Wyjazd w rodzinne strony w naturalny sposób wiąże się ze spędzeniem wielu godzin w pociągu. Okres świąteczny oznacza ich spore spóźnienia (do Przemyśla przyjechałem godzinę później w stosunku do rozkładu, więc zapewnienia PKP o tym, że dzięki zmianom na kolei będę całe 20 minut wcześniej okazały się nazbyt optymistyczne), a także niesamowity tłok - dość powiedzieć, że do Lublina stałem, bo miejsca siedzące w pociągu jadącym ze Szczecina były w Warszawie zupełną abstrakcją. W takich warunkach można przeczytać olbrzymie ilości tekstu, a jeśli jest to tekst tak dobry w lekturze, jak wywiad-rzeka Izy Chruślińskiej z Jarosławem Hrycakiem, lwowskim historykiem, wydanym w serii przewodnikowej Krytyki Politycznej, to nawet nie zauważa się upływu przerzucanych kartek.
Ukraina w polskim dyskursie ogólnokrajowym istnieje jako kraina przygód polskiej szlachty z "Ogniem i Mieczem", miejsce masakry wołyńskiej i pomarańczowej rewolucji. Na poziomie lokalnym - podkarpackim - myśli się w kategoriach praktycznych (zamierającego z powodu restrykcji granicznych handlu), lub też z nacjonalistycznym podtekstem wyliczania wzajemnych krzywd zamiast integracji i dbałości o resztki wielokulturowości. Dla osób młodszych Ukraina nie jest tu wielkim tematem, bowiem większą troską jest wyjazd na studia do Lublina, Krakowa czy Warszawy i spoglądanie na Zachód niż zastanawianie się na przeszłością swoją lub innego państwa. Także i ja po dziś dzień pozostaję sceptyczny wobec rzewnego spoglądania na Lwów i mówienia Ukraińcom, jaka jest ich racja stanu, w naszym podejściu zdumiewająco zbieżna z polską.
W takim kontekście tym bardziej zaskoczyło mnie, jak łatwo można zainteresować kwestiami tysiącletniej historii Ukrainy, mającej wpływ na jej teraźniejszość i perspektywy na przyszłość. Analizy Hrycaka nie nużą, nie ze wszystkimi zaraz trzeba się zgadzać, ale poznać je zdecydowanie warto. Mieszkanki i mieszkańców Przemyśla powinien zainteresować np. fakt, że pierwsza fala ukraińskiego odrodzenia narodowego w XIX wieku rozpoczęła się właśnie nad Sanem, w rozkwitającym po zastoju I Rzeczpospolitej kościele grekokatolickim. Przekonująco tłumaczy, dlaczego dla Ukraińców tak ważny był Lwów - wschodnia część Galicji była oazą wolności w porównaniu do Rosji, gdzie represjonowano rozwój języka ukraińskiego, a do tego zaznała ona zachodniego typu modernizacji (rzecz jasna Lwów dużo bardziej niż uboga prowincja), a okcydentalizacja zdaniem Hrycaka była najważniejszym elementem umożliwiającym wyodrębnienie się nie posiadającego swojego państwa narodu.
Historyk opowiada też sporo o samym ruchu narodowym. Aż do upadku pierwszego projektu niepodległościowego z lat 1917-1920 dominował w nim wyraźny rys lewicowy, łączący aspiracje niepodległościowe z hasłami sprawiedliwości społecznej. Sam ukraiński został oparty na mowie ludowej z centralnej części kraju, do której dołączono korpus wyrazów abstrakcyjnych stosowanych w Galicji. Walka o niezależność symbolizowana jest nie tyle przez Symona Petlurę, którego wojska dopuszczały się pogromów ludności żydowskiej (ale, jak zauważa Hrycak, już nie jednostki pochodzące z Galicji), lecz Nestora Machno - lokalnego anarchistę, walczącego o niezależność komun rolnych zarówno z białymi, jak i czerwonymi podczas rewolucji 1917 roku. Ludowy sznyt narodowy przewija się przez całą opowieść, jako że Ukraina nie tworzyła swojej kultury i świadomości na bazie społeczności szlacheckiej, jak to miało miejsce w Polsce.
Czemu zatem historia walki dwóch nacjonalizmów - polskiego i ukraińskiego - skończyć się musiała tak wielką tragedią, jak rzeź Polek i Polaków na Wołyniu? Hrycak zauważa, że poza kwestiami ideowymi na Wołyniu mieliśmy do czynienia z dużo bardziej "przyziemnym problemem" - głodem areału rolnego. Rozwój medycyny zwiększył poziom przyrostu naturalnego, który w zaborze rosyjskim nie był aż tak rozładowywany emigracją jak w austriackim. Brak tradycji samoorganizacyjnych, możliwości budowy społeczeństwa obywatelskiego, a także międzywojenna polska presja kolonizacyjna, ograniczająca i tak wątły dostęp do zasobów naturalnych - to wszystko stworzyło warunki do wybuchu społecznego, który nastąpił podczas II Wojny Światowej. Wybuchu, którego skala była tak wielka, że profesor uznaje za cud dobrą jakość stosunków polsko-ukraińskich po 1989 rokiem.
Nie będę zdradzał wszystkich niuansów książki. Dużo miejsca zajmuje w niej kwestia zniknięcia ze zbiorowej świadomości Żydów, tworzących przed wojną jedno z największych skupisk ludnościowych tej nacji na świecie. Hrycak analizuje rodzimy antysemityzm, który w przeciwieństwie do polskiego zatrzymać się miał na poziomie impulsywnej judeofobii, nie zaś idei antysemickiej. Ważnym tematem jest też dialog ukraińsko-rosyjski, proces wychodzenia z roli "małorusów", do dziś przeprowadzony dużo słabiej niż rozdział ukraińsko-polski. Lektura to wyborna, więc zapraszam do niej.
Ukraina w polskim dyskursie ogólnokrajowym istnieje jako kraina przygód polskiej szlachty z "Ogniem i Mieczem", miejsce masakry wołyńskiej i pomarańczowej rewolucji. Na poziomie lokalnym - podkarpackim - myśli się w kategoriach praktycznych (zamierającego z powodu restrykcji granicznych handlu), lub też z nacjonalistycznym podtekstem wyliczania wzajemnych krzywd zamiast integracji i dbałości o resztki wielokulturowości. Dla osób młodszych Ukraina nie jest tu wielkim tematem, bowiem większą troską jest wyjazd na studia do Lublina, Krakowa czy Warszawy i spoglądanie na Zachód niż zastanawianie się na przeszłością swoją lub innego państwa. Także i ja po dziś dzień pozostaję sceptyczny wobec rzewnego spoglądania na Lwów i mówienia Ukraińcom, jaka jest ich racja stanu, w naszym podejściu zdumiewająco zbieżna z polską.
W takim kontekście tym bardziej zaskoczyło mnie, jak łatwo można zainteresować kwestiami tysiącletniej historii Ukrainy, mającej wpływ na jej teraźniejszość i perspektywy na przyszłość. Analizy Hrycaka nie nużą, nie ze wszystkimi zaraz trzeba się zgadzać, ale poznać je zdecydowanie warto. Mieszkanki i mieszkańców Przemyśla powinien zainteresować np. fakt, że pierwsza fala ukraińskiego odrodzenia narodowego w XIX wieku rozpoczęła się właśnie nad Sanem, w rozkwitającym po zastoju I Rzeczpospolitej kościele grekokatolickim. Przekonująco tłumaczy, dlaczego dla Ukraińców tak ważny był Lwów - wschodnia część Galicji była oazą wolności w porównaniu do Rosji, gdzie represjonowano rozwój języka ukraińskiego, a do tego zaznała ona zachodniego typu modernizacji (rzecz jasna Lwów dużo bardziej niż uboga prowincja), a okcydentalizacja zdaniem Hrycaka była najważniejszym elementem umożliwiającym wyodrębnienie się nie posiadającego swojego państwa narodu.
Historyk opowiada też sporo o samym ruchu narodowym. Aż do upadku pierwszego projektu niepodległościowego z lat 1917-1920 dominował w nim wyraźny rys lewicowy, łączący aspiracje niepodległościowe z hasłami sprawiedliwości społecznej. Sam ukraiński został oparty na mowie ludowej z centralnej części kraju, do której dołączono korpus wyrazów abstrakcyjnych stosowanych w Galicji. Walka o niezależność symbolizowana jest nie tyle przez Symona Petlurę, którego wojska dopuszczały się pogromów ludności żydowskiej (ale, jak zauważa Hrycak, już nie jednostki pochodzące z Galicji), lecz Nestora Machno - lokalnego anarchistę, walczącego o niezależność komun rolnych zarówno z białymi, jak i czerwonymi podczas rewolucji 1917 roku. Ludowy sznyt narodowy przewija się przez całą opowieść, jako że Ukraina nie tworzyła swojej kultury i świadomości na bazie społeczności szlacheckiej, jak to miało miejsce w Polsce.
Czemu zatem historia walki dwóch nacjonalizmów - polskiego i ukraińskiego - skończyć się musiała tak wielką tragedią, jak rzeź Polek i Polaków na Wołyniu? Hrycak zauważa, że poza kwestiami ideowymi na Wołyniu mieliśmy do czynienia z dużo bardziej "przyziemnym problemem" - głodem areału rolnego. Rozwój medycyny zwiększył poziom przyrostu naturalnego, który w zaborze rosyjskim nie był aż tak rozładowywany emigracją jak w austriackim. Brak tradycji samoorganizacyjnych, możliwości budowy społeczeństwa obywatelskiego, a także międzywojenna polska presja kolonizacyjna, ograniczająca i tak wątły dostęp do zasobów naturalnych - to wszystko stworzyło warunki do wybuchu społecznego, który nastąpił podczas II Wojny Światowej. Wybuchu, którego skala była tak wielka, że profesor uznaje za cud dobrą jakość stosunków polsko-ukraińskich po 1989 rokiem.
Nie będę zdradzał wszystkich niuansów książki. Dużo miejsca zajmuje w niej kwestia zniknięcia ze zbiorowej świadomości Żydów, tworzących przed wojną jedno z największych skupisk ludnościowych tej nacji na świecie. Hrycak analizuje rodzimy antysemityzm, który w przeciwieństwie do polskiego zatrzymać się miał na poziomie impulsywnej judeofobii, nie zaś idei antysemickiej. Ważnym tematem jest też dialog ukraińsko-rosyjski, proces wychodzenia z roli "małorusów", do dziś przeprowadzony dużo słabiej niż rozdział ukraińsko-polski. Lektura to wyborna, więc zapraszam do niej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz