Niedawne referendum w Szwajcarii, gdzie mieszkanki i mieszkańcy tego kraju zdecydowali się na zakazanie stawiania minaretów (i to w sytuacji, kiedy licząca nieco ponad 4% ludności grupa religijna do tej pory wybudowała ich raptem... cztery) pokazało, że w obrębie społeczeństw Europy Zachodniej nadal dość spore są pokłady lęku przed obcością kulturowo-religijną. Jak niedawno pokazała na tym blogu Aleksandra Kretkowska, zakamuflowane uprzedzenia ujawniają się w polityce Unii Europejskiej, na przykład wobec rozluźnienia reżimu wizowego w stosunku do Bałkanów Zachodnich, które nie zaszło w stosunku do krajów z większością muzułmańską. Dodajmy do tego częste portretowanie muzułmanek i muzułmanów jako terrorystów albo (w nieco lepszym przypadku) "zagrożonych terroryzmem" i mamy oto przed sobą mieszankę wybuchową, na której żywią się rozliczne, prawicowo-populistyczne formacje ksenofobiczne.
Wobec takich, dość szeroko rozpowszechnionych stereotypów wydawnictwo Książki i Prasy pod banderą cyklu książkowego "Le Monde Diplomatique" wydaje się pozycją nad wyraz cenną. "Nowa islamofobia" Vincenta Geissera przyniosła mu w 2003 roku pewien rozgłos i sporo krytyki ze strony osób, dość zażarcie usiłujących udowodnić czające się za rogiem islamistyczne zagrożenie. Autor zdecydował się na przerwanie zaklętego kręgu narzekających na islamskich imigrantów publicystów, detalicznie analizując zjawisko stygmatyzowania kolejnej grupy społeczno-religijnej i różnych odmian tego zjawiska. Nie bagatelizuje istnienia realnych problemów, takich jak np. przenoszenie niechęci imigrantów do Żydów na grunt francuski i towarzyszące temu wybryki antysemickie, ale stara się pokazać dużo mniej jednostronny obraz rzeczywistości nad Sekwaną.
Popatrzmy dla przykładu na Alexandre'a Del Valle'a, który po wydarzeniach z 11 września 2001 roku stał się jednym z zapraszanych do mediów "ekspertów w sprawie". Do owej pamiętnej daty miał na swym koncie publikacje, w których przyrównywał do siebie islamistów i amerykańskich ewangelikałów. Jego zdaniem obie te ideologie łączył sojusz przeciwko "europejskim wartościom". Po zamachach w Nowym Jorku i Waszyngtonie zrewidował swe stanowisko, przechodząc na pozycje "cywilizacji judeochrześcijańskiej" walczącej o przetrwanie z "nieokrzesanym islamem". Tego typu poglądy znalazły w atmosferze strachu i niepokoju początku XXI wieku poczesne miejsce, wspierane przez wrogą muzułmanom publicystykę zarówno z prawej, jak i lewej strony politycznego spektrum.
Przeciwko islamizmowi występowały też osoby z inteligenckich kręgów krajów Maghrebu. Problem polegał na tym, że wielu spośród nich okazywało się mieć powiązania a wywiadem Algierii - kraju, który dość krwawo stłumił swój własny ruch islamistyczny, któremu zdarzyło się nawet wygrać demokratyczne wybory. Wojskowy przewrót po dziś dzień miewa swoich zwolenników we Francji, argumentujących, że w przeciwnym wypadku na drugim brzegu Morza Śródziemnego powstałaby struktura państwowa przypominająca rządy afgańskich Talibów. Dość duże jest też wsparcie Algierii dla określonych imamów, którzy nie mają jednak dużego poparcia swoich współwyznawców. W związku z tym dochodzi do takich kuriozów, że "przywiązani do laickiej demokracji" publicyści nawołują do zastępowania wyborów w obrębie muzułmańskich instytucji religijnych mianowaniem "słusznych" reprezentantów.
We wszystkich tego typu opiniach dość próżno szukać refleksji nad źródłami popularności fundamentalizmu w pewnych kręgach społecznych. Niewiele jest tu na temat biedy, wykluczenia i skutków dyskryminacji dla szans na znalezienie pracy przez osoby pochodzące ze środowiska imigranckiego. Sporo jest tu za to przykładów na krytykę "zielonego faszyzmu" i rzekomych bezkrytycznych postaw środowisk alterglobalistycznych wobec czającego się za rogiem zagrożenia. Mnogość przykładów na medialne opinie, które można określić jako islamofobiczne, można odnaleźć w książce Geissera - sądzę, że warto się z nimi zapoznać.
Wobec takich, dość szeroko rozpowszechnionych stereotypów wydawnictwo Książki i Prasy pod banderą cyklu książkowego "Le Monde Diplomatique" wydaje się pozycją nad wyraz cenną. "Nowa islamofobia" Vincenta Geissera przyniosła mu w 2003 roku pewien rozgłos i sporo krytyki ze strony osób, dość zażarcie usiłujących udowodnić czające się za rogiem islamistyczne zagrożenie. Autor zdecydował się na przerwanie zaklętego kręgu narzekających na islamskich imigrantów publicystów, detalicznie analizując zjawisko stygmatyzowania kolejnej grupy społeczno-religijnej i różnych odmian tego zjawiska. Nie bagatelizuje istnienia realnych problemów, takich jak np. przenoszenie niechęci imigrantów do Żydów na grunt francuski i towarzyszące temu wybryki antysemickie, ale stara się pokazać dużo mniej jednostronny obraz rzeczywistości nad Sekwaną.
Popatrzmy dla przykładu na Alexandre'a Del Valle'a, który po wydarzeniach z 11 września 2001 roku stał się jednym z zapraszanych do mediów "ekspertów w sprawie". Do owej pamiętnej daty miał na swym koncie publikacje, w których przyrównywał do siebie islamistów i amerykańskich ewangelikałów. Jego zdaniem obie te ideologie łączył sojusz przeciwko "europejskim wartościom". Po zamachach w Nowym Jorku i Waszyngtonie zrewidował swe stanowisko, przechodząc na pozycje "cywilizacji judeochrześcijańskiej" walczącej o przetrwanie z "nieokrzesanym islamem". Tego typu poglądy znalazły w atmosferze strachu i niepokoju początku XXI wieku poczesne miejsce, wspierane przez wrogą muzułmanom publicystykę zarówno z prawej, jak i lewej strony politycznego spektrum.
Przeciwko islamizmowi występowały też osoby z inteligenckich kręgów krajów Maghrebu. Problem polegał na tym, że wielu spośród nich okazywało się mieć powiązania a wywiadem Algierii - kraju, który dość krwawo stłumił swój własny ruch islamistyczny, któremu zdarzyło się nawet wygrać demokratyczne wybory. Wojskowy przewrót po dziś dzień miewa swoich zwolenników we Francji, argumentujących, że w przeciwnym wypadku na drugim brzegu Morza Śródziemnego powstałaby struktura państwowa przypominająca rządy afgańskich Talibów. Dość duże jest też wsparcie Algierii dla określonych imamów, którzy nie mają jednak dużego poparcia swoich współwyznawców. W związku z tym dochodzi do takich kuriozów, że "przywiązani do laickiej demokracji" publicyści nawołują do zastępowania wyborów w obrębie muzułmańskich instytucji religijnych mianowaniem "słusznych" reprezentantów.
We wszystkich tego typu opiniach dość próżno szukać refleksji nad źródłami popularności fundamentalizmu w pewnych kręgach społecznych. Niewiele jest tu na temat biedy, wykluczenia i skutków dyskryminacji dla szans na znalezienie pracy przez osoby pochodzące ze środowiska imigranckiego. Sporo jest tu za to przykładów na krytykę "zielonego faszyzmu" i rzekomych bezkrytycznych postaw środowisk alterglobalistycznych wobec czającego się za rogiem zagrożenia. Mnogość przykładów na medialne opinie, które można określić jako islamofobiczne, można odnaleźć w książce Geissera - sądzę, że warto się z nimi zapoznać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz