Mówiąc szczerze coraz bardziej śmieszą mnie doniesienia o wykryciu kolejnych "pokoleń", szczególnie wśród osób młodych. Niedawno w konkurujących ze sobą dziennikach zaprezentowano dwie wizje "pokolenia 1989", które są o tyleż interesujące, co... w dużej mierze sprzeczne! "Dziennik" doniósł o zainteresowanych sobą indywidualistach, natomiast "Rzeczpospolita" - o samorealizujących się ludziach, mających na uwadze dobro wspólne. Teraz pada teza o kolejnych potencjalnych "pokoleniach" - JPII i Matrixa. Śmiem twierdzić, że tak jeden, jak i drugi koncept zbyt pokoleniowy nie jest, ale cóż, media potrzebują wielkich słów i wielkich zdarzeń, więc zapewne za rok usłyszymy o kolejnych pomysłach na włożenie ludzi w kolejny, prosty (niekiedy wręcz prostacki) szymel, mający na celu zabicie jakiegokolwiek poczucia indywidualizmu.
Żeby jeszcze naprawdę istniały jakieś uniwersalne, podzielane przez większość przekonania i wartości - ale tak zwyczajnie nie jest. A już na pewno nie w grupie od 18 do 25 lat. Być może później, kiedy pojawiają się jakieś interesy, mające wpływ np. na wybory polityczne, można mówić o jakichś bardziej zwartych grupach. Mówienie o "pokoleniach" w czasach posmodernistycznych, kiedy to wyjątkowość jest wartością samą w sobie (znowuż złudną, bowiem im bardziej kultura wymaga od nas indywidualizmu, tym bardziej staje się on niedoścignionym ideałem) jest moim zdaniem chęcią użycia przestarzałych narzędzi do opisania rzeczywistości początku XXI wieku. Wraz z dalszym rozwojem mediów, a w szczególności silnie zdecentralizowanego Internetu skala wspólnotowych przeżyć spada - budowanie społeczeństwa w dzisiejszych czasach musi uwzględniać, że nawet pozornie homogeniczna grupa ma różne potrzeby i zapatrywania i ich ograniczanie na niewiele się zda.
A właśnie tworzenie kolejnych "pokoleń" takim poznawczym ograniczeniem jest. Kiedy ktoś mówi mi o "pokoleniu Matrixa", mogę jedynie spytać - ki diabeł? Czymże miałoby ono się ono charakteryzować? Nie dostrzegam jakiegoś powszechnego, refleksyjnego poczucia, że oto żyjemy w "wielkim Babilonie", nie widzę masowych demonstracji przeciwko ograniczaniu dostępu do kultury czy też rosnącej ilości kamer na ulicach. Nie widzę masowego lęku przed coraz bardziej wyrafinowanymi metodami zbierania i archiwizowania danych osobowych o nas - a właśnie tego typu działania mogłyby być pod pojęcie "Matrixa na ziemi" podciągnięte. Nie satysfakcjonuje mnie uznanie, że ktoś może należeć do takiej grupy, bo obejrzał film braci Wachowskich lub też wyraża przekonanie, że "polityka to syf". To trochę za mało, by mówić o pokoleniu.
Nieco lepiej pod względem badawczym wychodzi sławetne "pokolenie JPII". Jest ono znacząco przereklamowane, ale nie da się ukryć, że istnieje grupa ludzi, którzy nie dość, że są zainteresowani życiem zgodnym z nauczaniem Papieża-Polaka, to jeszcze tego typu przekonania wcielają w swoim życiu. Nie mówię tu jednak o wielkich grupach, które rozpaczały po jego śmierci, ale o niewielkich wspólnotach, które są zainteresowane nieco głębszą refleksją egzystencjalną. Nie jest to jednak zjawisko powszechne i stąd prędzej niż "pokoleniem" warto je nazwać "subkulturą" - piszę to w kategorii opisu, a nie wartościowania. Tutaj także nie byłbym ustysfakcjonowany, gdyby uznać za "pokolenie" osoby, których refleksja kończy się na "papieskich kremówkach" i na zdawaniu testu z wiedzy o Janie Pawle II w publicznej telewizji. Czekam teraz na podobny test chociażby z wiedzy o Karolu Darwinie - jak widać, o równym prawie dostępu do debaty publicznej mowy być nie może.
Dyskusja o możliwych "pokoleniach" pełni w publicznej debacie jeszcze jedną, ciekawą rolę - to bodaj jeden z nielicznych wentyli, przez który możemy jeszcze mówić o wspólnocie, a nie tylko o zbiorze jednostek. Z tego punktu widzenia można zatem powiedzieć "lepszy rydz niż nic". Szkoda tylko, że nie ma miejsca na refleksję o różnorodności ludzkich doświadczeń i że zamiast akceptacji tejże różnorodności serwuje się nam nachalną propagandę, mówiącą o istnieniu nieistniejących grup, powstałych tylko po to, by móc wykluczyć osoby myślące inaczej. Ileż było jatki na ludzi, którzy nie płakali po papieżu - sama ich egzystencja zdawała się dla niektórych nieznośna. Tymczasem takich ludzi nie brakowało i należy to uszanować - tak samo, jak w wielu krajach szanowano osoby, które przeżywały śmierć JPII mimo faktu, że należały do grupy mniejszościowej. Świat się z tego powodu nie zawalił.
Chciałbym, żebyśmy w końcu porozmawiali o nas. O tym, jak różne są nasze problemy i o tym, jak wspólnie możemy próbować je rozwiązać. Debata o "pokoleniach", tak popularna w mediach, nie przybliża nas ku temu. Niemniej jednak trwać będzie - chociażby dlatego, że łatwo z doolnych badań wyciągnąć dowolne wnioski, częstokroć nie pytając samych zainteresowanych. Komentarze na różnych forach internetowych wskazują wyraźnie, że młodzi ludzie w tego typu opowieściach zwyczajnie się nie odnajdują. To jednak nieistotne - coraz częściej bowiem pokusa kreacji rzeczywistości jest bowiem znacznie bardziej atrakcyjna niż jej opisu.
Żeby jeszcze naprawdę istniały jakieś uniwersalne, podzielane przez większość przekonania i wartości - ale tak zwyczajnie nie jest. A już na pewno nie w grupie od 18 do 25 lat. Być może później, kiedy pojawiają się jakieś interesy, mające wpływ np. na wybory polityczne, można mówić o jakichś bardziej zwartych grupach. Mówienie o "pokoleniach" w czasach posmodernistycznych, kiedy to wyjątkowość jest wartością samą w sobie (znowuż złudną, bowiem im bardziej kultura wymaga od nas indywidualizmu, tym bardziej staje się on niedoścignionym ideałem) jest moim zdaniem chęcią użycia przestarzałych narzędzi do opisania rzeczywistości początku XXI wieku. Wraz z dalszym rozwojem mediów, a w szczególności silnie zdecentralizowanego Internetu skala wspólnotowych przeżyć spada - budowanie społeczeństwa w dzisiejszych czasach musi uwzględniać, że nawet pozornie homogeniczna grupa ma różne potrzeby i zapatrywania i ich ograniczanie na niewiele się zda.
A właśnie tworzenie kolejnych "pokoleń" takim poznawczym ograniczeniem jest. Kiedy ktoś mówi mi o "pokoleniu Matrixa", mogę jedynie spytać - ki diabeł? Czymże miałoby ono się ono charakteryzować? Nie dostrzegam jakiegoś powszechnego, refleksyjnego poczucia, że oto żyjemy w "wielkim Babilonie", nie widzę masowych demonstracji przeciwko ograniczaniu dostępu do kultury czy też rosnącej ilości kamer na ulicach. Nie widzę masowego lęku przed coraz bardziej wyrafinowanymi metodami zbierania i archiwizowania danych osobowych o nas - a właśnie tego typu działania mogłyby być pod pojęcie "Matrixa na ziemi" podciągnięte. Nie satysfakcjonuje mnie uznanie, że ktoś może należeć do takiej grupy, bo obejrzał film braci Wachowskich lub też wyraża przekonanie, że "polityka to syf". To trochę za mało, by mówić o pokoleniu.
Nieco lepiej pod względem badawczym wychodzi sławetne "pokolenie JPII". Jest ono znacząco przereklamowane, ale nie da się ukryć, że istnieje grupa ludzi, którzy nie dość, że są zainteresowani życiem zgodnym z nauczaniem Papieża-Polaka, to jeszcze tego typu przekonania wcielają w swoim życiu. Nie mówię tu jednak o wielkich grupach, które rozpaczały po jego śmierci, ale o niewielkich wspólnotach, które są zainteresowane nieco głębszą refleksją egzystencjalną. Nie jest to jednak zjawisko powszechne i stąd prędzej niż "pokoleniem" warto je nazwać "subkulturą" - piszę to w kategorii opisu, a nie wartościowania. Tutaj także nie byłbym ustysfakcjonowany, gdyby uznać za "pokolenie" osoby, których refleksja kończy się na "papieskich kremówkach" i na zdawaniu testu z wiedzy o Janie Pawle II w publicznej telewizji. Czekam teraz na podobny test chociażby z wiedzy o Karolu Darwinie - jak widać, o równym prawie dostępu do debaty publicznej mowy być nie może.
Dyskusja o możliwych "pokoleniach" pełni w publicznej debacie jeszcze jedną, ciekawą rolę - to bodaj jeden z nielicznych wentyli, przez który możemy jeszcze mówić o wspólnocie, a nie tylko o zbiorze jednostek. Z tego punktu widzenia można zatem powiedzieć "lepszy rydz niż nic". Szkoda tylko, że nie ma miejsca na refleksję o różnorodności ludzkich doświadczeń i że zamiast akceptacji tejże różnorodności serwuje się nam nachalną propagandę, mówiącą o istnieniu nieistniejących grup, powstałych tylko po to, by móc wykluczyć osoby myślące inaczej. Ileż było jatki na ludzi, którzy nie płakali po papieżu - sama ich egzystencja zdawała się dla niektórych nieznośna. Tymczasem takich ludzi nie brakowało i należy to uszanować - tak samo, jak w wielu krajach szanowano osoby, które przeżywały śmierć JPII mimo faktu, że należały do grupy mniejszościowej. Świat się z tego powodu nie zawalił.
Chciałbym, żebyśmy w końcu porozmawiali o nas. O tym, jak różne są nasze problemy i o tym, jak wspólnie możemy próbować je rozwiązać. Debata o "pokoleniach", tak popularna w mediach, nie przybliża nas ku temu. Niemniej jednak trwać będzie - chociażby dlatego, że łatwo z doolnych badań wyciągnąć dowolne wnioski, częstokroć nie pytając samych zainteresowanych. Komentarze na różnych forach internetowych wskazują wyraźnie, że młodzi ludzie w tego typu opowieściach zwyczajnie się nie odnajdują. To jednak nieistotne - coraz częściej bowiem pokusa kreacji rzeczywistości jest bowiem znacznie bardziej atrakcyjna niż jej opisu.
1 komentarz:
wygląda to jak niefachowa publikacja, debata jest debatą, ale od siebie to tutaj nic nie daliście, tak jakby bezosobowo i bezuczuciowo - wręcz ogólny poemat pozostania po środku, anio tak, ani tak, ale dobrze jest coś napisać - tak to odebrałam
ja osobiście kochałam papieża normalnie i zwyczajnie
nie ma sensu pisać o małych wspólnotach czy zrzeszeniach
nikt nie będzie bardziej popularny niż on,ponieważ jest z nim więcej osób ( takich stokrotek jak ja), niż moglibyśmy zliczyć.
a na cud nie oczekujmy, problemy się biora przez nas, więc każdy wie jak je rozwiązać, tylko władza utrudnia działania
Prześlij komentarz