Niedawno sam byłem ofiarą pewnego średnio przyjemnego incydentu. Pewne chłopię, zapewne ciut młodsze ode mnie, szło drogą osiedlową ze swą dziewczyną. Zawołało mnie i chciało podać rękę więc ja, osobnik raczej życzliwie patrzący na drugiego człowieka, ową rękę podałem. Następnie chłopie owo puścić jej nie chciało, pytając się przy okazji, czy "pocałuję go po francusku", albo "ze ślimaczkiem", albo chociaż nie dam pieniędzy na piwo, bo inaczej mi rękę złamię. Wpadłem na genialny w swej głupocie pomysł powiedzenia, żeby puścił, bo inaczej zadzwonię po policję. Owszem, puścił, ale tak on, jak i jego luba poczęli rzucać wyzwiskami, a osobnik ów oblał mnie piwem, żeby broń Boże jego honor nie został splamiony nieudanym starciem o pieniądze z jakimś niskim okularnikiem.
Wszystko to zdarzyło się nie w nocy o północy, ale przed 20.00 w czerwcu, a więc w porze, w której Słońce jeszcze świeci i ogólnie wydawać by się mogło, że jest bezpiecznie. Minutę drogi od metra, a nie na podwórku kamienicy. To pokazuje, że destrukcyjne popędy czają się wszędzie i nierzadko tylko krok dzieli nas od tego, by uwolniły się i byśmy padli ich ofiarą. Może to przytrafić się każdemu, co powyższy przykład chyba w niezgorszy sposób pokazuje. Ryzyko jest, o czym wie każdy, kto chodzi na manifestacje feministyczne czy też LGBT i widzi gotowych do bitki panów z Młodzieży Wszechpolskiej i ONR.
Gdzie to wszystko się zaczyna? W domach. Niedawno prasa z zaskoczeniem przyjęła fakt, że polskim rodzicom w Szwecji zabrano tymczasowo syna, bo dawali mu "niewinne" klapsy. Nie są one niewinne, gdyż uczą, że swój cel można osiągnąć za pomocą przemocy. Ponieważ rodzice są silniejszi, tworzy się spirala negatywnych emocji, która wychodzi na podwórko. Tam, gdzie pojawia się osiedlowy "chłystek", szybko powstaje hierarchia oparta na ślepej sile i jej pokazywaniu. W rodzinnych stronach widziałem to na własne oczy i niemal poczułem na własnej skórze. Szczęśliwie w dobrym momencie pojawiła się niezastąpiona starsza siostra i sprawiła, że wizja zadawania się z takowymi "kumplami" przestawała być kusząca...
Mimo to nie traktuję ich z góry - większości z nich tylko to zostaje. Palą, piją i biją, bo w domu było podobnie. Bo szkoła nie jest alternatywą - raczej miejscem, z którego przynosi się złe stopnie. Ci, którzy starają się pomóc, albo mają taki obowiązek, najczęściej mówią w sposób nieatrakcyjny dla młodego człowieka. Potem zaś możemy obserwować na przykład walające się na osiedlu kosze na śmieci, które zostały obalone podczas "nocnej eskapady".
Zapomina się też, że bardzo często przemoc ma podłoże ekonomiczne - mało kto (chociaż zdarzają się i takie przypadki) kradnie, bo jest z bogatej rodziny i sprawia mu to satysfakcję. Często gęsto brak pozytywnych wzorców idzie w parze z realną biedą. Kiedy człowiek wpatruje się w telewizor, z którego niemal spływają wszelkie dobra konsumpcyjne - zaczyna pragnąć. I nierzadko zdobywa je, tyle że droga przestępstwa.
Zamiast zatem próbować udowodnić, że surowe kary cokolwiek dają, pora pomyśleć o realnym zapobieganiu tego typu sytuacjom. Najwięszy ciężar spada tu na szkołę i samorządy. Ta pierwsza musi umieć zagwarantować np. kursy wyrównawcze czy fachową, a nie tylko nominalną pomoc społeczną. Te drugie powinny zaproponować tworzenie dobrej infrastruktury sportowej, umożliwiającej wyładowanie swoich emocji w dużo bardziej racjonalny sposób. Trzeba ich jak najbardziej izolować od źródeł patologii, rozwijać i wszczepiać w nich nowe pasje i zainteresowania, odkrywając je razem z nimi. Dawać zawód, który pozwoli odbić im się od dna i wkroczyć w nowe życie.
Inaczej nadal będziemy narzekać na "niebezpieczne dzielnice" i "niebezpiecznych ludzi". Organizacje pozarządowe, placówki kulturalne, artyści i artystki, społeczniczki i społecznicy mogą w tym znacząco pomóc, ale nikt nie wyręczy w tym procesie państwa, samorządów i placówek im podległych. Czas na to, by zamiast zajmować się obcinaniem do minimum ilości lektur szkolnych, zacząć myśleć o skutecznym wydobywaniu młodych ludzi z kłopotów. Zanim będzie za późno...
Wszystko to zdarzyło się nie w nocy o północy, ale przed 20.00 w czerwcu, a więc w porze, w której Słońce jeszcze świeci i ogólnie wydawać by się mogło, że jest bezpiecznie. Minutę drogi od metra, a nie na podwórku kamienicy. To pokazuje, że destrukcyjne popędy czają się wszędzie i nierzadko tylko krok dzieli nas od tego, by uwolniły się i byśmy padli ich ofiarą. Może to przytrafić się każdemu, co powyższy przykład chyba w niezgorszy sposób pokazuje. Ryzyko jest, o czym wie każdy, kto chodzi na manifestacje feministyczne czy też LGBT i widzi gotowych do bitki panów z Młodzieży Wszechpolskiej i ONR.
Gdzie to wszystko się zaczyna? W domach. Niedawno prasa z zaskoczeniem przyjęła fakt, że polskim rodzicom w Szwecji zabrano tymczasowo syna, bo dawali mu "niewinne" klapsy. Nie są one niewinne, gdyż uczą, że swój cel można osiągnąć za pomocą przemocy. Ponieważ rodzice są silniejszi, tworzy się spirala negatywnych emocji, która wychodzi na podwórko. Tam, gdzie pojawia się osiedlowy "chłystek", szybko powstaje hierarchia oparta na ślepej sile i jej pokazywaniu. W rodzinnych stronach widziałem to na własne oczy i niemal poczułem na własnej skórze. Szczęśliwie w dobrym momencie pojawiła się niezastąpiona starsza siostra i sprawiła, że wizja zadawania się z takowymi "kumplami" przestawała być kusząca...
Mimo to nie traktuję ich z góry - większości z nich tylko to zostaje. Palą, piją i biją, bo w domu było podobnie. Bo szkoła nie jest alternatywą - raczej miejscem, z którego przynosi się złe stopnie. Ci, którzy starają się pomóc, albo mają taki obowiązek, najczęściej mówią w sposób nieatrakcyjny dla młodego człowieka. Potem zaś możemy obserwować na przykład walające się na osiedlu kosze na śmieci, które zostały obalone podczas "nocnej eskapady".
Zapomina się też, że bardzo często przemoc ma podłoże ekonomiczne - mało kto (chociaż zdarzają się i takie przypadki) kradnie, bo jest z bogatej rodziny i sprawia mu to satysfakcję. Często gęsto brak pozytywnych wzorców idzie w parze z realną biedą. Kiedy człowiek wpatruje się w telewizor, z którego niemal spływają wszelkie dobra konsumpcyjne - zaczyna pragnąć. I nierzadko zdobywa je, tyle że droga przestępstwa.
Zamiast zatem próbować udowodnić, że surowe kary cokolwiek dają, pora pomyśleć o realnym zapobieganiu tego typu sytuacjom. Najwięszy ciężar spada tu na szkołę i samorządy. Ta pierwsza musi umieć zagwarantować np. kursy wyrównawcze czy fachową, a nie tylko nominalną pomoc społeczną. Te drugie powinny zaproponować tworzenie dobrej infrastruktury sportowej, umożliwiającej wyładowanie swoich emocji w dużo bardziej racjonalny sposób. Trzeba ich jak najbardziej izolować od źródeł patologii, rozwijać i wszczepiać w nich nowe pasje i zainteresowania, odkrywając je razem z nimi. Dawać zawód, który pozwoli odbić im się od dna i wkroczyć w nowe życie.
Inaczej nadal będziemy narzekać na "niebezpieczne dzielnice" i "niebezpiecznych ludzi". Organizacje pozarządowe, placówki kulturalne, artyści i artystki, społeczniczki i społecznicy mogą w tym znacząco pomóc, ale nikt nie wyręczy w tym procesie państwa, samorządów i placówek im podległych. Czas na to, by zamiast zajmować się obcinaniem do minimum ilości lektur szkolnych, zacząć myśleć o skutecznym wydobywaniu młodych ludzi z kłopotów. Zanim będzie za późno...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz