22 grudnia 2008

Zielony liberalizm

Poniżej - tekst Grzegorza Basiaka, byłego członka Rady Krajowej Zielonych i polityka naszej partii, który zdecydował się wziąć udział w dyskusji na temat pozycjonowania partii na scenie politycznej i jej podstaw ideowym. Nie czując się zmuszonym do automatycznego utożsamiania się ze wszystkimi poglądami autora, jednocześnie muszę powiedzieć, że tekst jest fascynujący i cieszę się że dołącza on do coraz bardziej pokaźnej, wirtualnej biblioteki zielonych idei. Zapraszam do lektury.

1.

Podstawowymi plusami zielonych idei jest ich różnorodność i względna młodość (w porównaniu do innych rodzin politycznych). Zielona polityka powstała też i jest najbardziej wpływowa w określonym kręgu kulturowym - zachodnioeuropejskim. Ten krąg kulturowy stworzył zarówno liberalizm, jak i socjalizm czy socjaldemokracja. To oczywiście banał, ale warto przypomnieć go dla porządku.

Nie istnieje jednolity zielony pogląd na ekonomię. Mówienie, że Zieloni są za korektą rynku to niestety zbyt duży ogólnik. Ale nasza polska niezgoda nie jest niczym szczególnym. Także na przykład niemieccy Zieloni są podzieleni na "czerwoną" większość i liberalną mniejszość. To naturalne.

Moja sympatia - jako zielonego liberała społecznego (czyli socjalliberała albo inaczej socliberała) - jest podzielona tutaj między obie strony sporu. Spróbuję to wyjaśnić. Zacznę od racji strony czerwono-zielonej.

Po pierwsze - Polska po 1989 roku to kraj XIX wiecznego kapitalizmu. Oczywiście pod pewnymi względami. Weźmy najbardziej drastyczny przykład - ochrona praw pracowniczych, zwłaszcza w sektorze prywatnym. Z drugiej strony to także kraj niesprzyjający przedsiębiorczości - z wadliwą administracją, niesprawnymi instytucjami i procedurami, biurokracją, itd.

Po drugie - neoliberałowie ignorują pewien fakt. Prywatyzacja (w znaczeniu nie tylko ekonomicznej, ale w sensie przesunięcia do sfery prywatnej) wielu rozwiązań państwa opiekuńczego prowadzi do rozszerzenia pola działalności charytatywnej, co w polskich warunkach oznacza klerykalizację np. pomocy społecznej. Inaczej - jakiś socjal być musi jeśli kościół, zwłaszcza dominujący, nie ma zastępować państwa. Inaczej liberalizm jest nietrwały i przeradza się w konserwatyzm i to jest casus Platformy Obywatelskiej. Do tego wątku jeszcze powrócę.

Po trzecie - znaczna część Zielonych wywodzi się z marksizmu czy socjalizmu. Nie chodzi mi tu o stereotyp czy epatowanie epitetami - po prostu stwierdzam fakt. Zrozumiałe więc, że ze względu na własną biografię i spójność poglądów starają się łączyć wątki socjalne z ekologicznymi, feministycznymi, ochroną praw człowieka itd. Swego czasu Zieloni ostro spierali się wewnątrz na temat tego, czy warto mówić o sobie jako o partii lewicowej. Byłem wtedy z tymi, którzy podkreślali, że nasze miejsce jest poza podziałem lewica/prawica. Dziś widzę to nieco inaczej. Trzeba powiedzieć otwarcie: tak, zieloni są lewicą i jest im blisko do socjalistów. W niektórych sprawach (np. kwestie kobiece) różnice między socjalistami, socjalistkami a zielonymi mężczyznami i kobietami mocno się zacierają. Trudno więc postrzegać Zielonych jako coś kompletnie odrębnego od na przykład "Krytyki Politycznej", zwłaszcza, że środowiska te się częsciowo zazębiają. Trudno też udawać, że np. przewodnik polityczny "Krytyki Politycznej" nie został napisany w istotnych częściach przez Zielonych.

Po czwarte - etos zielonych jest indywidualistyczny (wartość liberalna) i wspólnotowy zarazem. O wspólnotowości można powiedzieć tyle, że manifestuje się ona w wysokiej empatii (także w stosunku do reszty ekosystemu), akceptacji, afirmacji różnorodności, wielokulturowości, trosce o mniejszości, feminizmie i bogini wie czym jeszcze (bo jest to dla indywidualisty-socliberała królestwo do pewnego stopnia obce, ale zachwycające).

Po piąte - zielone podejście jest o tyle specyficzne (i tutaj co ciekawe różne tak od marksizmu, jak i neoliberalizmu), że zakłada, że miarą dobrobytu jest niematerialna wartość w postaci jakości życia, a nie wysokość dochodów, liczba samochodów na 100 mieszkańców, czy cokolwiek innego w tym stylu. Nasz "Zielony manifest" (a podejrzewam, że nie jesteśmy tutaj wyjątkiem wśród Zielonych) mówi wprost: "podporządkowanie rynku dobru społeczeństwa". Trudno więc zakładać by kwestie ekonomiczne miały tu taki sam priorytet jak np. w partiach neoliberalnych ekonomicznie (w tym konserwatywnych czy chadeckich). Przecież chodzi tu o rozwój zrównoważony rozwojem społecznym i ekologicznym.

2.

Zanim przejdę szerzej do strony neoliberalnej zatrzymam się jeszcze na chwilę w pół drogi. W Polsce, w efekcie PRLu liberalizm stawia się w ostrej opozycji do socjalizmu. Historycznie jest to poprawne i typowe dla kontynentalnej Europy. Inaczej jest za to w krajach anglosaskich (przynajmniej w UK i USA). Zwłaszcza w Stanach liberalizm i socjaldemokracja to wręcz synonimy. Tam nigdy nie narodziła się partia robotnicza, więc interesy biedniejszych reprezentują bardziej postępowi mieszczanie. Tacy jak np. Barack Obama.

W Polsce liberalizm został zawłaszczony przez konserwatywnych liberałów (nawet tak skrajnych jak J. Korwin-Mikke). Mianem socjalliberałów zaczęli się natomiast często określać postkomuniści, tacy jak A. Kwaśniewski czy L. Miller (ten ostatni rozważał nawet założenie "Platformy Socjalliberalnej" wenwątrz SLD). Na ten skomplikowany obraz nałożyła się jeszcze polityka "trzeciej drogi", często mylnie rozumiana jako socjalliberalizm, a będąca w istocie połączeniem liberalizmu obyczajowego i politycznego z neoliberalną ekonomią.

Liberalizm społeczny wywodzi się z mieszczańskiego liberalizmu, a nie robotniczego socjalizmu. Był krytykowany przez neoliberałów ekonomicznych. Socjalnie myślący liberałowie za swojego patrona mają J.S. Milla (autor - wspólnie z Harriet Taylor - "Poddaństwa kobiet"), ale nie tylko. Za twórców nurtu uznaje się L. Hobhouse'a i T.H. (nomen omen) Greena. Także autor brytyjskiego państwa opiekuńczego - Lord Beveridge - był liberałem. Co ciekawe nawet niektórzy neoliberałowie, tacy jak Aron czy Berlin popierali model szwedzki. Robili tak zapewne dlatego, że nie byli ekonomistami...

Społeczny liberalizm - jeśli gdzieś jeszcze ma się w miarę dobrze - to w Stanach Zjednoczonych będąc popularny zwłaszcza wśród elit intelektualnych i nazywany po prostu liberalizmem (jego podstawową wartością jest "liberation" - wyzwolenie, a nie "liberalis" {łac.} - wolność).

Ciężko powiedzieć czym dzisiaj mógłby być socjalliberalizm. Na pewno sytuowałby się na lewo od "trzeciej drogi". Z drugiej jednak strony nie mógłby ignorować kłopotów z państwem opiekuńczym. Musiałby być, i w brytyjskiej wersji jest, przepojony świeżymi ideami nurtu zielonych. Byłby więc raczej eko-soc-liberalizmem. Pozostaje zadaniem do wykonania, ale także polscy socjaliści i socjaldemokraci próbują zdjąć piekielne odium ze swoich poglądów.

3.

Z perspektywy czasu (która to perspektywa jest konserwatywna, prawicowa, chciałoby się powiedzieć neoliberalna właśnie) trzeba przyznać, że socjaliści częściowo przegrali. Nie powiódł się eksperyment pod nazwą realny komunizm. Państwo opiekuńcze wygenerowało także problemy, typu moralny hazard (czyli chociażby pozostawanie na zasiłku w przypadku braku bezrobocia czy - z polskiego podwórka - oszukane renty). Nawet Ryszard Bugaj przyznaje, że neoliberalizm dokonał pożądanej korekty welfare state.

Powiodła się rewolucja obyczajowa i społeczna, rozszerzyła się świadomość ekologiczna czy feministyczna, z pokojem cały czas jest krucho, ale i tu coś się udało - na przykład Unia Europejska i rozmontowanie resztek stalinizmu.

Liberalizm. W czasach Oświecenia i Romantyzmu dominujący progresywny, radykalny, lewicowy czy wręcz awangardowy kierunek polityczny. Dlaczego stopniał do 5-10 %? Z trzech powodów. Po pierwsze jego poszczególne elementy weszły w skład właściwie wszystkich nurtów politycznych (ostatni przykład - irlandzki i europejski ruch eurosceptyków przybrał nazwę "Libertas"). Po drugie - sam model zachodnioeuropejski stał się demokracją z liberalną korektą (prawa człowieka), czyli właśnie liberalną demokracją. Czyli tu liberalizm po prostu wygrał, przestał więc być sporny i odżywa jedynie od czasu do czasu np. w debatach na temat ograniczeń wolności w czasie "wojny z terroryzmem". Po trzecie - tak jak już wspomniałem liberalizm jest nietrwały. Generuje i otwarcie akceptuje nierówności. Można je korygować poprzez socjalno-demokratyczną politykę redystrybucji (elektorat ofiar zagospodarowują socjaliści). Można też te nierówności wzmacniać: zaostrzać politykę karną, dawać większe uprawnienia policji itd. i to jest droga konserwatywna (której beneficjentem jest w Polsce PO czy PiS). Konserwatyzm do liberalizmu ekonomicznego (leseferyzmu) sprytnie dorzucił religię, bezpieczeństwo dziedziczenia statusu społecznego (np. poprzez likwidację podatku spadkowego), niskie podatki, populizm, polityczno-kulturalno-medialną taniochę a la Berlusconi i parę innych rzeczy.

Ale nie zmienia to podstawowego faktu. Liberalizm nie jest konserwatyzmem (tytuł dosyć znanego eseju Hayeka brzmiał "Dlaczego nie jestem konserwatystą?"). Jeżeli popatrzymy na opozycję wobec konserwatyzmu to jest nim obóz progresywny, w którym spokojnie mieszczą się liberałowie i liberałki.

Weźmy dla przykładu Guya Sormana i jego wywiad dla Jacka Żakowskiego i Polityki z października 2005 roku. Na pytanie "Co się panu nie podoba?" Sorman odpowiada "Połączenie liberalizmu z konserwatyzmem i podporządkowanie myślenia politycznego gospodarce. Nie jestem konserwatystą. Jestem klasycznym liberałem w znaczeniu europejskim. Demokracja jest dla mnie bardzo ważna. Nie wierzę, że rozwiązaniem zawsze jest wolny rynek. Coraz częściej spieram się z ludźmi, których zaraziłem myśleniem liberalnym". I dalej w odpowiedzi na zastrzeżenie Żakowskiego, że jakość życia jest ideą lewicową, a nie liberalną: "Kompletnie się z Panem nie zgadzam. Celem rynku i całej gospodarki jest podnoszenie jakości ludzkiego życia i wolnego wyboru. Różnica między liberałami i socjaldemokratami nie toczy się między zwolennikami jakości życia i wyznawcami wzrostu gospodarczego, ale między różnymi filozofiami podnoszenia jakości życia. Socjaldemokraci uważają, że jakości życia lepiej służą regulacje, a liberałowie, że deregulacje. Ale jedni i drudzy są dziećmi Oświecenia. To nas różni od konserwatystów. Działamy w imię szczęścia. A nacjonaliści, konserwatywni katolicy, klasyczni konserwatyści mówią: Celem nie jest szczęście jednostki, celem jest siła wspólnoty, narodu, Kościoła. To jest fundamentalna linia ideologicznego podziału."

III i IV RP to kraje w których dominującym językiem medialnym, uniwersyteckim i innym jest język liberalizmu. Oczywiście możemy to ignorować albo zwalczać, ale efekty są jakie są. Fajnie, że Jacek Żakowski czy Sławomir Sierakowski lansują nowy język, ale efekty będą widoczne dopiero za parę ładnych lat. Kto wie czy większe powodzenie przyniosłoby Zielonym formułowanie postulatów przy użyciu retoryki bardziej zbliżonej do głównego nurtu ekonomii i polityki w Polsce.

Co mnie w tym przekonaniu utwierdza? Badania Fundacji H. Boella, z których wynika, że nasz elektorat ma przekonania właśnie socjalliberalne. Jest promodernizacyjny i co jeszcze ważniejsze ogólnie zadowolony z III RP.

Popiera to, co się stało po 1989 roku i na pewno nie tęskni za PRLem. Jest umiarkowanie wygrany, może nie materialnie, ale społecznie. Ceni powstanie pierwocin społeczeństwa obywatelskiego, jest nastawiony raczej na kontynuacje i korektę, a nie odrzucenie III RP.

Jest to często elektorat, który albo głosował, albo rozważał głosowanie na Unię Wolności (ale np. był zbyt młody żeby to zrobić). UW jest symbolem zmian po 1989 roku. Zrażając jej następczynię odrzucamy swój elektorat, zrażamy potencjalnego politycznego partnera i zaprzeczamy własnej politycznej przeszłości, bo Zieloni wyrośli przecież z Forum Ekologicznego Unii Wolności.

Musimy się też pogodzić z faktem, potencjalny zielony elektorat uciekł także do PO, postrzegając Platformę jako partię postępową. Aby ten elektorat uwieść warto użyć odpowiedniego języka.

Zielony elektorat to progresywne mieszczki. Nie zagłosują na partię socjalistystyczną czy robotniczą. 1968 rok prędko się nie powtórzy, a być może nie powtórzy się nigdy. Feminizm, ekologia, prawa człowieka - to wymaga zbyt dużej wiedzy i wrażliwości, żeby było powszechne w Polsce AD 2008 czy 2009.

Elektorat Zielonych - ten 1 % dla którego jesteśmy partią pierwszego wyboru, 4 % dla którego jesteśmy drugą opcją i te niesatysfakcjonujące 8%, które o Zielonych 2004 słyszało jest zbyt mały. W ogóle Polska, kraj z liczną społecznością wiejską, nie sprzyja partiom mieszczańskim. Dla tworzenia progresywnej polityki warto więc szukać sojuszniczki i sojuszników. Przynajmniej na dziś i na jutro. To jednak temat na inny tekst.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...