Wyobraźmy sobie następującą sytuację - mamy do czynienia z samcem X, mającym swoje potrzeby i aspiracje. Uczy się on, zakłada rodzinę, po czym rodzi się w niej dziecko. Zostaje on w domu, zamknięty przez zarabiającą więcej od niego małżonkę, nie ma czasu na spotkania z kolegami, wypady na ryby czy wspólne oglądanie meczy. Zamiast tego niańczy swe dziecię, zmywa gary, pastuje podłogi, a wieczorem pada z nóg, dodatkowo usiłując bezskutecznie zachęcić małżonkę do bardziej sprawiedliwego podziału pracy. Ta odpowiada, że niestety, ale po pracy jest zmęczona i nie da rady wykrzesać z siebie więcej siły na działanie, odciążające faceta. Szokująca wizja, budząca pewien niepokój i poczucie "podcinania skrzydeł"? Zmieńmy jedynie płcie, a rodzima rzeczywistość uderzy nas z całą swoją brutalnością.
Nie chodzi nikomu o to, by zmuszać kobiety do pracy. To już nie PRL, kiedy to decydowano się, jak w wywiadzie do łódzkiej gazety wyborczej Zielonych pisze Magdalena Środa, na "dwa etaty dla kobiety". Poza pracą zarobkową (wszyscy mamy w pamięci plakaty propagandowe z uśmiechniętymi traktorzystkami) czekała na nie również praca domowa - z konserwatyzmem w sferze ról płciowych w domu tak ostro nie walczono. Wraz z transformacją - o czym z kolei pisze Izabela Desperak - pogorszyła się pozycja kobiet na rynku pracy, zaczęły wzrastać nierówności płacowe, przypadki molestowania w miejscu pracy, niezgodne z prawem pytania kwalifikacyjne, dotyczące planów związanych z życiem osobistym, a także zjawisko "lepkiej podłogi" i "szklanych sufitów".
Niech więc nikt nie mówi, że kobiety zostają w domu, wśród dzieci tylko dlatego, że tego chcą. Powrót do życia zawodowego po urodzeniu dziecka utrudnia im chociażby wątła infrastruktura przedszkolna i jej częste niedostosowanie do zmian na rynku pracy, np. anachroniczne godziny otwarcia. Krytykowanie kogoś za chęć samorealizacji jest karygodne. Jeśli ktoś sądzi, że siedzenie w domu to słodkie lenistwo, to czemuż tak niewielu ojców korzysta z prawa (które powinno być wyrównującym szanse na rynku pracy obowiązkiem) do urlopu ojcierzyńskiego? Nie zdziwiłbym się, gdyby większość panów ilość obowiązków rodzinnych i spraw na głowie, jakie ma typowa "pani domu", po prostu przygniotła.
Działania zmieniające tę sytuację są konieczne. Jako społeczeństwo "na dorobku" zwyczajnie nie stać nas na marnowanie potencjału połowy ludności naszego kraju. Połowy, dodajmy, lepiej wykształconej, wnoszącej inną niż męska perspektywę do polityki, ekonomii i kwestii układania priorytetów. Brak odpowiedniego poziomu politycznej reprezentacji skazuje działające w polityce kobiety na "maskulinizację". Rozwiązania, będące europejskim standardem, takie jak kwoty i parytety, nad Wisłą traktowane są niemal jak kolejne narzędzie szatana. Szczęśliwie młodsze pokolenia powoli rozumieją wagę partnerstwa w związku i potrzeby równego traktowania - tym bardziej, że rośnie potrzeba samorealizacji i chęć zapewnienia dzieciom lepszej przyszłości. To z kolei daje nadzieję, że kwestie społeczne nie będą już traktowane po macoszemu, lecz że czeka nas aktywne, społeczne zaangażowanie w tworzenie lepszej jakości usług publicznych.
Dziecko, które będzie przebywać w żłobku i w przedszkolu, ma wiele do zyskania. W polskiej kulturze mitologizuje się rolę matki w procesie wychowawczym, co tworzy presję na kobiety do samoograniczania się, mężczyzn zbyt często zwalnia z kolei z poczucia odpowiedzialności za dziecko. Jeśli będzie onno dorastać w zbiorowości, będzie miało większe zaufanie do innych ludzi i lepsze zdolności kooperacyjne. Wpłynie to pozytywnie na rozwój kapitału społecznego, co z kolei da nam wszystkim szansę na to, że za kilkanaście lat doczekamy się społeczeństwa obywatelskiego z prawdziwego zdarzenia, a nie zatomizowanego zbioru jednostek dnia dzisiejszego. Opłaci się nam wszystkim.
Nie chodzi nikomu o to, by zmuszać kobiety do pracy. To już nie PRL, kiedy to decydowano się, jak w wywiadzie do łódzkiej gazety wyborczej Zielonych pisze Magdalena Środa, na "dwa etaty dla kobiety". Poza pracą zarobkową (wszyscy mamy w pamięci plakaty propagandowe z uśmiechniętymi traktorzystkami) czekała na nie również praca domowa - z konserwatyzmem w sferze ról płciowych w domu tak ostro nie walczono. Wraz z transformacją - o czym z kolei pisze Izabela Desperak - pogorszyła się pozycja kobiet na rynku pracy, zaczęły wzrastać nierówności płacowe, przypadki molestowania w miejscu pracy, niezgodne z prawem pytania kwalifikacyjne, dotyczące planów związanych z życiem osobistym, a także zjawisko "lepkiej podłogi" i "szklanych sufitów".
Niech więc nikt nie mówi, że kobiety zostają w domu, wśród dzieci tylko dlatego, że tego chcą. Powrót do życia zawodowego po urodzeniu dziecka utrudnia im chociażby wątła infrastruktura przedszkolna i jej częste niedostosowanie do zmian na rynku pracy, np. anachroniczne godziny otwarcia. Krytykowanie kogoś za chęć samorealizacji jest karygodne. Jeśli ktoś sądzi, że siedzenie w domu to słodkie lenistwo, to czemuż tak niewielu ojców korzysta z prawa (które powinno być wyrównującym szanse na rynku pracy obowiązkiem) do urlopu ojcierzyńskiego? Nie zdziwiłbym się, gdyby większość panów ilość obowiązków rodzinnych i spraw na głowie, jakie ma typowa "pani domu", po prostu przygniotła.
Działania zmieniające tę sytuację są konieczne. Jako społeczeństwo "na dorobku" zwyczajnie nie stać nas na marnowanie potencjału połowy ludności naszego kraju. Połowy, dodajmy, lepiej wykształconej, wnoszącej inną niż męska perspektywę do polityki, ekonomii i kwestii układania priorytetów. Brak odpowiedniego poziomu politycznej reprezentacji skazuje działające w polityce kobiety na "maskulinizację". Rozwiązania, będące europejskim standardem, takie jak kwoty i parytety, nad Wisłą traktowane są niemal jak kolejne narzędzie szatana. Szczęśliwie młodsze pokolenia powoli rozumieją wagę partnerstwa w związku i potrzeby równego traktowania - tym bardziej, że rośnie potrzeba samorealizacji i chęć zapewnienia dzieciom lepszej przyszłości. To z kolei daje nadzieję, że kwestie społeczne nie będą już traktowane po macoszemu, lecz że czeka nas aktywne, społeczne zaangażowanie w tworzenie lepszej jakości usług publicznych.
Dziecko, które będzie przebywać w żłobku i w przedszkolu, ma wiele do zyskania. W polskiej kulturze mitologizuje się rolę matki w procesie wychowawczym, co tworzy presję na kobiety do samoograniczania się, mężczyzn zbyt często zwalnia z kolei z poczucia odpowiedzialności za dziecko. Jeśli będzie onno dorastać w zbiorowości, będzie miało większe zaufanie do innych ludzi i lepsze zdolności kooperacyjne. Wpłynie to pozytywnie na rozwój kapitału społecznego, co z kolei da nam wszystkim szansę na to, że za kilkanaście lat doczekamy się społeczeństwa obywatelskiego z prawdziwego zdarzenia, a nie zatomizowanego zbioru jednostek dnia dzisiejszego. Opłaci się nam wszystkim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz