Jeśli ktoś chce dowiedzieć się, skąd się wzięła i czym jest zielona polityka, zatem (poza regularnym czytaniem tego bloga) wypada mi polecić jeszcze jedno źródło wiedzy i twardych danych na ten temat. To praca magisterska Katarzyny Dulko "Dyskurs ekologiczny w praktyce wybranych zielonych partii politycznych", dostępna do pobrania na portalu zieloni.info. Ta 65-stronnicowa publikacja jest bardzo dobra merytorycznie, przekazując w skrócie najważniejsze postulaty Zielonych z całego świata i ich związek z myśleniem o świecie, mówiąc o pozycjonowaniu zielonych idei na osi lewica-prawica, a także kreśląc historię Zielonych w Niemczech i w Polsce. Dla każdego, dla kogo tego typu temat wydaje się ciekawy, mogę skierować zapewnienie - Katarzyna Dulko wyszła z wyzwania obronną ręką.
Warto umiejscowić tę pracę w szerszym kontekście i porównać warunki działania Zielonych w Niemczech i w Polsce. Nierzadko bowiem pojawia się w rozmowach z ludźmi pytanie "a kiedy będziecie tak silni jak w Niemczech?", po czym pojawia się refleksja na temat sporych różnic, dzielących nasze społeczeństwa. Na Zachodzie bowiem paliwem dla rozwoju zielonej myśli politycznej było wpierw doświadczenie roku 1968, a następnie masowych ruchów społecznych, zajmujących się ekologią, sprzeciwem wobec energii jądrowej i wyścigu zbrojeń, feminizmem i pacyfizmem. Zbliżenie się do siebie tych grup dało początek nowemu sposobowi myślenia o polityce. W Polsce ruch ekologiczny lat osiemdziesiątych po transformacji został szybko rozbrojony, partie ze słowem "Zieloni" w nazwie były infiltrowane przez byłych agentów służb komunistycznych, a próby wchodzenia do głównego nurtu polityki poprzez wpływanie na duże formacje (głównie SLD bądź - przede wszystkim - UD/UW) nie doprowadziły do realnego zainteresowania się przez nie kwestiami ekologii na szerszą skalę.
Inną sprawą jest też zachowanie osób młodych. Za Odrą młodzi są znacznie bardziej lewicowo-liberalni (chociaż nie jest też tak, jak głosi stereotyp, że to młodzi stanowią trzon Zielonych) i przede wszystkim bardziej chętni do działania. W Polsce, m.in. dzięki lekcjom religii, wartości konserwatywne mają się całkiem nieźle, a niski poziom kapitału społecznego sprawia, że działanie dla dobra wspólnego stoi nisko w hierarchii realizowanych przez ludzi zadań. Brak stabilizacji materialnej i silnej klasy średniej - grupy najżyczliwiej na zielone idee patrzącej również utrudnia działalność polityczną. Pamiętajmy, że na Zachodzie ruchy, które dały początek Zielonym były skupione głównie na wartościach postmaterialnych, a trudno myśleć przede wszystkim o nich, gdy trzeba wiżać koniec z końcem. W samych Niemczech widać to dobitnie - poparcie w dawnej NRD jest znacznie niższe niż w Niemczech Zachodnich.
Kiedy popatrzy się na strukturę członkiń i członków Zielonych/Sojuszu'90, to aż 48% z nich pracuje w służbie publicznej (budżetówce), 24% to urzędnicy gospodarczy, a 14% - samodzielni przedsiębiorcy. Zieloni dużo lepiej niż SPD radzą sobie wśród tych ostatnich (wyprzedzają ich tam FDP i CDU), a także rolników. Nie jest to model grup docelowych nie do powtórzenia w Polsce - skupienie się na edukacji, służbie zdrowia czy też wspieraniu małych i średnich przedsiębiorstw spokojnie mieści się w zielonej polityce, a jeśli w Polsce gdziekolwiek szukać podatnego gruntu dla tego typu idei, to właśnie tam. W końcu to w tych sektorach często pracują ludzie w wieku 30-40 lat, kobiety, rodziny z dziećmi - a więc grupa, która wedle badań Fundacji Heinricha Boella wykazuje największe zrozumienie dla kwestii ekologicznych i ich polityczności.
Na tym tle nie da się ukryć, że bez zakotwiczenia w ruchach społecznych (których w Polsce nie ma na szeroką skalę), Zielonych w Polsce czeka długi marsz. W przeciwieństwie do sporej grupy silnych partii na Zachodzie, przy aktualnym systemie wyborczym samodzielny start małej, nowej formacji jest jednocześnie jej spektakularnym samobójstwem. W takiej sytuacji należy odpowiedzieć na pytanie o postrzeganie swojej roli na scenie politycznej. Z jednej strony należy być otwartym na różne możliwości koalicyjne - co udaje się całkiem dobrze i czego przykładem jest chociażby Porozumienie dla Przyszłości. Z drugiej zaś ważną kwestią w kraju, w którym nie ma lewicy z prawdziwego zdarzenia jest obmyślenie, który kierunek rozwoju zdaje się być bardziej racjonalny - czy uciekanie od podziału na lewicę i prawicę, czy też czynne autopozycjonowanie się na korzystnym polu politycznym. Przykład niemieckich Zielonych, którzy obrali tę pierwszą drogę, nie wyklucza zdobywania głosów ze strony zawiedzionych wyborców lewicy. Co więcej, nie wyklucza bycia postrzeganymi jako formacja lewicowa, a właściwie lewicowo-libertariańska.
Kryzys raczej nie sprzyja rozwojowi nastrojów postmaterialistycznych. Być może jest jednak wyjątkową szansą pokazania, że Zieloni nie bujają w obłokach, ale że mają receptę na trapiące nas problemy. Być może jest to test na polityczną dojrzałość ruchu. Jednocześnie w polskich warunkach jego powodzenie spowodowałoby, że po raz pierwszy do struktur władzy weszłaby partia Zielonych, która mówi przede wszystkim o gospodarce (aczkolwiek przez pryzmat trwałego, zrównoważonego rozwoju i zielonych ideałów). Nie wiem, czy tego typu strategia zostanie wdrożona, ale przypuszczam, że mogłaby być całkiem interesującym eksperymentem.
Warto umiejscowić tę pracę w szerszym kontekście i porównać warunki działania Zielonych w Niemczech i w Polsce. Nierzadko bowiem pojawia się w rozmowach z ludźmi pytanie "a kiedy będziecie tak silni jak w Niemczech?", po czym pojawia się refleksja na temat sporych różnic, dzielących nasze społeczeństwa. Na Zachodzie bowiem paliwem dla rozwoju zielonej myśli politycznej było wpierw doświadczenie roku 1968, a następnie masowych ruchów społecznych, zajmujących się ekologią, sprzeciwem wobec energii jądrowej i wyścigu zbrojeń, feminizmem i pacyfizmem. Zbliżenie się do siebie tych grup dało początek nowemu sposobowi myślenia o polityce. W Polsce ruch ekologiczny lat osiemdziesiątych po transformacji został szybko rozbrojony, partie ze słowem "Zieloni" w nazwie były infiltrowane przez byłych agentów służb komunistycznych, a próby wchodzenia do głównego nurtu polityki poprzez wpływanie na duże formacje (głównie SLD bądź - przede wszystkim - UD/UW) nie doprowadziły do realnego zainteresowania się przez nie kwestiami ekologii na szerszą skalę.
Inną sprawą jest też zachowanie osób młodych. Za Odrą młodzi są znacznie bardziej lewicowo-liberalni (chociaż nie jest też tak, jak głosi stereotyp, że to młodzi stanowią trzon Zielonych) i przede wszystkim bardziej chętni do działania. W Polsce, m.in. dzięki lekcjom religii, wartości konserwatywne mają się całkiem nieźle, a niski poziom kapitału społecznego sprawia, że działanie dla dobra wspólnego stoi nisko w hierarchii realizowanych przez ludzi zadań. Brak stabilizacji materialnej i silnej klasy średniej - grupy najżyczliwiej na zielone idee patrzącej również utrudnia działalność polityczną. Pamiętajmy, że na Zachodzie ruchy, które dały początek Zielonym były skupione głównie na wartościach postmaterialnych, a trudno myśleć przede wszystkim o nich, gdy trzeba wiżać koniec z końcem. W samych Niemczech widać to dobitnie - poparcie w dawnej NRD jest znacznie niższe niż w Niemczech Zachodnich.
Kiedy popatrzy się na strukturę członkiń i członków Zielonych/Sojuszu'90, to aż 48% z nich pracuje w służbie publicznej (budżetówce), 24% to urzędnicy gospodarczy, a 14% - samodzielni przedsiębiorcy. Zieloni dużo lepiej niż SPD radzą sobie wśród tych ostatnich (wyprzedzają ich tam FDP i CDU), a także rolników. Nie jest to model grup docelowych nie do powtórzenia w Polsce - skupienie się na edukacji, służbie zdrowia czy też wspieraniu małych i średnich przedsiębiorstw spokojnie mieści się w zielonej polityce, a jeśli w Polsce gdziekolwiek szukać podatnego gruntu dla tego typu idei, to właśnie tam. W końcu to w tych sektorach często pracują ludzie w wieku 30-40 lat, kobiety, rodziny z dziećmi - a więc grupa, która wedle badań Fundacji Heinricha Boella wykazuje największe zrozumienie dla kwestii ekologicznych i ich polityczności.
Na tym tle nie da się ukryć, że bez zakotwiczenia w ruchach społecznych (których w Polsce nie ma na szeroką skalę), Zielonych w Polsce czeka długi marsz. W przeciwieństwie do sporej grupy silnych partii na Zachodzie, przy aktualnym systemie wyborczym samodzielny start małej, nowej formacji jest jednocześnie jej spektakularnym samobójstwem. W takiej sytuacji należy odpowiedzieć na pytanie o postrzeganie swojej roli na scenie politycznej. Z jednej strony należy być otwartym na różne możliwości koalicyjne - co udaje się całkiem dobrze i czego przykładem jest chociażby Porozumienie dla Przyszłości. Z drugiej zaś ważną kwestią w kraju, w którym nie ma lewicy z prawdziwego zdarzenia jest obmyślenie, który kierunek rozwoju zdaje się być bardziej racjonalny - czy uciekanie od podziału na lewicę i prawicę, czy też czynne autopozycjonowanie się na korzystnym polu politycznym. Przykład niemieckich Zielonych, którzy obrali tę pierwszą drogę, nie wyklucza zdobywania głosów ze strony zawiedzionych wyborców lewicy. Co więcej, nie wyklucza bycia postrzeganymi jako formacja lewicowa, a właściwie lewicowo-libertariańska.
Kryzys raczej nie sprzyja rozwojowi nastrojów postmaterialistycznych. Być może jest jednak wyjątkową szansą pokazania, że Zieloni nie bujają w obłokach, ale że mają receptę na trapiące nas problemy. Być może jest to test na polityczną dojrzałość ruchu. Jednocześnie w polskich warunkach jego powodzenie spowodowałoby, że po raz pierwszy do struktur władzy weszłaby partia Zielonych, która mówi przede wszystkim o gospodarce (aczkolwiek przez pryzmat trwałego, zrównoważonego rozwoju i zielonych ideałów). Nie wiem, czy tego typu strategia zostanie wdrożona, ale przypuszczam, że mogłaby być całkiem interesującym eksperymentem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz