Poniżej - kolejny tekst Grzegorza Basiaka, który zdecydował się na stworzenie własnego bloga - basiak.bloog.pl - na którego już teraz serdecznie zapraszam, licząc na to, że będą się tam pojawiać kolejne, interesujące opinie i komentarze. A tymczasem...
To nie neoliberałowie są największym zagrożeniem dla kraju. Dominującą formacją na polskiej scenie politycznej są różnej maści konserwatyści. Dlatego zadaniem na dziś i jutro jest stworzenie obozu progresywnego, także z udziałem otwartych i umiarkowanych liberałów i liberałek.
1.
Na 10 stycznia 2009 SdPl i PD zapowiedziały swoje partyjne kongresy. Prawie pewne jest ogłoszenie wspólnej listy w eurowyborach. Pewne - wybory partyjne i nowi liderzy obu partii. W przypadku PD bardzo możliwe, że na czele partii po raz pierwszy w jej historii stanie kobieta.
Kolejni partnerzy do aliansu - Zieloni i Partia Kobiet są dopiero przed podjęciem ostatecznej decyzji. Wewnętrzna dyskusja - przynajmniej w Zielonych - toczy się niemrawo. Po kampanii 2005, w której SdPl i UP brutalnie traktowały politycznego prawiczka w postaci Zielonych nie dziwi brak entuzjazmu.
Powiedzmy sobie na wstępie, że na nic Zieloni nie są skazani. Ten "offowy teatr", jak onegdaj nazwała partię jej ex-liderka Magdalena Mosiewicz może swobodnie funkcjonować na dotychczasowych zasadach. Prędzej czy później przyjdzie koniunktura na Zielonych w Polsce tak jak być może przyjdzie koniunktura na lewicę a la Sławomir Sierakowski. Zieloni jako quasi-partia, quasi-NGO mogą być pożyteczni społeczeństwu w charakterze think-tanku służącego do wysysania co atrakcyjniejszych treści programowych przez inne partie i wprowadzania ich do głównego nurtu.
Będąca na pewno na lewo polskiej sceny politycznej (tak wypaczonej przez dominację prawicy) partia Zielonych 2004 nie musi koniecznie wchodzić w koalicję z demokratycznym i socjaldemokratycznym centrum. Może rozważać także inne koalicje. I nie mam tu na myśli postkomunistycznego SLD.
Lewicowy plankton - Racja PL, PPS i Młodzi Socjaliści już zbierają siły. Na zdobycie mandatów to mało, ale nawet koalicja z "dużym" SdPl ich nie przyniosła w 2005 roku. Wystarczy natomiast na propagowanie zielonych idei.
2.
Neoliberalizm w dotychczasowej formie się skończył. Idea końca historii i thacherowska TINA (there is no alternative) właśnie się rozpadają. Tylko nieuleczalni doktrynerzy wierzą wciąż, że rynek jest najlepszym lekarstwem na wszystko. Brytyjscy liberalni demokraci są przykładem, że możliwy jest liberalizm z ekologiczną korektą. Genderowo zbalansowany, pozbawiony konserwatywnych odruchów w stosunku do mniejszości, zwłaszcza seksualnych, dostrzegający rolę państwa w edukacji i opiece zdrowotnej, a nierzadko także w ubezpieczeniach emerytalnych.
Symboliczne jest, że najpoważniejsza kandydatka na przewodniczącą Partii Demokratycznej - Brygida Kuźniak - deklaruje się jako liberałka z tendencją do socjalliberalizmu.
Neoliberalizm jako dogmat się skończył, ale nie skończyła się ekonomia. Przeciwnie - w dobie niepewności i braku drogowskazów jej rola wzrasta. Teraz to zrównoważony społecznie, ekologicznie i instytucjonalnie rozwój staje się nowym paradygmatem. Ten program nie jest jednak gotową receptą, ale ogólnym kierunkowskazem. Szczegółowe rozwiązania będą się przyjmowały bądź nie metodą prób i błędów. Guy Sorman wskazuje na to, że liberalizm w przeciwieństwie do socjaldemokracji śmielej dopuszcza eksperymenty. To właśnie takiego podejścia - pragmatystycznego i liberalnego - dziś potrzebujemy.
Kto wie więc czy polscy neoliberałowie z PD nie pójdą więc drogą swoich brytyjskich odpowiedników. Dla Polskiego społeczeństwa i środowiska byłaby to wspaniała wiadomość. Nie należy też zapominać, że ta partia w przeszłości skupiała bardzo wiele nurtów: od socjaldemokracji Jacka Kuronia, poprzez socjalliberalizm Zofii Kuratowskiej, liberalizm KLD i Leszka Balcerowicza po chrześcijańskich demokratów a la Tadeusz Mazowiecki. Jest więc przyzwyczajona do kompromisów programowych.
3.
Do kompromisów gotowa jest też SdPl. Już sam fakt, że rozważa koalicję z neoliberałami, z którymi współczesna lewica często fundamentalnie się nie zgadza o czymś świadczy (chociaż zauważmy pewne próby porozumienia między Royal a Bayrou we Francji). Złośliwie można zauważyć, że świadczy o kryptoliberalnych poglądach dużej części jej członkiń i członków. Bardziej życzliwie - że odrobiła lekcję blairowsko-shroederowskiej "trzeciej drogi" i pogodziła się z rynkiem. O tym świadczyłby jej program wyborczy z 2005 roku akcentujący rolę tak pracy, jak i przedsiębiorczości.
Mimo ambicji SdPl nie udało się zastąpić SLD, szuka więc szczęścia bliżej centrum. W przeciwieństwie do PD posiada silną konkurencję - UP i SLD deklarują przynależność do tej samej rodziny politycznej - socjalistów.
To może, ale nie musi skłaniać SdPl do powolnego przesuwania się w stronę centrum. Była już mowa o brytyjskich libdemsach - warto przypomnieć, że powstali oni z połączenia partii liberalnej i socjaldemokratycznej (ta ostatnia wyrosła z tzw. "bandy czworga" - grupy secesjonistów z Partii Pracy).
Tajemnicą poliszynela jest, że Dariusz Rosati rozważał przejście do grupy liberalnej w Parlamencie Europejskim. O czymś też świadczą jego wypowiedzi na temat PD, a nawet obecność na zjeździe założycielskim tej partii.
4.
Warto też w tym miejscu zapytać Zielonych czy swoje miejsce wyobrażają sobie na antykapitalistycznym marginesie. Czy przez swój puryzm i dogmatyzm pogrzebią swoje szanse na zaistnienie w Polsce w szerszej skali? Czy chcą być dostarczycielem tez programowych dla innych partii z prawa i lewa?
Zasadnicze pytanie przed Zielonymi brzmi, czy dawać wyraz swych poglądów poza instytucjami czy postąpić pragmatycznie (pragmatycznie w duchu Richarda Rorty'ego) i zgodzić się na pewne kompromisy programowe.
5.
Zasadniczą tezą tego tekstu jest przekonanie, że koalicja SdPl-PD-PK-Zieloni powinna powstać i że jest ona zalążkiem całego obozu politycznego. W IV RP zdominowanej przez konserwatystów jest drugim biegunem politycznego świata - biegunem progresywnym.
Tym, którym w tym towarzystwie brakuje towarzyszy z SLD autor winien jest kilka słów wyjaśnienia. Powstanie koalicji Lewica i Demokraci mogły towarzyszyć i towarzyszyły podobne nadzieje. Przez prasę, zwłaszcza "Gazetę Wyborczą" i "Politykę" przewinęły się wtedy liczne głosy. W dużej części są one do dziś dostępne na stronie Centrolew.pl.
SLD pod wodzą Wojciecha Olejniczaka wydawało się kandydatem do budowy obozu progresywnego. Bezkompromisowa postawa wobec "betonu" w rodzaju Leszka Millera czy Józefa Oleksego, brak triumfalizmu wobec mniejszych partnerów, nowoczesny, lewicowy program "Polski Socjalnej i Demokratycznej". To wszystko budziło umiarkowaną nadzieję. Osobiście byłem za koalicją Zielonych z SLD w ramach LiDu i startowałem w takiej koalicji w wyborach do Rady Miasta Krakowa.
Jednakże plusy Olejniczaka (który w "międzyczasie" przestraszywszy się aparatu rozwiązał LiD) zastąpiły minusy Grzegorza Napieralskiego. Program zarzucono, SLD miota się między PO i PiS bez śladu oryginalnej wizji i myśli. Za program służą PRL-owskie zaklęcia antyklerykalne i równie groteskowe obrony przedstawicieli autorytarnego i nie mającego nic wspólnego z lewicą reżimu junty gen. Jaruzelskiego. Jedyna polityka społeczna na jaką jest w stanie zdobyć się Sojusz to polityka ślepej obrony państwa opiekuńczego (bez względu na koszty i przyszłe pokolenia). Cóż z tego, że udało się zapewnić wcześniejsze emerytury np. nauczycielom, skoro zabraknie środków na edukację czy zdrowie przyszłych obywatelek i obywateli. Otrzymujemy tu więc także konserwatyzm, tylko socjalistyczny. Nie przypadkiem prof. B. Łagowski staje się guru takich środowisk jak krakowska "Kuźnica".
6.
Czy trzeba tłumaczyć dlaczego reszta parlamentarnej sceny politycznej jest konserwatywna? Chyba nie. Jedynie dla porządku wymieńmy konserwatywno-liberalną Platformę, konserwatywno-agrarne PSL i konserwatywno-narodowe PiS.
PO jest partią konserwatywną w w sprawach obyczajowych czy politycznych. Pozornie jednak w gospodarce stawia na liberalizm. Czy rzeczywiście? Ostatnie posunięcia Tuska (szczyt klimatyczny UE) świadczą o raczej neokonserwatywnej polityce wspierania monopoli (np. energetycznych) niż o neoliberalnej walce z nimi. Podobnie w transporcie komunalizacja lokalnej komunikacji kolejowej powoduje utrzymanie monopolu na kolei.
PSL jest formacją o nie do końca sprecyzowanych poglądach. Wydaje się tym nawet chlubić. W głosowaniach np. nad zmianą Konstytucji i wprowadzeniem całkowitego zakazu aborcji tylko Jarosław Kalinowski opowiedział się po stronie oświeceniowo-progresywnej. Dorzućmy jeszcze do tego konserwatywny opór przeciw wszelkim reformom na wsi (np. sprawa KRUS-u).
Jeśli chodzi o PiS to jest to stronnictwo konserwatywno-narodowe. Silnie związane z ojcem Rydzykiem, eurosceptyczne, etatystyczne i ze skłonnościami do autorytaryzmu (wystarczy popatrzeć na wewnętrzne w niej stosunki czy konflikty z Trybunałem Konstytucyjnym).
7.
Jeśli się to wszystko zbierze obraz polskiej polityki, jaki rysuje się przed nami jest bardzo niewesoły. Dominują partie konserwatywne, które łącznie posiadają poparcie 80-90 % elektoratu. Nie zapominajmy jednak, że Donald Tusk potrafił "sprzedać" swoją partię jako prorozwojową. Obóz progresywny nie musiałby niczego udawać. Wystarczy umiejętnie sprzedać swoje pomysły, takie jak np. ekorozwój, liberalizacja prawa cywilnego (formalne konkubinaty lub odpowiednik PACS) czy powszechna opieka przedszkolna od 3 roku życia.
Aby odbić elektorat PO nie sprawdzą się socjalistyczne hasła. Elektorat obozu progresywnego przynależy do Polski Liberalnej w PiSowskim sensie tych słów. W zasadniczej części głosował na Donalda Tuska, a przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu w drugiej turze poprzednich wyborów głowy państwa.
Elektorat ten popiera prywatną inicjatywę, także w sektorze pozarządowym (NGO). Jest promodernizacyjny, w zasadzie mieszka w miastach, jest lepiej wykształcony. Nie jest to elektorat ofiar transformacji, który często - ze względów choćby religijnych - głosuje na PiS.
Po eurowyborach będą przecież wybory samorządowe, a tu etykietki europejskich rodzin politycznych mają mniejsze znaczenie. Także parlament krajowy jest miejscem, gdzie specyfika lokalna może mieć swobodny wyraz.
8.
Andrzej Celiński, Radek Gawlik i Janusz Onyszkiewicz w jednym obozie politycznym? To chyba już było. Dlatego warto powiedzieć jakie mają być różnice pomiędzy UW/UD a obozem progresywnym. Przede wszystkim obóz progesywny wynegocjowałby wewnątrz kompromis modernizacyjny na najbliższe kilka lat. Po jego ewentualnym zrealizowaniu albo stałby się graczem w grze (a nie sędzią ukrywającym swoje wybory ideowe pod płaszczykiem rzekomo neutralnej racjonalności) albo rozwiązałby się i każdemu podmiotowi pozwolił odejść w swoją stronę w poszukiwaniu szczęścia. Śmiałe sformułowanie programu modernizacyjno-progresywnego powinno bowiem uruchomić ewolucję oświeceniowej prawicy w postaci umiarkowanych konserwatystów z PO. Być może skłoniłoby też do większego wysiłku bierne dziś SLD. W ostateczności mógłby go zastąpić i przybliżyć Polskę do systemu dwupartyjnego a la USA. W rezultacie moglibyśmy mieć nadzieję na ugruntowanie naszej demokracji poprzez nasycenie istniejących partii jakąkolwiek ideą poza ideą wygrania najbliższych wyborów. Stałoby się więc to, czego niektórzy nie chcą - umocniłby się liberalny konsensus (liberalny w sensie ustrojowym, a nie gospodarczym) - a przedmodernizacyjna prawica w postaci PiSu czy w mniejszym stopniu PSLu miałaby szansę trafić do lamusa. Wreszcie.
To nie neoliberałowie są największym zagrożeniem dla kraju. Dziś mają 1-2 % w sondażach. Dominującą formacją na polskiej scenie politycznej są różnej maści konserwatyści. Dlatego zadaniem na dziś i jutro jest stworzenie obozu progresywnego, także z udziałem otwartych i umiarkowanych liberałów i liberałek. A Zieloni? Pojutrze. Może.
To nie neoliberałowie są największym zagrożeniem dla kraju. Dominującą formacją na polskiej scenie politycznej są różnej maści konserwatyści. Dlatego zadaniem na dziś i jutro jest stworzenie obozu progresywnego, także z udziałem otwartych i umiarkowanych liberałów i liberałek.
1.
Na 10 stycznia 2009 SdPl i PD zapowiedziały swoje partyjne kongresy. Prawie pewne jest ogłoszenie wspólnej listy w eurowyborach. Pewne - wybory partyjne i nowi liderzy obu partii. W przypadku PD bardzo możliwe, że na czele partii po raz pierwszy w jej historii stanie kobieta.
Kolejni partnerzy do aliansu - Zieloni i Partia Kobiet są dopiero przed podjęciem ostatecznej decyzji. Wewnętrzna dyskusja - przynajmniej w Zielonych - toczy się niemrawo. Po kampanii 2005, w której SdPl i UP brutalnie traktowały politycznego prawiczka w postaci Zielonych nie dziwi brak entuzjazmu.
Powiedzmy sobie na wstępie, że na nic Zieloni nie są skazani. Ten "offowy teatr", jak onegdaj nazwała partię jej ex-liderka Magdalena Mosiewicz może swobodnie funkcjonować na dotychczasowych zasadach. Prędzej czy później przyjdzie koniunktura na Zielonych w Polsce tak jak być może przyjdzie koniunktura na lewicę a la Sławomir Sierakowski. Zieloni jako quasi-partia, quasi-NGO mogą być pożyteczni społeczeństwu w charakterze think-tanku służącego do wysysania co atrakcyjniejszych treści programowych przez inne partie i wprowadzania ich do głównego nurtu.
Będąca na pewno na lewo polskiej sceny politycznej (tak wypaczonej przez dominację prawicy) partia Zielonych 2004 nie musi koniecznie wchodzić w koalicję z demokratycznym i socjaldemokratycznym centrum. Może rozważać także inne koalicje. I nie mam tu na myśli postkomunistycznego SLD.
Lewicowy plankton - Racja PL, PPS i Młodzi Socjaliści już zbierają siły. Na zdobycie mandatów to mało, ale nawet koalicja z "dużym" SdPl ich nie przyniosła w 2005 roku. Wystarczy natomiast na propagowanie zielonych idei.
2.
Neoliberalizm w dotychczasowej formie się skończył. Idea końca historii i thacherowska TINA (there is no alternative) właśnie się rozpadają. Tylko nieuleczalni doktrynerzy wierzą wciąż, że rynek jest najlepszym lekarstwem na wszystko. Brytyjscy liberalni demokraci są przykładem, że możliwy jest liberalizm z ekologiczną korektą. Genderowo zbalansowany, pozbawiony konserwatywnych odruchów w stosunku do mniejszości, zwłaszcza seksualnych, dostrzegający rolę państwa w edukacji i opiece zdrowotnej, a nierzadko także w ubezpieczeniach emerytalnych.
Symboliczne jest, że najpoważniejsza kandydatka na przewodniczącą Partii Demokratycznej - Brygida Kuźniak - deklaruje się jako liberałka z tendencją do socjalliberalizmu.
Neoliberalizm jako dogmat się skończył, ale nie skończyła się ekonomia. Przeciwnie - w dobie niepewności i braku drogowskazów jej rola wzrasta. Teraz to zrównoważony społecznie, ekologicznie i instytucjonalnie rozwój staje się nowym paradygmatem. Ten program nie jest jednak gotową receptą, ale ogólnym kierunkowskazem. Szczegółowe rozwiązania będą się przyjmowały bądź nie metodą prób i błędów. Guy Sorman wskazuje na to, że liberalizm w przeciwieństwie do socjaldemokracji śmielej dopuszcza eksperymenty. To właśnie takiego podejścia - pragmatystycznego i liberalnego - dziś potrzebujemy.
Kto wie więc czy polscy neoliberałowie z PD nie pójdą więc drogą swoich brytyjskich odpowiedników. Dla Polskiego społeczeństwa i środowiska byłaby to wspaniała wiadomość. Nie należy też zapominać, że ta partia w przeszłości skupiała bardzo wiele nurtów: od socjaldemokracji Jacka Kuronia, poprzez socjalliberalizm Zofii Kuratowskiej, liberalizm KLD i Leszka Balcerowicza po chrześcijańskich demokratów a la Tadeusz Mazowiecki. Jest więc przyzwyczajona do kompromisów programowych.
3.
Do kompromisów gotowa jest też SdPl. Już sam fakt, że rozważa koalicję z neoliberałami, z którymi współczesna lewica często fundamentalnie się nie zgadza o czymś świadczy (chociaż zauważmy pewne próby porozumienia między Royal a Bayrou we Francji). Złośliwie można zauważyć, że świadczy o kryptoliberalnych poglądach dużej części jej członkiń i członków. Bardziej życzliwie - że odrobiła lekcję blairowsko-shroederowskiej "trzeciej drogi" i pogodziła się z rynkiem. O tym świadczyłby jej program wyborczy z 2005 roku akcentujący rolę tak pracy, jak i przedsiębiorczości.
Mimo ambicji SdPl nie udało się zastąpić SLD, szuka więc szczęścia bliżej centrum. W przeciwieństwie do PD posiada silną konkurencję - UP i SLD deklarują przynależność do tej samej rodziny politycznej - socjalistów.
To może, ale nie musi skłaniać SdPl do powolnego przesuwania się w stronę centrum. Była już mowa o brytyjskich libdemsach - warto przypomnieć, że powstali oni z połączenia partii liberalnej i socjaldemokratycznej (ta ostatnia wyrosła z tzw. "bandy czworga" - grupy secesjonistów z Partii Pracy).
Tajemnicą poliszynela jest, że Dariusz Rosati rozważał przejście do grupy liberalnej w Parlamencie Europejskim. O czymś też świadczą jego wypowiedzi na temat PD, a nawet obecność na zjeździe założycielskim tej partii.
4.
Warto też w tym miejscu zapytać Zielonych czy swoje miejsce wyobrażają sobie na antykapitalistycznym marginesie. Czy przez swój puryzm i dogmatyzm pogrzebią swoje szanse na zaistnienie w Polsce w szerszej skali? Czy chcą być dostarczycielem tez programowych dla innych partii z prawa i lewa?
Zasadnicze pytanie przed Zielonymi brzmi, czy dawać wyraz swych poglądów poza instytucjami czy postąpić pragmatycznie (pragmatycznie w duchu Richarda Rorty'ego) i zgodzić się na pewne kompromisy programowe.
5.
Zasadniczą tezą tego tekstu jest przekonanie, że koalicja SdPl-PD-PK-Zieloni powinna powstać i że jest ona zalążkiem całego obozu politycznego. W IV RP zdominowanej przez konserwatystów jest drugim biegunem politycznego świata - biegunem progresywnym.
Tym, którym w tym towarzystwie brakuje towarzyszy z SLD autor winien jest kilka słów wyjaśnienia. Powstanie koalicji Lewica i Demokraci mogły towarzyszyć i towarzyszyły podobne nadzieje. Przez prasę, zwłaszcza "Gazetę Wyborczą" i "Politykę" przewinęły się wtedy liczne głosy. W dużej części są one do dziś dostępne na stronie Centrolew.pl.
SLD pod wodzą Wojciecha Olejniczaka wydawało się kandydatem do budowy obozu progresywnego. Bezkompromisowa postawa wobec "betonu" w rodzaju Leszka Millera czy Józefa Oleksego, brak triumfalizmu wobec mniejszych partnerów, nowoczesny, lewicowy program "Polski Socjalnej i Demokratycznej". To wszystko budziło umiarkowaną nadzieję. Osobiście byłem za koalicją Zielonych z SLD w ramach LiDu i startowałem w takiej koalicji w wyborach do Rady Miasta Krakowa.
Jednakże plusy Olejniczaka (który w "międzyczasie" przestraszywszy się aparatu rozwiązał LiD) zastąpiły minusy Grzegorza Napieralskiego. Program zarzucono, SLD miota się między PO i PiS bez śladu oryginalnej wizji i myśli. Za program służą PRL-owskie zaklęcia antyklerykalne i równie groteskowe obrony przedstawicieli autorytarnego i nie mającego nic wspólnego z lewicą reżimu junty gen. Jaruzelskiego. Jedyna polityka społeczna na jaką jest w stanie zdobyć się Sojusz to polityka ślepej obrony państwa opiekuńczego (bez względu na koszty i przyszłe pokolenia). Cóż z tego, że udało się zapewnić wcześniejsze emerytury np. nauczycielom, skoro zabraknie środków na edukację czy zdrowie przyszłych obywatelek i obywateli. Otrzymujemy tu więc także konserwatyzm, tylko socjalistyczny. Nie przypadkiem prof. B. Łagowski staje się guru takich środowisk jak krakowska "Kuźnica".
6.
Czy trzeba tłumaczyć dlaczego reszta parlamentarnej sceny politycznej jest konserwatywna? Chyba nie. Jedynie dla porządku wymieńmy konserwatywno-liberalną Platformę, konserwatywno-agrarne PSL i konserwatywno-narodowe PiS.
PO jest partią konserwatywną w w sprawach obyczajowych czy politycznych. Pozornie jednak w gospodarce stawia na liberalizm. Czy rzeczywiście? Ostatnie posunięcia Tuska (szczyt klimatyczny UE) świadczą o raczej neokonserwatywnej polityce wspierania monopoli (np. energetycznych) niż o neoliberalnej walce z nimi. Podobnie w transporcie komunalizacja lokalnej komunikacji kolejowej powoduje utrzymanie monopolu na kolei.
PSL jest formacją o nie do końca sprecyzowanych poglądach. Wydaje się tym nawet chlubić. W głosowaniach np. nad zmianą Konstytucji i wprowadzeniem całkowitego zakazu aborcji tylko Jarosław Kalinowski opowiedział się po stronie oświeceniowo-progresywnej. Dorzućmy jeszcze do tego konserwatywny opór przeciw wszelkim reformom na wsi (np. sprawa KRUS-u).
Jeśli chodzi o PiS to jest to stronnictwo konserwatywno-narodowe. Silnie związane z ojcem Rydzykiem, eurosceptyczne, etatystyczne i ze skłonnościami do autorytaryzmu (wystarczy popatrzeć na wewnętrzne w niej stosunki czy konflikty z Trybunałem Konstytucyjnym).
7.
Jeśli się to wszystko zbierze obraz polskiej polityki, jaki rysuje się przed nami jest bardzo niewesoły. Dominują partie konserwatywne, które łącznie posiadają poparcie 80-90 % elektoratu. Nie zapominajmy jednak, że Donald Tusk potrafił "sprzedać" swoją partię jako prorozwojową. Obóz progresywny nie musiałby niczego udawać. Wystarczy umiejętnie sprzedać swoje pomysły, takie jak np. ekorozwój, liberalizacja prawa cywilnego (formalne konkubinaty lub odpowiednik PACS) czy powszechna opieka przedszkolna od 3 roku życia.
Aby odbić elektorat PO nie sprawdzą się socjalistyczne hasła. Elektorat obozu progresywnego przynależy do Polski Liberalnej w PiSowskim sensie tych słów. W zasadniczej części głosował na Donalda Tuska, a przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu w drugiej turze poprzednich wyborów głowy państwa.
Elektorat ten popiera prywatną inicjatywę, także w sektorze pozarządowym (NGO). Jest promodernizacyjny, w zasadzie mieszka w miastach, jest lepiej wykształcony. Nie jest to elektorat ofiar transformacji, który często - ze względów choćby religijnych - głosuje na PiS.
Po eurowyborach będą przecież wybory samorządowe, a tu etykietki europejskich rodzin politycznych mają mniejsze znaczenie. Także parlament krajowy jest miejscem, gdzie specyfika lokalna może mieć swobodny wyraz.
8.
Andrzej Celiński, Radek Gawlik i Janusz Onyszkiewicz w jednym obozie politycznym? To chyba już było. Dlatego warto powiedzieć jakie mają być różnice pomiędzy UW/UD a obozem progresywnym. Przede wszystkim obóz progesywny wynegocjowałby wewnątrz kompromis modernizacyjny na najbliższe kilka lat. Po jego ewentualnym zrealizowaniu albo stałby się graczem w grze (a nie sędzią ukrywającym swoje wybory ideowe pod płaszczykiem rzekomo neutralnej racjonalności) albo rozwiązałby się i każdemu podmiotowi pozwolił odejść w swoją stronę w poszukiwaniu szczęścia. Śmiałe sformułowanie programu modernizacyjno-progresywnego powinno bowiem uruchomić ewolucję oświeceniowej prawicy w postaci umiarkowanych konserwatystów z PO. Być może skłoniłoby też do większego wysiłku bierne dziś SLD. W ostateczności mógłby go zastąpić i przybliżyć Polskę do systemu dwupartyjnego a la USA. W rezultacie moglibyśmy mieć nadzieję na ugruntowanie naszej demokracji poprzez nasycenie istniejących partii jakąkolwiek ideą poza ideą wygrania najbliższych wyborów. Stałoby się więc to, czego niektórzy nie chcą - umocniłby się liberalny konsensus (liberalny w sensie ustrojowym, a nie gospodarczym) - a przedmodernizacyjna prawica w postaci PiSu czy w mniejszym stopniu PSLu miałaby szansę trafić do lamusa. Wreszcie.
To nie neoliberałowie są największym zagrożeniem dla kraju. Dziś mają 1-2 % w sondażach. Dominującą formacją na polskiej scenie politycznej są różnej maści konserwatyści. Dlatego zadaniem na dziś i jutro jest stworzenie obozu progresywnego, także z udziałem otwartych i umiarkowanych liberałów i liberałek. A Zieloni? Pojutrze. Może.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz