli teść kobiety, to siostra mężczyzny czyli córka chorego odpowiedzialna jest za opiekę nad nim, a następna w kolejności jest żona mężczyzny czyli synowa – mężczyzna nie wchodzi do łańcucha opieki nad własnym ojcem.
Zastępcze opiekunki, o których mowa w opracowaniu to głównie migrantki. Można też zastanowić się nad opiekunkami lokalnymi – od pielęgniarek na godziny, poprzez opiekunki PCK, do opiekunek bez jakiegokolwiek certyfikatu – sam fakt bycia kobietę wystarczy za dyplom opieki. W przypadku emigrantek ich płeć stanowi atut, choć jako migrantki są jednocześnie ofiarami ekonomicznego wyzysku. Ich płeć plus odmienność kulturowa sprawiają że stają się super-opiekunkami, lepszymi od lokalnych, nie tylko dlatego, że mniej się im płaci, ale także dlatego, że migrując z bardziej cywilizacyjnej zapóźnionych regionów, reprezentują kultury opieki. Oczekuje się, że swoimi włoskimi czy norweskimi podopiecznymi zajmować się będą jak matka niemowlęciem, lub jak ich babka własną prababką. One jednak pracują za pieniądze, za oczekiwaną zapłatę porzuciły swoje obowiązki opieki wobec własnych bliskich i próbują renegocjować układ jako pracę w kategoriach ekonomicznych a nie „pracę miłości”. Jak wskazuje case polskiej opiekunki opisany przez Isaksen nie do kończa się to udaje – choć opieka „po polsku” kojarzy się z tradycyjnym społeczeństwem, od którego bogatsze Włoszki odchodzą, to nie pozwala się opiekunce myśleć po swojemu – opieka ma się odbywać tak, jakby to wciąż była praca miłości.
Państwo nie jest ojcem, a opiekę niech zapewni matka lub córka, albo opiekunka-migrantka
Płatna opiekunka ma nie tylko dbać o higienę nietrzymającej moczu staruszki, ale i zastępować córkę. Jednocześnie do tej relacji opieki nie mają wstępu kategorie logiki rynkowej – ich praca nie jest do końca pracą, nie ma tu umowy o pracę i ochrony praw pracowniczych, nie ma prawa do urlopu. Polska opiekunka pojedzie do kraju nie wtedy kiedy wzywają ją własne rodzinne obowiązki, ale dopiero gdy jej podopieczna umrze. Jej „kontrakt” wiąże ją z opieką tak jakby była to osobista relacja rodzinna – nie może zostawić podopiecznej, tak jak córka nie mogłaby zostawić matki. Ekonomiczność kontraktu jest iluzoryczna, choć w grę wchodzą pieniądze, nie rządzą nią prawa rynku. Mamy więc pewną odrębną ekonomię, ekonomię opieki, którą rządzą jakieś inne, nie zbadane przez naukę o ekonomii prawa. Prawa te ignoruje zewnętrzna wobec sfery opieki ekonomia, rządząca systemem opieki zdrowotnej i usługami medycznymi, gdzie liczy się rachunek ekonomiczny.
Być może perspektywa opieki i historyczne przypisanie obowiązku opieki kobietom wyjaśnia polski fenomen, dla mnie wciąż tajemniczy, likwidacji Funduszu Alimentacyjnego. „Państwo nie jest ojcem” powiedziała niegdyś władza i Fundusz zlikwidowała. Od niedawna powrócił on w nowej formule, lecz generalna zasada wyłącznej odpowiedzialności matki za opiekę nad dzieckiem, także jej finansowanie, pozostaje niezmieniona. Zasada ta stoi za przyzwoleniem społecznym na niepłacenie alimentów i logiką sądów rodzinnych. Zasadę tę, dotąd niepisaną, sformułowano przy okazji demontażu Funduszu. Państwo nie jest ojcem, a opiekę nad dzieckiem niech zapewni matka – to jej praca miłości i powołanie, trudno domagać się jeszcze pieniędzy.
Innym ważnym polskim wątkiem obecnym w tej książce są migrujące zarobkowo pracownice opieki. Kobietom migrantkom poświęcono u nas chyba jedną publikację. Migracja zarobkowa, jako nielegalna, długo pomijana była w publicznym dyskursie. Gdy migracje zarobkowe stały się częścią oficjalnej rzeczywistości, migrantów gloryfikowano jako nowe wcielenia przedsiębiorczego homo oeconomicus, a migracje idealizowano. O ciemnych stronach migracji kobiet nie wspominano. Dopiero medialne doniesienia o armii eurosierot zwróciły uwagę na społeczne koszty migracji – ale nie koszty samych migrantek. To raczej kobiety, porzucając swe dzieci zaniedbują swe podstawowe zadanie zapewnienia im opieki. Finansowe motywy migracji nie mogą usprawiedliwiać wyrodnych matek – rzecze opinia publiczna. Tak samo, pokolenie – dwa wcześniej, gdy pojawiło się hasło „Irena do domu” za pojawienie się innej społecznej plagi – chuliganizmu – odpowiedzialne były matki zaniedbujące opiekę nad dziećmi z kluczami na szyi. Opracowanie Gender i ekonomia opieki zwraca uwagę i na nieformalne szlaki migracji, i na wyzysk jakiego ofiarami migrantki się stają. Nieformalne szlaki migracji to zarówno przemysł seksualny, jak i praca opiekunek. Wyzysk dotyczy i nieprofesjonalnych opiekunek pracujących na czarno i nie znających języka, jak i pielęgniarek z magisterium. Te pierwsze nie znają swoich praw i godzą się podejmując taką pracę na ich pozbawienie. Te drugie, choć reprezentują górne kilka procent elit zawodu – najlepiej wykształcone i znające języki – lądują na stanowiskach o kilka stopni niższych niż te, z których emigrują. Wynagrodzenie, które otrzymują, jest wyższe niż to, co mogłyby zarobić w kraju, lub mogą pracować mniej godzin by je uzyskać. Nie mówiło się dotąd o kosztach dodatkowych, które ponoszą – obok kosztów każdego migranta w przypadku kobiet to także koszt frustracji bezrobotnego w nowym otoczeniu męża, a także marnotrawienia kwalifikacji zawodowych doświadczenia zawodowego – za cenę wyższych niż polska elita pielęgniarka zarobków wracają one do roli opiekunek, które do roli zawodowej bardziej predestynuje płeć niż profesjonalny trening.
Gender i ekonomia opieki, mimo swej globalnej perspektywy, to kapitalna i jedna z nielicznych analiza traktująca o polskich pielęgniarkach i położnych. Analiza protestów pielęgniarek autorstwa Julii Kubisy zwraca uwagę na odrębność tej grupy zawodowej wśród innych strajkujących grup personelu medycznego. Jako że rola zawodowa pielęgniarek dużo silniej niż lekarzy jest zdefiniowana w oparciu o kategorię opieki, ich protesty nastąpiły dużo później i zradykalizowały się o formę odejścia od łóżek pacjentów. Mimo radykalizacji, a nawet jedynego medialnie wyraźnego protestu w białym miasteczku, pielęgniarki nie zyskały na protestach nic jako grupa zawodowa – co najwyżej poczucie solidarności zawodowej i potrzebę współdziałania. Wciąż doświadczają też dyskryminacji – także w świetle prawa. Łódzki sąd, który uznał, że strajkujące pielęgniarki, stosujące te same procedury strajkowe co lekarze, naruszyły prawo, zastosował w stosunku do nich zupełnie inną interpretację prawną niż w przypadku strajkujących lekarzy. Zdaje się, że „praca opieki” funkcjonuje więc także w obszarze sądownictwa i prawa pracy. Gender i ekonomia opieki dostarcza więc, obok teoretycznych ram refleksji w skali makro, użytecznych narzędzi do mikroanaliz „tu i teraz”.
Recenzja Izy Desperak, która w 2009 roku kandydowała z rekomendacji Zielonych w okręgu łódzkim do Parlamentu Europejskiego, ukazała się na stronach Think Tanku Feministycznego.
Opracowanie składa się z kilku tekstów, które ze sobą nieprzypadkowo korespondują. Autorki powołują się na siebie nawzajem, co nie jest efektem uniwersyteckiego zwyczaju wzajemnego cytowania, ale raczej przyjęcia wspólnej perspektywy i wspólnego dyskutowania z różnych perspektyw teoretycznych o tych samych problemach, nawet jeśli oglądanych z różnych punktów widzenia czy punktów globu. Przeobrażenia opieki pokazują zmiany społecznej jakie objęły dużą część świata. W krajach gdzie rozwijało się państwo opiekuńcze następuje jego demontaż, w imię neoliberalnych reform. W krajach gdzie realny socjalizm gwarantował pewne formy opieki zbliżone do tych państwa opiekuńczego zdemontowała je demokratyczna transformacja, naśladująca nie tyle rozwiązania państwa opiekuńczego, co jego destruktorów. Na obszarach do których państwo opiekuńcze nie dotarło, i zapewne już nie dotrze, również obserwujemy podobne zjawiska – jeśli nie reprywatyzację opieki, to jej zepchnięcie w sferę prywatną, ogniska domowego i odpowiedzialnych zań kobiet.
Opieka to zjawisko pozornie naturalne, a więc nieproste do zdefiniowania. Być może wszystkie nasze opiekuńcze czynności wynikają z treningu jakim poddano nas w dzieciństwie – matka się nami opiekowała, potem inni bliscy i dalsi, gdy już opieki nie potrzebujemy rewanżujemy się w pewnym sensie opiekując się własnymi dziećmi lub starą i niedołężną matką. Czasem zanim opieki wymaga matka, opiekujemy się babcią, czasem opiekę roztaczamy nad kimś, z kim nie wiążą nas więzi rodzinne. Być może to właśnie opieka konstytuuje więź społeczną i scala do dziś społeczeństwo. Opieka tak rozumiana to „praca miłości”, poza terminem „praca” nie mająca nic wspólnego ze światem ekonomii.
Opiekujemy się tymi których kochamy, tymi, którymi jesteśmy to winni, i nie oczekujemy zapłaty. Tak się składa, że taką opiekę sprawują kobiety. To część nieodpłatnej pracy domowej, której się od kobiet oczekuje, ale za którą się nie płaci. Im bardziej zmienia się struktura demograficzna rozwiniętych społeczeństw, tym bardziej z opieki macierzyńskiej przesuwa się ciężar na opiekę nad starymi i chorymi. Współczesna Polka, która odchowała już statystyczne 1,39 dziecka i przymierza się do opieki nad wnukami, musi zmierzyć się z wyzwaniem w postaci starych i chorych członków rodziny. W przeciwieństwie do wielu innych krajów w Polsce opieka nad osobami starszymi jest sprawowana w rodzinie, gdyż prawie nie ma u nas zinstytucjonalizowanych form takiej opieki. Przesunięcie większego zakresu obowiązku za opieke do rodziny sprawia, że rozważania nad redefinicją opieki we współczesnym świecie jeszcze silniej dotyczą Polek.
Redefinicja obywatelstwa
Drugi czynnik zmiany społecznej to redukcja dotychczasowego państwa opiekuńczego i przedefiniowanie roli obywateli. O ile wcześniej obywatelstwo definiowano jako wspólnotę uprawnień także do pewnych form opieki, to dziś ograniczając zakres ustawowej opieki redukuje się też zakres obywatelstwa. Dotyczy to w podobnym stopniu tak zwanych starych demokracji, jak i państw postsocjalistycznych. Nowe liberalne rozwiązania przesuwają sferę opieki z powrotem w sferę prywatną, i troskę o nią przerzucają na barki obywateli, a właściwie obywatelek. Opieka zdrowotna przestaje być troską państwa, które zamyka bądź prywatyzuje placówki. Opieka nad dziećmi ze żłobków, przedszkoli i szkolnych świetlic przenosi się do domowego ogniska. Podobnie dzieje się z szerzej rozumianą opieką, jak opieka zdrowotna czy zapewnienie dzieciom edukacji – na wolnym rynku wolni rodzice mogą tylko zakupić te usługi, jak aparat ortodontyczny czy kurs językowy, nie dostaną ich jednak od państwa wciąż demontującego się systemu społecznej opieki. Choć państwo to gwarantuje dostęp do darmowej edukacji, to już nie do podręczników, choć nieubezpieczonym pogotowie ratuje życie, to nie zdrowie, choć „za darmo” leczy się kilka widocznych zębów, to za te niewidoczne już nie publiczna opieka zdrowotna nie odpowiada. Choć społeczeństwo się starzeje, nie przybywa w nim placówek opieki nad starszymi obywatelami – tę wciąż mają świadczyć rodziny. A właściwie kobiety w tych rodzinach.
Gdy na miejsce w domu opieki czeka się dwa lata, a my dziś odbieramy ze szpitalnego oddziału chorego, który sam nie zadba o siebie, musimy albo poświęcić się opiece nad bliską osoba, albo zapewnić jej, jemu opiekunkę. Służba zdrowia i medycyna nie zajmują się opieką, a szpital nie jest miejscem gdzie przechowuje się starych i chorych. Zresztą zanim proces diagnozowania i leczenia zostanie zakończony, i pacjent odesłany zostanie do domu, by z chorego stać się co najwyżej niedołężnym, szpital lekcję tę aplikuje rodzinie w sposób dosadny. Czynności opiekuńcze szpital sprawuje z łaski i tylko wtedy, gdy przy łóżku pacjenta nie ma kobiety z rodziny. Nawet gdy wizyty rodzin w szpitalach były limitowane do kilku godzin w tygodniu, oczekiwano że podczas tych kilku godzin bliscy (a raczej bliskie) poświęcą się czynnościom opiekuńczym – zmienią pościel, koszulę nocną, umyją, nakarmią, posprzątają. Gdy szpitale otworzyły podwoje dla rodzin, dały im też wyraźnie do zrozumienia że są po to by odciążać w opiece. Nie chodzi tu wcale o brak etatów i pieniędzy na jedzenie, kubek czy sztućce, papier toaletowy czy pampersy dla dorosłych, ale definicję tego czym są usługi medyczne. Rodzina ma pomagać pacjentowi w codziennych życiowych czynnościach, bo należą do sfery opieki, która przynależy rodzinie, nie medycynie. Medycyna zapewnia cewnikowanie, bo to wyceniona procedura medyczna. Medycyna nie zmienia dorosłym pieluch, bo to sfera prywatnej opieki.
Komunikaty rozdzielające prywatne od publicznego w szpitalu są czytelne, wykrzykuje je wręcz szpitalna przestrzeń. Takim komunikatem jest zaplanowanie remontu szpitalnej wspólnej łazienki tak, by obsługiwała wyłącznie to co niezbędne. W łazience tej nie będzie lustra, wieszaka na szlafrok, ani uchwytu na papier toaletowy w kabinie ubikacji. Higiena a także papier toaletowy są ze sfery prywatnej. W tej samej łazience będą być może uchwyty dla mniej sprawnych pacjentów – co wynika z medycznej definicji ich dolegliwości.
Powszechna profesjonalizacja zawodu pielęgniarki rozpoczęła się dopiero w XX wieku. Pielęgniarki wciąż walczą o swe miejsce w sferze medycyny, a nie opieki. Kolejne stopnie specjalizacji, studia pielęgniarskie, kursy zawodowe, a także porzucenie czepków mają odróżnić je od poprzedniczek i współczesnych pracownic opieki. Choć praca pielęgniarki to nie tylko medyczne procedery, ale także opieka, uciekają jak mogą od takiej definicji zawodu. Bezskutecznie, bowiem feminizacja, niski status zawodowy i niskie zarobki są charakterystyczne dla zawodów których istotą jest opieka i powołanie.
System wzajemnej świadczonej w ramach małej społeczności opieki zastąpiony został w dużej części świata przez systemy instytucjonalne. Państwa doceniły rolę opieki dla podtrzymywania bytu społeczności, czego wyrazem stała się instytucjonalizacja zawodu pielęgniarki, kiedyś po prostu opiekunki nad chorymi, której kompetencje nie obejmowały medycyny, ale opiekuńczość właśnie. Niestety, nie ma prostego powrotu do poprzednich form organizacji społecznej, zwłaszcza że po drodze zmienia się ekonomia.
Opieka i migracja zarobkowa
Opieka jest domeną kobiet, jednak dziś mieszkanki jednych krajów – bardziej rozwiniętych – w obliczu demontażu opieki publicznej – by spełnić swe kobiece powołanie, bo opieka jest powołaniem, opiekę zakupują od innych kobiet, które pochodzą z innych, mniej rozwiniętych obszarów świata. Choć opieka zdaje się być fundamentem społecznej reprodukcji, gdy lokalne kobiety nie mogą już jej sprawować, nie redefiniuje się społecznego podziału pracy, lecz zatrudnia opiekunki z zewnątrz – zatrudniają je i panie domu, i systemy opieki zdrowotnej. Polskie pielęgniarki migrują do Norwegii, polskie opiekunki zajmują się niesprawnymi starszymi osobami we Włoszech. Szlaki migracji zarobkowych wyznaczają granice Wallersteinowskiego podziału świata na państwa rdzenia, peryferyjne i te pomiędzy. Być może należałoby tę mapę poszerzyć o specyficzne kobiece szlaki. Taką próbą włączenia płci do globalnej analizy oferuje dzieło artystyczne, film „Babel” Alejandro Gonzálesa Iñaritu, pokazujący globalne nici powiązań między amerykańskim małżeństwem, afgańską rodziną i meksykańską nianią.
O ile udaje się gdzieniegdzie redefiniować podział ról w opiece nad dziećmi, i mężczyźni np. w Skandynawii nie tylko biorą urlopy ojcowskie, ale i traktują zmienianie pieluszek niemowlęcia jak kolejny element roli mężczyzny, to nic nie wskazuje, że podobnie przejmą kobiece obowiązku w zmienianiu pampersów nietrzymającym moczu seniorom. Uwolnione powiedzmy od co drugiej pieluszki mieszkanki tych egalitarnych społeczeństw nie zostają zwolnione z obowiązku opieki – tam, gdzie rozwój społeczny uniemożliwia im granie tej roli one same lub państwo wynajmują zastępczynie. Co ciekawe, owe zastępcze opiekunki są zawsze kobietami. Jako kobiety są predestynowane do sprawowania opieki, choć jednocześnie jako migrantki, znające słabo język, są opiekunkami drugiej kategorii. Nawet gdy są dyplomowanymi pielęgniarkami z polskim magisterium, muszą terminować w roli pomocniczek sprawowaniu opieki – bo płeć predestynuje tylko do opieki bezpłatnej, typowej kobiecej pracy. Gdy mowa o wynagrodzeniu, to pojawia się wątek powołania – czy etycznie jest pracować dla pieniędzy w sferze powołania? Nie tylko w Polsce zawody sfeminizowane o niskim prestiżu i niskich zarobkach to zawody kopiujące nieodpłatną pracę domową kobiet – opiekunek dzieci i chorych.
Opieka zakotwiczona jest w sferze prywatnej. Opieka nad chorymi i starymi przypomina opiekę nad niemowlętami poprzez całkowite przekroczenie sfery intymnej. Chirurg podczas operacji obejmuje tylko pole operacyjne, cewnik podłącza pielęgniarka, to ona opiekuje się odleżynami, to ona przygotowuje ciało do zabiegu. Jednak część zakresu opieki pokrywa się z usługą – na rynku usług medycznych podłączanie cewnika i opieka przeciwodleżynowa zostają wycenione i opracowuje się ekonomiczne standardy opłacalności takich usług w systemie opieki zdrowotnej. Niedawno NFZ przeszacował opiekę nad pacjentami którym trzeba pomagać w jedzeniu i obniżył stawki za opiekę nad nimi – o ile nie są karmieni przez sondę nie ma mowy o medycznej procedurze, cierpliwe karmienie chorego łyżeczką jest przypadkiem opieki za jaki system płacić nie musi. Opieka wraca więc do sfery prywatnej, staje się prywatną sprawą członków rodziny, którzy nie roztaczając wymaganej społecznie opieki nad chorymi i starymi obarczeni są ciężarem winy. Właściwie ciężar ten spoczywa na kobietach, to one odpowiadają za opiekę. Gdy choruje krewny mężczyzny, czyli np. ojciec męża czyli teść kobiety, to siostra mężczyzny czyli córka chorego odpowiedzialna jest za opiekę nad nim, a następna w kolejności jest żona mężczyzny czyli synowa – mężczyzna nie wchodzi do łańcucha opieki nad własnym ojcem.
Zastępcze opiekunki, o których mowa w opracowaniu to głównie migrantki. Można też zastanowić się nad opiekunkami lokalnymi – od pielęgniarek na godziny, poprzez opiekunki PCK, do opiekunek bez jakiegokolwiek certyfikatu – sam fakt bycia kobietę wystarczy za dyplom opieki. W przypadku emigrantek ich płeć stanowi atut, choć jako migrantki są jednocześnie ofiarami ekonomicznego wyzysku. Ich płeć plus odmienność kulturowa sprawiają że stają się super-opiekunkami, lepszymi od lokalnych, nie tylko dlatego, że mniej się im płaci, ale także dlatego, że migrując z bardziej cywilizacyjnej zapóźnionych regionów, reprezentują kultury opieki. Oczekuje się, że swoimi włoskimi czy norweskimi podopiecznymi zajmować się będą jak matka niemowlęciem, lub jak ich babka własną prababką. One jednak pracują za pieniądze, za oczekiwaną zapłatę porzuciły swoje obowiązki opieki wobec własnych bliskich i próbują renegocjować układ jako pracę w kategoriach ekonomicznych a nie „pracę miłości”. Jak wskazuje case polskiej opiekunki opisany przez Isaksen nie do kończa się to udaje – choć opieka „po polsku” kojarzy się z tradycyjnym społeczeństwem, od którego bogatsze Włoszki odchodzą, to nie pozwala się opiekunce myśleć po swojemu – opieka ma się odbywać tak, jakby to wciąż była praca miłości.
Państwo nie jest ojcem, a opiekę niech zapewni matka lub córka, albo opiekunka-migrantka
Płatna opiekunka ma nie tylko dbać o higienę nietrzymającej moczu staruszki, ale i zastępować córkę. Jednocześnie do tej relacji opieki nie mają wstępu kategorie logiki rynkowej – ich praca nie jest do końca pracą, nie ma tu umowy o pracę i ochrony praw pracowniczych, nie ma prawa do urlopu. Polska opiekunka pojedzie do kraju nie wtedy kiedy wzywają ją własne rodzinne obowiązki, ale dopiero gdy jej podopieczna umrze. Jej „kontrakt” wiąże ją z opieką tak jakby była to osobista relacja rodzinna – nie może zostawić podopiecznej, tak jak córka nie mogłaby zostawić matki. Ekonomiczność kontraktu jest iluzoryczna, choć w grę wchodzą pieniądze, nie rządzą nią prawa rynku. Mamy więc pewną odrębną ekonomię, ekonomię opieki, którą rządzą jakieś inne, nie zbadane przez naukę o ekonomii prawa. Prawa te ignoruje zewnętrzna wobec sfery opieki ekonomia, rządząca systemem opieki zdrowotnej i usługami medycznymi, gdzie liczy się rachunek ekonomiczny.
Być może perspektywa opieki i historyczne przypisanie obowiązku opieki kobietom wyjaśnia polski fenomen, dla mnie wciąż tajemniczy, likwidacji Funduszu Alimentacyjnego. „Państwo nie jest ojcem” powiedziała niegdyś władza i Fundusz zlikwidowała. Od niedawna powrócił on w nowej formule, lecz generalna zasada wyłącznej odpowiedzialności matki za opiekę nad dzieckiem, także jej finansowanie, pozostaje niezmieniona. Zasada ta stoi za przyzwoleniem społecznym na niepłacenie alimentów i logiką sądów rodzinnych. Zasadę tę, dotąd niepisaną, sformułowano przy okazji demontażu Funduszu. Państwo nie jest ojcem, a opiekę nad dzieckiem niech zapewni matka – to jej praca miłości i powołanie, trudno domagać się jeszcze pieniędzy.
Innym ważnym polskim wątkiem obecnym w tej książce są migrujące zarobkowo pracownice opieki. Kobietom migrantkom poświęcono u nas chyba jedną publikację. Migracja zarobkowa, jako nielegalna, długo pomijana była w publicznym dyskursie. Gdy migracje zarobkowe stały się częścią oficjalnej rzeczywistości, migrantów gloryfikowano jako nowe wcielenia przedsiębiorczego homo oeconomicus, a migracje idealizowano. O ciemnych stronach migracji kobiet nie wspominano. Dopiero medialne doniesienia o armii eurosierot zwróciły uwagę na społeczne koszty migracji – ale nie koszty samych migrantek. To raczej kobiety, porzucając swe dzieci zaniedbują swe podstawowe zadanie zapewnienia im opieki. Finansowe motywy migracji nie mogą usprawiedliwiać wyrodnych matek – rzecze opinia publiczna. Tak samo, pokolenie – dwa wcześniej, gdy pojawiło się hasło „Irena do domu” za pojawienie się innej społecznej plagi – chuliganizmu – odpowiedzialne były matki zaniedbujące opiekę nad dziećmi z kluczami na szyi. Opracowanie Gender i ekonomia opieki zwraca uwagę i na nieformalne szlaki migracji, i na wyzysk jakiego ofiarami migrantki się stają. Nieformalne szlaki migracji to zarówno przemysł seksualny, jak i praca opiekunek. Wyzysk dotyczy i nieprofesjonalnych opiekunek pracujących na czarno i nie znających języka, jak i pielęgniarek z magisterium. Te pierwsze nie znają swoich praw i godzą się podejmując taką pracę na ich pozbawienie. Te drugie, choć reprezentują górne kilka procent elit zawodu – najlepiej wykształcone i znające języki – lądują na stanowiskach o kilka stopni niższych niż te, z których emigrują. Wynagrodzenie, które otrzymują, jest wyższe niż to, co mogłyby zarobić w kraju, lub mogą pracować mniej godzin by je uzyskać. Nie mówiło się dotąd o kosztach dodatkowych, które ponoszą – obok kosztów każdego migranta w przypadku kobiet to także koszt frustracji bezrobotnego w nowym otoczeniu męża, a także marnotrawienia kwalifikacji zawodowych doświadczenia zawodowego – za cenę wyższych niż polska elita pielęgniarka zarobków wracają one do roli opiekunek, które do roli zawodowej bardziej predestynuje płeć niż profesjonalny trening.
Gender i ekonomia opieki, mimo swej globalnej perspektywy, to kapitalna i jedna z nielicznych analiza traktująca o polskich pielęgniarkach i położnych. Analiza protestów pielęgniarek autorstwa Julii Kubisy zwraca uwagę na odrębność tej grupy zawodowej wśród innych strajkujących grup personelu medycznego. Jako że rola zawodowa pielęgniarek dużo silniej niż lekarzy jest zdefiniowana w oparciu o kategorię opieki, ich protesty nastąpiły dużo później i zradykalizowały się o formę odejścia od łóżek pacjentów. Mimo radykalizacji, a nawet jedynego medialnie wyraźnego protestu w białym miasteczku, pielęgniarki nie zyskały na protestach nic jako grupa zawodowa – co najwyżej poczucie solidarności zawodowej i potrzebę współdziałania. Wciąż doświadczają też dyskryminacji – także w świetle prawa. Łódzki sąd, który uznał, że strajkujące pielęgniarki, stosujące te same procedury strajkowe co lekarze, naruszyły prawo, zastosował w stosunku do nich zupełnie inną interpretację prawną niż w przypadku strajkujących lekarzy. Zdaje się, że „praca opieki” funkcjonuje więc także w obszarze sądownictwa i prawa pracy. Gender i ekonomia opieki dostarcza więc, obok teoretycznych ram refleksji w skali makro, użytecznych narzędzi do mikroanaliz „tu i teraz”.
Recenzja Izy Desperak, która w 2009 roku kandydowała z rekomendacji Zielonych w okręgu łódzkim do Parlamentu Europejskiego, ukazała się na stronach Think Tanku Feministycznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz