Jak żyje się w naszym kraju mniejszościom wyznaniowym, osobom agnostycznym i ateistycznym? Zależy gdzie i kiedy - no i z kim mają do czynienia na obszarze, w którym żyją. Z perspektywy wielkiego miasta i znajdujących się w nim mediów może wydawać się, że jesteśmy oazą tolerancji i, choć nieco nam do Zachodu brakuje, to potrafiło być gorzej. Kiedy jednak opuszcza się rogatki stolicy albo miasta wojewódzkiego na zachód od Wisły, ten nieco sielankowy krajobraz zaczyna pękać. Choć obyczaje potrafią się zmieniać i już np. coraz częściej konkubinat na wsi przestaje być aż tak palącym problemem dla lokalnej społeczności, to jednak obyczajowe wykluczenia nadal trzymają się mocno. Zmienia się tylko wykluczany podmiot - potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której rodzimym gejom i lesbijkom będzie można się wychodzić z szafy w swoich wioskach i miasteczkach, kiedy zwiększy się ilość imigrantek i imigrantów wyznających islam. Zmieni się kategoria "swojego" i "obcego", ale sam mechanizm ma spore szanse - niestety! - pozostać.
Dla porządku - szanuję religijność. Będąc aktualnie bliżej agnostycyzmu (aczkolwiek z luterańskim zacięciem egzystencjalno-etycznym), pamiętam o okresie własnej pobożności i nie mam zamiaru wyprowadzać ludzi na siłę z kościoła. Chcę tylko, by życie polityczne było oddzielone od wpływów tego czy innego Kościoła, a państwo było przestrzenią dialogu, nie zmuszającego ludzi, nie utożsamiających się z katolicyzmem, do bycia poddanymi regułom tegoż wyznania. Tak bywa dziś, gdy mamy restrykcyjną ustawę aborcyjną i gdy próbuje się ograniczyć dostęp do zabiegów in vitro. Swobodny dostęp do tych usług pozwala osobie, będącej członkiem/członkiniom Kościoła katolickiego powstrzymać się od korzystania z ich zdaniem grzesznych możliwości życiowych. Dla tych, którzy nie podzielają takiego stanowiska, liberalne prawo umożliwiłoby dokonanie prawdziwego wyboru - dziś wszyscy zgadzamy się na ograniczanie praw osób myślących inaczej niż stojący na ambonach księża.
Również i w obrębie samych kościołów znaleźć można osoby bardzo wartościowe. Wśród osób duchownych nie brak takich, które widzą, że aktualne wtrącanie się Kościoła do spraw publicznych może długofalowo być samobójczą doktryną. Pokazuje to spadek ilości ślubów kościelnych w dużych miastach. Sekularyzacja, choć powoli, postępuje i jeśli będzie sztucznie powstrzymywana, skończy się to wcześniej czy później masowym buntem przeciwko próbom spajania tronu i ołtarza. Zdają się tego nie rozumieć ci księża, którzy z ambon na wsiach (autentyk) potrafią wyczytywać listę parafianek i parafian, którzy przeznaczyli pieniądze na budowę nowego kościoła albo piętnować żyjącą bez ślubu parę.
Spotykałem się i z przypadkami dużo bardziej ludzkimi - różnie bywało z osobami uczącymi religii, ale jednak dawało się z niej wypisać bez większych problemów na poziomie liceum. Obok politycznych agitatorów istnieją i duchowni, którzy rozumieją różnorodność opinii i mają na tyle taktu, by nie narzucać uczennicom i uczniom własnej. Nie może jednak być tak, że jest to kwestia szczęścia w oddelegawanej do religii osobie. Czas rozpocząć przechodzenie na religioznawstwo z elementami filozofii, które pozwoli młodym ludziom samodzielnie zdecydować o swoim światopoglądzie po zapoznaniu się z bogactwem wierzeń i przekonań, a nie utrzymywać sztuczną fikcję katolickiego narodu.
Swoją drogą taka mała dygresja - Zarząd Transportu Miejskiego w Warszawie odmówił organizacjom feministycznym umieszczenia plakatów, zachęcających do przybycia na organizowaną jak co roku 8 Marca Manifę. Bardzo zaciekawił mnie jeden fakt a propos całej tej sytuacji, o której więcej powiemy jutro. Zakwestionowano dwa projekty i - co ciekawe - większy skandal wywołał nie ten z hasłem "Chcemy zdrowia, nie zdrowasiek" (tu bowiem jeszcze da się wysnuć jakąś wątłą nić zrozumienia, chociaż i tak jest to skrajnie mało kontrowersyjna wypowiedź), a ten pod tytułem "Biskup nie jest Bogiem". Cóż, może to w jakiś sposób pokazuje, co trudniej wypowiedzieć w przestrzeni publicznej - przytyk z modlitwy - i tak bardzo neutralny i nadający się do umieszczenia w przestrzeni publicznej jest nieistotny w obliczu sformułowania oczywistego, a jednak przypominającego o istnieniu ziemskiej władzy kościelnej, uzurpującej sobie niekiedy więcej niż to, do czego została powołana.
Sądzę, że powoli społeczeństwo zaczyna się zmieniać - być może, paradoksalnie, pomoże w tym... kryzys. Sprawia on, że do Polski wracają osoby z Wielkiej Brytanii i Irlandii, które doświadczyły życia w bardziej tolerancyjnych, wielokulturowych społecznościach i nie pozwolą sobie tego odebrać. Koniec sztucznych, małomiasteczkowych autorytetów, zachwianych przez swój konserwatyzm i zaściankowość, zderzoną ze "światowością" migrujących za pracą zdaje się bliższy niż wcześniej. I bardzo dobrze - nikt ludzi chcących wierzyć nie będzie wyganiać z kościołów, ale też skończy się już czas, kiedy żyjących "na kocią łapę" zapędzać się będzie przed ołtarz, a geje i lesbijki przestaną może kiedyś być zmuszonymi do uciekania do wielkich miast po to, by móc wieczorem pójść gdzieś potańczyć.
Dla porządku - szanuję religijność. Będąc aktualnie bliżej agnostycyzmu (aczkolwiek z luterańskim zacięciem egzystencjalno-etycznym), pamiętam o okresie własnej pobożności i nie mam zamiaru wyprowadzać ludzi na siłę z kościoła. Chcę tylko, by życie polityczne było oddzielone od wpływów tego czy innego Kościoła, a państwo było przestrzenią dialogu, nie zmuszającego ludzi, nie utożsamiających się z katolicyzmem, do bycia poddanymi regułom tegoż wyznania. Tak bywa dziś, gdy mamy restrykcyjną ustawę aborcyjną i gdy próbuje się ograniczyć dostęp do zabiegów in vitro. Swobodny dostęp do tych usług pozwala osobie, będącej członkiem/członkiniom Kościoła katolickiego powstrzymać się od korzystania z ich zdaniem grzesznych możliwości życiowych. Dla tych, którzy nie podzielają takiego stanowiska, liberalne prawo umożliwiłoby dokonanie prawdziwego wyboru - dziś wszyscy zgadzamy się na ograniczanie praw osób myślących inaczej niż stojący na ambonach księża.
Również i w obrębie samych kościołów znaleźć można osoby bardzo wartościowe. Wśród osób duchownych nie brak takich, które widzą, że aktualne wtrącanie się Kościoła do spraw publicznych może długofalowo być samobójczą doktryną. Pokazuje to spadek ilości ślubów kościelnych w dużych miastach. Sekularyzacja, choć powoli, postępuje i jeśli będzie sztucznie powstrzymywana, skończy się to wcześniej czy później masowym buntem przeciwko próbom spajania tronu i ołtarza. Zdają się tego nie rozumieć ci księża, którzy z ambon na wsiach (autentyk) potrafią wyczytywać listę parafianek i parafian, którzy przeznaczyli pieniądze na budowę nowego kościoła albo piętnować żyjącą bez ślubu parę.
Spotykałem się i z przypadkami dużo bardziej ludzkimi - różnie bywało z osobami uczącymi religii, ale jednak dawało się z niej wypisać bez większych problemów na poziomie liceum. Obok politycznych agitatorów istnieją i duchowni, którzy rozumieją różnorodność opinii i mają na tyle taktu, by nie narzucać uczennicom i uczniom własnej. Nie może jednak być tak, że jest to kwestia szczęścia w oddelegawanej do religii osobie. Czas rozpocząć przechodzenie na religioznawstwo z elementami filozofii, które pozwoli młodym ludziom samodzielnie zdecydować o swoim światopoglądzie po zapoznaniu się z bogactwem wierzeń i przekonań, a nie utrzymywać sztuczną fikcję katolickiego narodu.
Swoją drogą taka mała dygresja - Zarząd Transportu Miejskiego w Warszawie odmówił organizacjom feministycznym umieszczenia plakatów, zachęcających do przybycia na organizowaną jak co roku 8 Marca Manifę. Bardzo zaciekawił mnie jeden fakt a propos całej tej sytuacji, o której więcej powiemy jutro. Zakwestionowano dwa projekty i - co ciekawe - większy skandal wywołał nie ten z hasłem "Chcemy zdrowia, nie zdrowasiek" (tu bowiem jeszcze da się wysnuć jakąś wątłą nić zrozumienia, chociaż i tak jest to skrajnie mało kontrowersyjna wypowiedź), a ten pod tytułem "Biskup nie jest Bogiem". Cóż, może to w jakiś sposób pokazuje, co trudniej wypowiedzieć w przestrzeni publicznej - przytyk z modlitwy - i tak bardzo neutralny i nadający się do umieszczenia w przestrzeni publicznej jest nieistotny w obliczu sformułowania oczywistego, a jednak przypominającego o istnieniu ziemskiej władzy kościelnej, uzurpującej sobie niekiedy więcej niż to, do czego została powołana.
Sądzę, że powoli społeczeństwo zaczyna się zmieniać - być może, paradoksalnie, pomoże w tym... kryzys. Sprawia on, że do Polski wracają osoby z Wielkiej Brytanii i Irlandii, które doświadczyły życia w bardziej tolerancyjnych, wielokulturowych społecznościach i nie pozwolą sobie tego odebrać. Koniec sztucznych, małomiasteczkowych autorytetów, zachwianych przez swój konserwatyzm i zaściankowość, zderzoną ze "światowością" migrujących za pracą zdaje się bliższy niż wcześniej. I bardzo dobrze - nikt ludzi chcących wierzyć nie będzie wyganiać z kościołów, ale też skończy się już czas, kiedy żyjących "na kocią łapę" zapędzać się będzie przed ołtarz, a geje i lesbijki przestaną może kiedyś być zmuszonymi do uciekania do wielkich miast po to, by móc wieczorem pójść gdzieś potańczyć.
1 komentarz:
Dwie drogi
Każdy człowiek ma wolną wolę i może wybrać wieczność dla siebie dobrą lub złą. Żeby iść do piekła nie trzeba robić nic. Żeby się zbawić należy się mocno starać. Św. Paweł napisał: 1P 4:18 "A jeśli sprawiedliwy z trudnością dostąpi zbawienia, to bezbożny i grzesznik gdzież się znajdą?" Słowa Pana Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Mt 7:13 "Wchodźcie przez ciasną bramę; albowiem szeroka jest brama i przestronna droga, która wiedzie na zatracenie, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą." W Dzienniczku św. Faustyny czytamy:
W pewnym dniu ujrzałam dwie drogi: jedna droga szeroka, wysypana piaskiem i kwiatami, pełna radości i muzyki, i różnych przyjemności. Ludzie szli tą drogą, tańcząc i bawiąc się - dochodzili do końca, nie spostrzegając, że już koniec. Ale na końcu tej drogi była straszna przepaść, czyli otchłań piekielna. Dusze te na oślep wpadały w tę przepaść; jak szły, tak i wpadały. A była ich tak wielka liczba, że nie można było ich zliczyć. I widziałam drugą drogę, a raczej ścieżkę, bo była wąska i zasłana cierniami i kamieniami, a ludzie, którzy nią szli [mieli] łzy w oczach i różne boleści były ich udziałem. Jedni padali na te kamienie, ale zaraz powstawali i szli dalej. A w końcu drogi był wspaniały ogród, przepełniony wszelkim rodzajem szczęścia, i wchodziły tam te wszystkie dusze. Zaraz w pierwszym momencie zapominały o swych cierpieniach.
Ja, siostra Faustyna, z rozkazu Bożego byłam w przepaściach piekła na to, aby mówić duszom i świadczyć, że piekło jest. O tym teraz mówić nie mogę, mam rozkaz od Boga, abym to zostawiła na piśmie. Szatani mieli do mnie wielką nienawiść, ale z rozkazu Bożego musieli mi być posłuszni. To, com napisała, jest słabym cieniem rzeczy, które widziałam. Jedno zauważyłam: że tam jest najwięcej dusz, które nie dowierzały, że jest piekło.
Wybór drogi należy do Ciebie.
Warto poświęcić trochę czasu dla wieczności.
Pozdrawiam. Tadeusz katolik
[url]http://tradycja-2007.blog.onet.pl/[/url]
Prześlij komentarz