Zupełnie niepostrzeżenie minął rok od otwarcia naszego biura na Pięknej. Dodatkowo jakieś półtora roku istnienia "Zielonej Warszawy", która powoleńku, powoleńku, zaczyna poszerzać swój zasięg i utrwalać się w rodzimej blogosferze politycznej. Dla mnie to nie pierwszy kontakt z blogowaniem - z przerwami jest to bowiem pasja, która towarzyszy mi od liceum. Projektów było dość dużo, podobnie jak i koncepcji graficznych. Zmieniały się gusta, kształtowały się poglądy, wyrabiał styl, zapewne nadal daleki od doskonałości. Kiedy piszę tego posta, toczę kolejny wyścig z czasem - tym razem licząc na to, że zdążę na pociąg pospieszny, który zawiezie mnie w rodzinne strony.
Wystarczy przejrzeć i tego bloga, mającego już prawie 350 postów, by zobaczyć, jak wiele zrobiliśmy. Na podsumowanie roku przyjdzie jeszcze czas - mam plany na co najmniej dwa ambitne teksty o projekcie Europejskiej Agencji Energetyki Odnawialnej (ERENE) i o polityce społecznej według Europejskiej Partii Zielonych. Już jutro pojawi się bardzo interesujący tekst, próbujący spozycjonować zieloną politykę na politycznym spektrum. To wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie dwie rzeczy - Internet i chęci. Bez globalnej sieci można by wydawać krocie na wydanie gazetek, które ludzie przeczytają albo i nie, zapewne zapomną szybko o treści i wyrzucą. Tymczasem blog ma tę przewagę, że wystarczy jedno kliknięcie i jest, można spokojnie przejrzeć jego archiwum, skomentować, skopiować fragment dla potrzeb jakiejś publikacji - możliwości jest wiele.
Jednocześnie blogowanie, nie ukrywam, jest nałogiem. Trzeba mieć olbrzymie samozaparcie, by poświęcić dajmy na to godzinę dziennie na to, by naskrobać kilka zdań, które mają jakiś sens. W takim sensie staje się swoistym organizatorem czasu i poniekąd przestrzeni - tyle że wirtualnej. Jeśli chce się stworzyć realnie istotne dla debaty publicznej miejsce w sieci, trzeba być na bieżąco z trendami, wyszukiwać strony, które oferują wzrost oglądalności i zapewniają, że będzie to oglądalność merytoryczna. Obserwowanie statystyk oglądalności bywa tu niekiedy bardzo ciekawe, kiedy patrzę się, że na "Zieloną Warszawę" wchodzą osoby szukające seksu na rowerach w Warszawie albo odpowiedzi na pytanie "co lekarz może wsadzić pacjentowi w odbyt". Kiedy widzę tego typu hasła zaczynam się zastanawiać, czy ten blog nie ma jakichś ukrytych w podświadomości komunikatów, które deszyfruje dopiero wszechwiedzący Google...
W międzyczasie zdarzyło - i ciągle zdarza się - mnóstwo ciekawych okazji, dzięki czemu to małe, zielone, polityczne poletko zakwita. Ostatnimi czasy okazało się na przykład, że na teksty z niego chrapkę ma projekt EUdebate2009.eu - i trudno mi było odmówić. Ba, na skrzynkę pocztową przychodzą oferty umieszczania linków reklamowych, ale tu jestem jednak bardziej zasadniczy, bo uważam, że czym innym jest promowanie miejsca poprzez eksport tekstów z niego, a czym innym - umieszanie w tej małej przestrzeni zachęt do konsumpcji. Nie ten czas i nie to miejsce. Zobaczymy też, co będzie z konkursem na Bloga Roku, do udziału w którym bardzo gorąco zachęcam.
Nie traktuję czasu spędzonego na blogowaniu jako straconego. Kiedy ma się świadomość, że jednego dnia stronę, którą się stworzyło, ogląda mniej więcej tyle osób, ile dostaje ulotki na ulicach, wtedy ma się poczucie spełnienia. Tym bardziej, że ulotki wirtualne rozchodzą się każdego dnia, a stanie na zewnątrz - szczególnie w taką szarą, depresyjną pogodę ostatnich dni - nie jest czymś, co chce się robić każdego dnia. Decyzja o tym, by utworzyć "Zieloną Warszawę" była zatem jedną z lepszych w moim politycznym życiu i dziś mogę śmiało powiedzieć, że jest to jedno z najbardziej zielonych miejsc w polskim Internecie:)
I - korzystając z okazji - życzę wszystkim spokojnych dni świątecznych, szampańskiej zabawy sylwestrowej i udanego we wszelkich aspektach życiowych roku 2009.
Wystarczy przejrzeć i tego bloga, mającego już prawie 350 postów, by zobaczyć, jak wiele zrobiliśmy. Na podsumowanie roku przyjdzie jeszcze czas - mam plany na co najmniej dwa ambitne teksty o projekcie Europejskiej Agencji Energetyki Odnawialnej (ERENE) i o polityce społecznej według Europejskiej Partii Zielonych. Już jutro pojawi się bardzo interesujący tekst, próbujący spozycjonować zieloną politykę na politycznym spektrum. To wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie dwie rzeczy - Internet i chęci. Bez globalnej sieci można by wydawać krocie na wydanie gazetek, które ludzie przeczytają albo i nie, zapewne zapomną szybko o treści i wyrzucą. Tymczasem blog ma tę przewagę, że wystarczy jedno kliknięcie i jest, można spokojnie przejrzeć jego archiwum, skomentować, skopiować fragment dla potrzeb jakiejś publikacji - możliwości jest wiele.
Jednocześnie blogowanie, nie ukrywam, jest nałogiem. Trzeba mieć olbrzymie samozaparcie, by poświęcić dajmy na to godzinę dziennie na to, by naskrobać kilka zdań, które mają jakiś sens. W takim sensie staje się swoistym organizatorem czasu i poniekąd przestrzeni - tyle że wirtualnej. Jeśli chce się stworzyć realnie istotne dla debaty publicznej miejsce w sieci, trzeba być na bieżąco z trendami, wyszukiwać strony, które oferują wzrost oglądalności i zapewniają, że będzie to oglądalność merytoryczna. Obserwowanie statystyk oglądalności bywa tu niekiedy bardzo ciekawe, kiedy patrzę się, że na "Zieloną Warszawę" wchodzą osoby szukające seksu na rowerach w Warszawie albo odpowiedzi na pytanie "co lekarz może wsadzić pacjentowi w odbyt". Kiedy widzę tego typu hasła zaczynam się zastanawiać, czy ten blog nie ma jakichś ukrytych w podświadomości komunikatów, które deszyfruje dopiero wszechwiedzący Google...
W międzyczasie zdarzyło - i ciągle zdarza się - mnóstwo ciekawych okazji, dzięki czemu to małe, zielone, polityczne poletko zakwita. Ostatnimi czasy okazało się na przykład, że na teksty z niego chrapkę ma projekt EUdebate2009.eu - i trudno mi było odmówić. Ba, na skrzynkę pocztową przychodzą oferty umieszczania linków reklamowych, ale tu jestem jednak bardziej zasadniczy, bo uważam, że czym innym jest promowanie miejsca poprzez eksport tekstów z niego, a czym innym - umieszanie w tej małej przestrzeni zachęt do konsumpcji. Nie ten czas i nie to miejsce. Zobaczymy też, co będzie z konkursem na Bloga Roku, do udziału w którym bardzo gorąco zachęcam.
Nie traktuję czasu spędzonego na blogowaniu jako straconego. Kiedy ma się świadomość, że jednego dnia stronę, którą się stworzyło, ogląda mniej więcej tyle osób, ile dostaje ulotki na ulicach, wtedy ma się poczucie spełnienia. Tym bardziej, że ulotki wirtualne rozchodzą się każdego dnia, a stanie na zewnątrz - szczególnie w taką szarą, depresyjną pogodę ostatnich dni - nie jest czymś, co chce się robić każdego dnia. Decyzja o tym, by utworzyć "Zieloną Warszawę" była zatem jedną z lepszych w moim politycznym życiu i dziś mogę śmiało powiedzieć, że jest to jedno z najbardziej zielonych miejsc w polskim Internecie:)
I - korzystając z okazji - życzę wszystkim spokojnych dni świątecznych, szampańskiej zabawy sylwestrowej i udanego we wszelkich aspektach życiowych roku 2009.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz