Ostatnie miesiące były w Republice Południowej Afryki dość interesujące politycznie. Okres świąteczny pozwala poświęcić temu zagadnieniu nieco więcej czasu - a jest ono nad wyraz ciekawe, bowiem do tej pory, począwszy od zniesienia apartheidu i wyborów w roku 1994, około 2/3 głosów zdobywał Afrykański Kongres Narodowy, którego najbardziej znanym reprezentantem był Nelson Mandela. Dziś dominacja ANC poddawana jest najtrudniejszej próbie sił od lat, bowiem w wyniku wewnętrznych walk frakcyjnych odeszła z niego grupa bardziej centrowych działaczy, skupionych wokół byłego już prezydenta tego kraju, Thabo Mbekiego. Grupa ta przystąpiła do formowania nowej partii politycznej, Kongresu Ludowego, do którego w ciągu pierwszego miesiąca zapisało się 150.000 ludzi - głównie byłych działaczy ANC. Dziś swoje członkostwo szacuje na 430.000 osób.
To może był prawdziwe trzęsienie ziemi na południowoafrykańskiej scenie politycznej, o czym wyczytać można w raporcie lokalnego oddziału Fundacji Heinricha Boella. Pojawiają się jednak wątpliwości, czy będzie to prawdziwa zmiana jakościowa, czy też przeniesienie rywalizacji frakcyjnej w samym ANC na poziom dwóch różnych organizacji. Choć Kongres Ludowy (COPE) określa się jako ugrupowanie socjaldemokratyczne, to trudno tego typu ideały wyczytać na przykład z prasowych wywiadów lidera formacji, Mosioua Lekota. Dużo ważniejsze jest dla niego odcięcie się od marksistowskich tendencji w Afrykańskim Kongresie Narodowym, promowanie wolnego rynku i przyszły polityczny alians z liberalnym Sojuszem Demokratycznym niż prezentowanie strategii na poprawę spójności społecznej tego afrykańskiego kraju.
Rozłam ten ma dwie płaszczyzny - osobowościową i polityczną. O tej pierwszej dużo pisze Zwetulu Jolobe, tamtejszy komentator polityczny i wykładowca uniwersytecki. Cała historia sporu między ludowym liderem, Jacobem Zumą, a technokratycznym prezydentem Mbekim brzmi miejscami jak historia rodem z opowieści sensacyjnych. Są skandale korupcyjne i oskarżenia Zumy o gwałt, ostre spory przed sądami i uniewinnienia. Zwycięstwo frakcji Zumy to jedna także kwestia strategicznego wyboru partii i wzmocnienia jej sojuszu z południowoafrykańskimi komunistami i związkami zawodowymi. Oznaczać to także może większą spoistość ideową ANC i początek prawdziwych sporów ideowych, a nie tylko technokratycznego zarządzania.
Na razie górą są centrolewicowcy. W grudniowych wyborach uzupełniających na Zachodnim Przylądku kandydatki i kandydaci COPE, startujący jako niezależni z powodu tego, że partia nie była jeszcze formalnie zarejestrowana, wygrali w 10 z 27 okręgach wyborczych prowincji, liberałowie - w 7, podczas gdy ANC tylko w 3. Pewna grupa osób z Afrykańskiego Kongresu Narodowego przeszła też do socjaldemokratycznego Zjednoczonego Ruchu Demokratycznego - małej formacji, która pragnie odzyskać swoje znaczenie na politycznej scenie RPA. Planowane na przyszły rok wybory parlamentarne mogą okazać się zatem najbardziej emocjonujące od 15 lat - będzie co obserwować.
Sytuacja w RPA jest też o tyle ciekawa, że to dotychczasowa polityka ANC uznawana była przez wielu za antyspołeczną i przyczyniającą się do wzrostu dysproporcji społecznych. Z jednej strony udało się stworzyć czarną klasę średnią, z drugiej zaś warunki życiowe wielu rdzennych mieszkanek i mieszkańców nie uległy poprawie. Pojawiło się zjawisko emigracji dotychczas dominujących w życiu politycznym białych z kraju. Wiele z tych zjawisk wiązanych jest - o czym pisze Suren Pilay, ze zmianą Programu Rekonstrukcji i Rozwoju z 1994 roku na Program Wzrostu, Zatrudnienia i Redystrybucji w 1996. Dodatkowo dominacja jednej formacji zdecydowanie ułatwiała technokratyczne rządy, wierzące w jedynie słuszną metodę już nawet nie sprawowania władzy, ale wręcz zarządzania państwem. Pojawienie się silnej konkurencji (np. w 6 z 8 okręgów Kapsztadu wygrało COPE, a w 2 - liberałowie) może odwrócić ten trend i zamienić postpolitykę w prawdziwy spór ideowy. Czy tak się stanie - zobaczymy.
To może był prawdziwe trzęsienie ziemi na południowoafrykańskiej scenie politycznej, o czym wyczytać można w raporcie lokalnego oddziału Fundacji Heinricha Boella. Pojawiają się jednak wątpliwości, czy będzie to prawdziwa zmiana jakościowa, czy też przeniesienie rywalizacji frakcyjnej w samym ANC na poziom dwóch różnych organizacji. Choć Kongres Ludowy (COPE) określa się jako ugrupowanie socjaldemokratyczne, to trudno tego typu ideały wyczytać na przykład z prasowych wywiadów lidera formacji, Mosioua Lekota. Dużo ważniejsze jest dla niego odcięcie się od marksistowskich tendencji w Afrykańskim Kongresie Narodowym, promowanie wolnego rynku i przyszły polityczny alians z liberalnym Sojuszem Demokratycznym niż prezentowanie strategii na poprawę spójności społecznej tego afrykańskiego kraju.
Rozłam ten ma dwie płaszczyzny - osobowościową i polityczną. O tej pierwszej dużo pisze Zwetulu Jolobe, tamtejszy komentator polityczny i wykładowca uniwersytecki. Cała historia sporu między ludowym liderem, Jacobem Zumą, a technokratycznym prezydentem Mbekim brzmi miejscami jak historia rodem z opowieści sensacyjnych. Są skandale korupcyjne i oskarżenia Zumy o gwałt, ostre spory przed sądami i uniewinnienia. Zwycięstwo frakcji Zumy to jedna także kwestia strategicznego wyboru partii i wzmocnienia jej sojuszu z południowoafrykańskimi komunistami i związkami zawodowymi. Oznaczać to także może większą spoistość ideową ANC i początek prawdziwych sporów ideowych, a nie tylko technokratycznego zarządzania.
Na razie górą są centrolewicowcy. W grudniowych wyborach uzupełniających na Zachodnim Przylądku kandydatki i kandydaci COPE, startujący jako niezależni z powodu tego, że partia nie była jeszcze formalnie zarejestrowana, wygrali w 10 z 27 okręgach wyborczych prowincji, liberałowie - w 7, podczas gdy ANC tylko w 3. Pewna grupa osób z Afrykańskiego Kongresu Narodowego przeszła też do socjaldemokratycznego Zjednoczonego Ruchu Demokratycznego - małej formacji, która pragnie odzyskać swoje znaczenie na politycznej scenie RPA. Planowane na przyszły rok wybory parlamentarne mogą okazać się zatem najbardziej emocjonujące od 15 lat - będzie co obserwować.
Sytuacja w RPA jest też o tyle ciekawa, że to dotychczasowa polityka ANC uznawana była przez wielu za antyspołeczną i przyczyniającą się do wzrostu dysproporcji społecznych. Z jednej strony udało się stworzyć czarną klasę średnią, z drugiej zaś warunki życiowe wielu rdzennych mieszkanek i mieszkańców nie uległy poprawie. Pojawiło się zjawisko emigracji dotychczas dominujących w życiu politycznym białych z kraju. Wiele z tych zjawisk wiązanych jest - o czym pisze Suren Pilay, ze zmianą Programu Rekonstrukcji i Rozwoju z 1994 roku na Program Wzrostu, Zatrudnienia i Redystrybucji w 1996. Dodatkowo dominacja jednej formacji zdecydowanie ułatwiała technokratyczne rządy, wierzące w jedynie słuszną metodę już nawet nie sprawowania władzy, ale wręcz zarządzania państwem. Pojawienie się silnej konkurencji (np. w 6 z 8 okręgów Kapsztadu wygrało COPE, a w 2 - liberałowie) może odwrócić ten trend i zamienić postpolitykę w prawdziwy spór ideowy. Czy tak się stanie - zobaczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz