"Nasz Dziennik" postanowił chyba pozazdrościć roli dawnej hiszpańskiej inkwizycji i węszy spiski przeciw Polsce i Polakom. Dopiero co doprowadziła do zamknięcia strony "Lewica Bez Cenzury" o marginalnym zasięgu i znaczeniu (gdyby tak skutecznie walczył z neonazistowskim Redwatchem, pomarzyć...), a już znalazł sobie kolejny cel, bo w końcu geje i lesbijki nie mogą być odpowiedzialne za całe zło tego świata. Tym razem zatem wybór padł na Ruch Autonomii Śląska - organizację dość wyrazistą, której poglądy i działania mieszczą się jednak w demokratycznym spektrum. RAŚ jest członkiem Wolnego Sojuszu Europejskiego - grupy, zrzeszającej partie mniejszości narodowych z całej Europy, które wszędzie są traktowane jako pełnoprawne podmioty gry politycznej. Różnią się nieco poglądami, większość z nich jednak znajduje się na pozycjach centrolewicowych i to z nich dąży do większej niezależności i autonomii. Czemu takie emocje musi budzić podobna idea w Polsce, doprawdy nie wiem.
Owszem, jesteśmy przewrażliwieni na punkcie własnej integralności terytorialnej i historii. Osobiście niezbyt popieram postulaty RAŚ, będąc zwolennikiem raczej decentralizacji całego kraju na identycznych zasadach niż czynienia wyjątku jednemu regionowi. Pewne zmiany jednak mogą nastąpić i nie spadnie nam tym samym czapka z głowy. Dwujęzyczne tablice miejskie (standard w Finlandii, gdzie mniejszość szwedzka to raptem 5% mieszkanek i mieszkańców), wspieranie działalności oświatowej i kulturalnej - to wszystko powinny być standardy, nie podlegające dyskusji. Tymczasem robi się u nas problem już nawet z uznaniem, że ponad 170 tysięcy ludzi, a być może nawet i więcej, czuje się Ślązaczkami i Ślązaczkami. Nie widzę powodu, by skoro ktoś identyfikuje się w ten sposób nie mógłby się domagać swoich praw.
RAŚ jest solą w oku dla środowisk narodowych, bowiem kwestionuje jednoznaczność kryterium etnicznego. Przypomina o zamiatanych pod dywan podziałach istniejących w naszym społeczeństwie, zwracając uwagę na realnie istniejący problem dominacji władz centralnych nad samorządami i ich rozwojem. W ostatnich latach proces ten powoli się zmienia, niemniej jednak wiele podnoszonych problemów istnieje naprawdę. Gdyby było inaczej, RAŚ nie otrzymywałby w wyborach samorządowych ponad 4% głosów na Górnym Śląsku, w tym w Katowicach - 7,7%, Rudzie Śląskiej - 9,4%, a w powiecie bieruńsko-lędzińskim - nawet 10,4%. Jeśli zamiast rzetelnego podejścia do zauważanych przez tak dużą grupę problemów preferuje się jej piętnowanie i uznawanie niemal za terrorystów, to nie świadczy to najlepiej o pomysłodawcach tego typu nagonki.
Owszem, takie ruchy budzić będą emocje - i budzą, szczególnie, jeśli kieruje nimi postać tak barwna jak Jerzy Gorzelik. Niektóre z jego wypowiedzi istotnie "jadą po bandzie", ale czy ktoś aktualnie słucha z uwagą dużo łagodniejszych stwierdzeń Kazimierza Kutza? Czy gdyby RAŚ był takim niebezpiecznym ruchem, to jego przedstawiciele startowaliby z list komitetu Macieja Płażyńskiego w 2004 albo PSL w 2005? Co krytycy działalności Ruchu, czyli w tym wypadku "Nasz Dziennik", zrobili dla wyplenienia z Polski neonazizmu? Bo RAŚ w tym kierunku także działał - wystarczy spojrzeć na odpowiednie hasło na Wikipedii, by przekonać się, że jest to organizacja owszem, niejednoznaczna, ale mająca też wiele niezparzeczalnych zasług.
Zamiast stygmatyzować, lepiej po prostu przyznać się do tego, że żyjemy w różnorodnym społeczeństwie. Powojenne zmiany społeczno-demograficzne i narodowościowe sprawiły, że przez lata przyzwyczailiśmy się do tego, że jesteśmy Polakami-katolikami. Kiedy po 1989 roku wraz z poprzednim systemem zniknęła przymusowa uniformizacja, nagle okazało się, że istnieją mniejszości już nie tylko narodowe i religijne, ale i etniczne, seksualne etc. Zaczęła budzić się świadomość takich grup, jak Kaszubi i Ślązacy właśnie. Dla wielu, którzy sądzili, że zamiast realnego socjalizmu zbudują homogeniczną teokrację, taka sytuacja jest bardzo nie w smak. Chociażby jednak chuchali i dmuchali, rzeczywistości nie przeskoczą - a tą rzeczywistością jest fakt, że najzwyczajniej w świecie różnimy się i nie ma co nad tym rozpaczać.
Owszem, jesteśmy przewrażliwieni na punkcie własnej integralności terytorialnej i historii. Osobiście niezbyt popieram postulaty RAŚ, będąc zwolennikiem raczej decentralizacji całego kraju na identycznych zasadach niż czynienia wyjątku jednemu regionowi. Pewne zmiany jednak mogą nastąpić i nie spadnie nam tym samym czapka z głowy. Dwujęzyczne tablice miejskie (standard w Finlandii, gdzie mniejszość szwedzka to raptem 5% mieszkanek i mieszkańców), wspieranie działalności oświatowej i kulturalnej - to wszystko powinny być standardy, nie podlegające dyskusji. Tymczasem robi się u nas problem już nawet z uznaniem, że ponad 170 tysięcy ludzi, a być może nawet i więcej, czuje się Ślązaczkami i Ślązaczkami. Nie widzę powodu, by skoro ktoś identyfikuje się w ten sposób nie mógłby się domagać swoich praw.
RAŚ jest solą w oku dla środowisk narodowych, bowiem kwestionuje jednoznaczność kryterium etnicznego. Przypomina o zamiatanych pod dywan podziałach istniejących w naszym społeczeństwie, zwracając uwagę na realnie istniejący problem dominacji władz centralnych nad samorządami i ich rozwojem. W ostatnich latach proces ten powoli się zmienia, niemniej jednak wiele podnoszonych problemów istnieje naprawdę. Gdyby było inaczej, RAŚ nie otrzymywałby w wyborach samorządowych ponad 4% głosów na Górnym Śląsku, w tym w Katowicach - 7,7%, Rudzie Śląskiej - 9,4%, a w powiecie bieruńsko-lędzińskim - nawet 10,4%. Jeśli zamiast rzetelnego podejścia do zauważanych przez tak dużą grupę problemów preferuje się jej piętnowanie i uznawanie niemal za terrorystów, to nie świadczy to najlepiej o pomysłodawcach tego typu nagonki.
Owszem, takie ruchy budzić będą emocje - i budzą, szczególnie, jeśli kieruje nimi postać tak barwna jak Jerzy Gorzelik. Niektóre z jego wypowiedzi istotnie "jadą po bandzie", ale czy ktoś aktualnie słucha z uwagą dużo łagodniejszych stwierdzeń Kazimierza Kutza? Czy gdyby RAŚ był takim niebezpiecznym ruchem, to jego przedstawiciele startowaliby z list komitetu Macieja Płażyńskiego w 2004 albo PSL w 2005? Co krytycy działalności Ruchu, czyli w tym wypadku "Nasz Dziennik", zrobili dla wyplenienia z Polski neonazizmu? Bo RAŚ w tym kierunku także działał - wystarczy spojrzeć na odpowiednie hasło na Wikipedii, by przekonać się, że jest to organizacja owszem, niejednoznaczna, ale mająca też wiele niezparzeczalnych zasług.
Zamiast stygmatyzować, lepiej po prostu przyznać się do tego, że żyjemy w różnorodnym społeczeństwie. Powojenne zmiany społeczno-demograficzne i narodowościowe sprawiły, że przez lata przyzwyczailiśmy się do tego, że jesteśmy Polakami-katolikami. Kiedy po 1989 roku wraz z poprzednim systemem zniknęła przymusowa uniformizacja, nagle okazało się, że istnieją mniejszości już nie tylko narodowe i religijne, ale i etniczne, seksualne etc. Zaczęła budzić się świadomość takich grup, jak Kaszubi i Ślązacy właśnie. Dla wielu, którzy sądzili, że zamiast realnego socjalizmu zbudują homogeniczną teokrację, taka sytuacja jest bardzo nie w smak. Chociażby jednak chuchali i dmuchali, rzeczywistości nie przeskoczą - a tą rzeczywistością jest fakt, że najzwyczajniej w świecie różnimy się i nie ma co nad tym rozpaczać.
3 komentarze:
Jakie to "nieszczęście" że zamknięto strone Lewica bez Cenzury, na ktorym publikował np. Przemysław Sieradzan, będący oficjalnym przedstawicielem duginowców w Polsce. Wspomniani Druginowcy to szowinistyczna, narodowo-bolszewicka (odwołująca się zarówno do tradycji Hitlera jak i Stalina!), antyzachodnia i antypolska grupa ideologiczna. W Rosji euroazjaci skupieni są w Euroazjatycim Związku Młodzieży, prokremlowskiej bojówce. EZM w czasie wojny w Gruzji urządzał wielkie demonstracje pod hasłem: "Czołgi na Tbilisi!". Co więcej, według Dugina, Polska i Ukraina są "państwami niepotrzebnymi".
Jak więc można miec czelnośc zostac propagatorem tej wrogiej nam idei w Polsce?!
Wiec darujcie, ale każdy normalny Polak, dla którego jego kraj jest wartościa, nie bedzie płakał po plugawej stronie Lewica bez Cenzury!
Na tej stronie Michał Nowicki chwalił on m.in. sowiecki mord na polskich oficerach w Katyniu i agresję z 17 IX 1939 r.!!
Zaraz, a ktoś tu płacze po LBC? Ja tam niekoniecznie, tym bardziej, że wybitnie nie zgadzałem się z ichnymi poglądami. Przypuszczam jednak, że zanim doprowadzono do jej zamknięcia to dzięki publikacji "NDz" odwiedziło ją dużo więcej osób niż zwykle i wzbudzała więcej zainteresowania, niż na to zasługiwała...
Cieszy mnie ton tego wpisu. Jako członek RAŚ nie wymagam od wszystkich sympatii dla naszych aspiracji w zakresie zakresu samorządności, wymagam natomiast rzetelności od osób poruszających tematykę tej organizacji.
Jedno wszak sprostowanie- nie jesteśmy przeciwni, by decentralizacja przebiegała symetrycznie we wszystkich regionach, a więc idąc w stronę federalizacji. Wobec braku znaczniejszych organizacji, z którymi moglibyśmy podjąć współpracę (Kaszubi niestety w tym zakresie nie zgłaszają żadnych ambicji), postulujemy model państwa regionalnego, wzorowanego na Hiszpanii, gdzie każda wspólnota regionalna aspirująca do poszerzenia zakresu samorządności, ma ku temu otwartą drogę, ściśle określoną w konstytucji- od ograniczonego samorządu aż do autonomii na poziomie Baskonii czy Katalonii. Ta procedura jest otwarta dla każdej z 19 wspólnot.
Prześlij komentarz