Obserwowanie agonii niegdyś obiecującego projektu, jakim była Socjaldemokracja Polska, nie budzi mojego entuzjazmu. Jeśli zliczać kolejne średnie sondażowe coraz bardziej oddala się ona już nie tylko od magicznych 5%, ale nawet od 1%. Jeszcze trzy lata temu, w ferworze walki wyborczej, gotowość oddania na nich głosu, przed startem Włodzimierza Cimoszewicza, deklarował co dziesiąty z nas. Dwa lata temu, gdyby nie szalony Kazimierz Marcinkiewicz, zapewne to on mierzyłby się w drugiej turze wyborów na prezydenta Warszawy z Hanną Gronkiewicz-Waltz. Jeszcze rok temu wchodził do Sejmu... A dziś? Osiem szabel na Wiejskiej, ginących w tłumie twarzy PO i PiS, bez odważnych postulatów, a na koniec - bez przywództwa partii, którą sam tworzył. Koło fortuny bywa okrutne.
Czytałem niedawno dwie ciekawe publikacje, w których Marek Borowski maczał palce - program samorządowy dla Warszawy z 2006 roku, o którym już wspominałem, a także "Polskie sprawy małe i duże", książeczkę wydaną przy okazji kampanii prezydenckiej 2005 roku. Czytając tę ostatnią, można było przetrzeć oczy ze zdumienia, jak to marginalizowany wówczas Sojusz Lewicy Demokratycznej całkiem nieźle sprawdzał się w roli koalicji lewicowych formacji. "Borówie" nie brakowało wówczas odwagi w tym, by napisać, że Marks nie we wszystkim się mylił (nie mam pojęcia, czy podobnie napisałby i dziś), walczyć przeciwko popiwkowi (podatkowi od ponadnormatywnego wzrostu płac), za ratowaniem PGR-ów, a także występować jako oponent ideowy ówczesnej Unii Demokratycznej. Godne podziwu, szczególnie w Sejmie, który w latach 1991-1993 przypominał bardziej cyrk. Podziwiam tych, którzy tam nie oszaleli widząc wynik sprawdzania działania guzików, kiedy marszałek prosił o wciśnięcie przycisku "za", a pojawiło się kilka "przeciw" i "wstrzymujących się". Podobnie jak przy głosowaniu wygaśnięcia mandatu posłowi, który... umarł...
Co ciekawe, w całym zbiorku brakowało jakichkolwiek artykułów z przedziału czasowego miedzy 1995 a 2003 rokiem. To zapewne przypadek, ale symptomatyczny - znacząco trudniej jest w tym wypadku prześledzić pełną ewolucję tego polityka i sprawdzić, w którym momencie coś zaczęło się psuć w przedsięwzięciach, w których brał udział. O ile bowiem alians z powoli idącą na lewo Partią Demokratyczną nie jest sam w sobie pozbawiony sensu, o tyle sposób jego przeprowadzania nie zapowiada stworzenia nadwiślańskiego odpowiednika centrolewicowych Liberalnych Demokratów, tylko raczej na reaktywację nieboszczki Unii Wolności. Nie da się inaczej zinterpretować sytuacji, w której twarzą nowej formacji miałby zostać Dariusz Rosati, który twierdzi, że w kraju olbrzymich dysproporcji majątkowych "nie ma biedy".
"Odnowa autentycznej lewicowości" poprzez unikanie konfliktów, tworzenie socjalliberalnej partii "trzeciej drogi" ze zwolennikami tarczy antyrakietowej i "kompromisu aborcyjnego" nie brzmi racjonalnie. Wydaje się, że w sojuszu SDPL z PD nie ma myślenia "do przodu" - cała koalicja wydaje mi się zwrócona w przeszłość, ma zamazywać podziały historyczne, które (na szczęście) obchodzą ludzi coraz mniej. Także doświadczenia europejskie pokazują, że kierowanie lewicy do centrum kończy się najniższymi notowaniami od dziesięcioleci (casus SPD w Niemczech i Partii Pracy w Wielkiej Brytanii), a tym samym pozwala na spore sukcesy dużo bardziej radykalnych alternatyw po lewej stronie (vide Socjalistyczna Partia Ludowa w Danii albo Partia Socjalistyczna w Holandii, która wyprzedza w sondażach socjaldemokratów). Czy zatem w Polsce miałoby być inaczej?
Nie sądzę. W sytuacji wielkiego klinczu miedzy PiS a PO jedynymi, którzy mają szansę ocaleć z tego pojedynku, są PSL i SLD. Obie te partie mają swój żelazny elektorat, a formacja Napieralskiego, może czasem nieporadnie, jest obecnie dużo odważniejsza niż SDPL, o "racjonalnych" Demokratach nie mówiąc. Aktualne ciche porozumienie z Pałacem Prezydenckim tylko im służy i teraz mają wolną rękę do spacyfikowania konkurencji na lewej flance, a przy okazji - do podbierania lewicowo-liberalnego elektoratu Platformy. To projekt długofalowy, który jednak może się im udać, tym bardziej, im bardziej PO będzie w rozkroku miedzy radykalizmem PiS a Lewicy.
W takiej sytuacji możliwości przebicia się drugiej partii socjaldemokratycznej są równe zeru. Ludzie nie szukają już konsensusu - szukają wyraźnych alternatyw. To ich mobilizuje - pisze o tym lewicowy, amerykański LIBERAŁ, David Ost, który w "Klęsce Solidarności" nie boi się mówić o tym, że demokrację najlepiej buduje się na kwestionowaniu ekscesów kapitalizmu, a mobilizacja klasy robotniczej wychodzi najlepiej poprzez mobilizowanie ich gniewu. Tę lekcję odrobił PiS, przy czym zepchnął ich na stanowiska prawicowe i w gruncie rzeczy antypracownicze. Doprawdy nie wiem, jak zwolenniczki i zwolennicy Centrolewu wyobrażają sobie być za i przeciw "tarczy antyrakietowej", o prawach pracowniczych już nie wspomniawszy.
Potencjalne ugrupowanie zatem będzie raczej niespoiste, co widac po konfliktach między partią a jej młodzieżówką. Jeśli już naprawdę tego chcieli, mogli pogadać z PD i ogłosić powstawanie nowej formacji zaraz po zerwaniu SDPL z SLD - wtedy ciągle byłoby o nich głośno. Teraz tkwią w marazmie i pozwalają ludziom o sobie zapomnieć. Nawet w wyborach do Europarlamentu nie mają już takich "aktywów" jak kiedyś - profesor Geremek odszedł na zawsze, Kułakowski raczej znów startować nie będzie, a Paweł Piskorski, jeśli nawet wróci, nie jest już tak wpływowy jak kiedyś. Przekroczenie pięcioprocentowego progu może się zatem okazać trudne w realizacji.
Nie jestem doradcą "borówek". Mogli zostać przy SLD i mieliby tym samym zagwarantowaną pewną przyszłość. Teraz, kiedy jest już bardzo późno na jakiekolwiek zmiany, mało kto dostrzega alternatywy. Nie będę ich zdradzał, bo SDPL-owcy powinni już dawno domyśleć się, jaka formacja mogłaby odnieść sukces w momencie bezprecedensowego zainteresowania kwestiami ekologicznymi i bezpieczeństwa socjalnego. Wielka szkoda, że tak kończy formacja, z którą wiązałem wielkie nadzieję na lepszą jakość życia politycznego w Polsce w ogólności i lewicy w szczególności.
Czytałem niedawno dwie ciekawe publikacje, w których Marek Borowski maczał palce - program samorządowy dla Warszawy z 2006 roku, o którym już wspominałem, a także "Polskie sprawy małe i duże", książeczkę wydaną przy okazji kampanii prezydenckiej 2005 roku. Czytając tę ostatnią, można było przetrzeć oczy ze zdumienia, jak to marginalizowany wówczas Sojusz Lewicy Demokratycznej całkiem nieźle sprawdzał się w roli koalicji lewicowych formacji. "Borówie" nie brakowało wówczas odwagi w tym, by napisać, że Marks nie we wszystkim się mylił (nie mam pojęcia, czy podobnie napisałby i dziś), walczyć przeciwko popiwkowi (podatkowi od ponadnormatywnego wzrostu płac), za ratowaniem PGR-ów, a także występować jako oponent ideowy ówczesnej Unii Demokratycznej. Godne podziwu, szczególnie w Sejmie, który w latach 1991-1993 przypominał bardziej cyrk. Podziwiam tych, którzy tam nie oszaleli widząc wynik sprawdzania działania guzików, kiedy marszałek prosił o wciśnięcie przycisku "za", a pojawiło się kilka "przeciw" i "wstrzymujących się". Podobnie jak przy głosowaniu wygaśnięcia mandatu posłowi, który... umarł...
Co ciekawe, w całym zbiorku brakowało jakichkolwiek artykułów z przedziału czasowego miedzy 1995 a 2003 rokiem. To zapewne przypadek, ale symptomatyczny - znacząco trudniej jest w tym wypadku prześledzić pełną ewolucję tego polityka i sprawdzić, w którym momencie coś zaczęło się psuć w przedsięwzięciach, w których brał udział. O ile bowiem alians z powoli idącą na lewo Partią Demokratyczną nie jest sam w sobie pozbawiony sensu, o tyle sposób jego przeprowadzania nie zapowiada stworzenia nadwiślańskiego odpowiednika centrolewicowych Liberalnych Demokratów, tylko raczej na reaktywację nieboszczki Unii Wolności. Nie da się inaczej zinterpretować sytuacji, w której twarzą nowej formacji miałby zostać Dariusz Rosati, który twierdzi, że w kraju olbrzymich dysproporcji majątkowych "nie ma biedy".
"Odnowa autentycznej lewicowości" poprzez unikanie konfliktów, tworzenie socjalliberalnej partii "trzeciej drogi" ze zwolennikami tarczy antyrakietowej i "kompromisu aborcyjnego" nie brzmi racjonalnie. Wydaje się, że w sojuszu SDPL z PD nie ma myślenia "do przodu" - cała koalicja wydaje mi się zwrócona w przeszłość, ma zamazywać podziały historyczne, które (na szczęście) obchodzą ludzi coraz mniej. Także doświadczenia europejskie pokazują, że kierowanie lewicy do centrum kończy się najniższymi notowaniami od dziesięcioleci (casus SPD w Niemczech i Partii Pracy w Wielkiej Brytanii), a tym samym pozwala na spore sukcesy dużo bardziej radykalnych alternatyw po lewej stronie (vide Socjalistyczna Partia Ludowa w Danii albo Partia Socjalistyczna w Holandii, która wyprzedza w sondażach socjaldemokratów). Czy zatem w Polsce miałoby być inaczej?
Nie sądzę. W sytuacji wielkiego klinczu miedzy PiS a PO jedynymi, którzy mają szansę ocaleć z tego pojedynku, są PSL i SLD. Obie te partie mają swój żelazny elektorat, a formacja Napieralskiego, może czasem nieporadnie, jest obecnie dużo odważniejsza niż SDPL, o "racjonalnych" Demokratach nie mówiąc. Aktualne ciche porozumienie z Pałacem Prezydenckim tylko im służy i teraz mają wolną rękę do spacyfikowania konkurencji na lewej flance, a przy okazji - do podbierania lewicowo-liberalnego elektoratu Platformy. To projekt długofalowy, który jednak może się im udać, tym bardziej, im bardziej PO będzie w rozkroku miedzy radykalizmem PiS a Lewicy.
W takiej sytuacji możliwości przebicia się drugiej partii socjaldemokratycznej są równe zeru. Ludzie nie szukają już konsensusu - szukają wyraźnych alternatyw. To ich mobilizuje - pisze o tym lewicowy, amerykański LIBERAŁ, David Ost, który w "Klęsce Solidarności" nie boi się mówić o tym, że demokrację najlepiej buduje się na kwestionowaniu ekscesów kapitalizmu, a mobilizacja klasy robotniczej wychodzi najlepiej poprzez mobilizowanie ich gniewu. Tę lekcję odrobił PiS, przy czym zepchnął ich na stanowiska prawicowe i w gruncie rzeczy antypracownicze. Doprawdy nie wiem, jak zwolenniczki i zwolennicy Centrolewu wyobrażają sobie być za i przeciw "tarczy antyrakietowej", o prawach pracowniczych już nie wspomniawszy.
Potencjalne ugrupowanie zatem będzie raczej niespoiste, co widac po konfliktach między partią a jej młodzieżówką. Jeśli już naprawdę tego chcieli, mogli pogadać z PD i ogłosić powstawanie nowej formacji zaraz po zerwaniu SDPL z SLD - wtedy ciągle byłoby o nich głośno. Teraz tkwią w marazmie i pozwalają ludziom o sobie zapomnieć. Nawet w wyborach do Europarlamentu nie mają już takich "aktywów" jak kiedyś - profesor Geremek odszedł na zawsze, Kułakowski raczej znów startować nie będzie, a Paweł Piskorski, jeśli nawet wróci, nie jest już tak wpływowy jak kiedyś. Przekroczenie pięcioprocentowego progu może się zatem okazać trudne w realizacji.
Nie jestem doradcą "borówek". Mogli zostać przy SLD i mieliby tym samym zagwarantowaną pewną przyszłość. Teraz, kiedy jest już bardzo późno na jakiekolwiek zmiany, mało kto dostrzega alternatywy. Nie będę ich zdradzał, bo SDPL-owcy powinni już dawno domyśleć się, jaka formacja mogłaby odnieść sukces w momencie bezprecedensowego zainteresowania kwestiami ekologicznymi i bezpieczeństwa socjalnego. Wielka szkoda, że tak kończy formacja, z którą wiązałem wielkie nadzieję na lepszą jakość życia politycznego w Polsce w ogólności i lewicy w szczególności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz