Świeżo po lekturze "Homobiografii" Krzysztofa Tomasika, członka naszej partii jestem nadal pod wrażeniem. Nie dyskutuje się u nas o tym, jakie życie prywatne było udziałem sławnych twórczyń i twórców rodzimej kultury. To milczenie ułatwia znacząco robotę wszystkim tym, którzy pragną nas wszystkich wcisnąć do szablonu Polaka-katolika. Tym ważniejsze stają się tego typu książki, udowadniające, że oto nie jesteśmy jednorodni i właśnie to bogactwo jest prawdziwym darem i zadaniem. Konserwatyści wszelkiej maści mogą twierdzić, że "homintern" usiłuje pisać historie swojego ruchu, jednak prawda jest zupełnie inna. Tak jak i obecnie na przykład Romowie odkrywają swoją przeszłość, tak teraz przyszedł czas na odkrywanie dziejów homoseksualistek i homoseksualistów, którzy nie załapali się na okres emancypacji ruchu LGBT.
Każdy, kto po prostu czytał szkolne lektury, a nie zagłębiał się w burzliwe dzieje ich twórców może być zaskoczony tym, kto miał za sobą doświadczenia homoseksualne, albo wręcz był niemal jawnym gejem lub lesbijką. Jawnym rzecz jasna jak na standardy ówczesnych czasów. W XIX i początku XX wieku niezależnie od swoich upodobań większość z nich musiała odnaleźć się w mniej lub bardziej niechcianych małżeństwach, czego obecnie na taką skalę nie ma. Poszukiwania miłości bez serwisów randkowych w Internecie również nie bywały łatwe - owszem, istniały miejsca schadzek, ale nie wszyscy z nich korzystali. Ukrywanie się, gra pozorów, było dużo większe niż dziś, ale w wypadku dobrego ukrywania się można było zdziałać prawdziwe cuda.
No dobrze, przejdźmy do konkretów - kto z Was wiedział, że miłosne eskapady Marii Dąbrowskiej są więcej niż prawdopodobne? Marii Konopnickiej związek z kobietą nie przeszkadzał w pisaniu arcypatriotycznej "Roty". Jerzy Zawieyski nie dość, że miał przez 35 lat stałego partnera, to przyjmował u siebie w domu kardynała Wyszyńskiego. Ba, razem z Jarosławem Iwaszkiewiczem byli posłami na Sejm PRL, co w dzisiejszych czasach brzmi niemal jak opowieść science-fiction. Wszelkie tego typu informacje bardzo często były skrzętnie wycinane z hagiograficznych biografii, zubażających prawdziwy obraz wielu znanych i cenionych postaci.
Mimo wszystko, mimo pięknych chwil mieli oni wiele niemiłych przygód. Maria Komornicka, która w pewnym momencie życia nazwała siebie Piotrem Włastem, trafiła do szpitala psychiatrycznego. Konstanty Jeleński mógł umrzeć na AIDS - tutaj zdania są podzielone. Wspomniany już Zawieyski w tajemniczy sposób wypadł z okna szpitalu po wylewie - wiąże się to z jego interpelacją poselską biorącą w obronę studentów warszawskiego Marca'68. Jerzemu Andrzejewskiemu los uniemożliwił związanie się z Krzysztofem Kamilem Baczyńskim, a i relacja z Markiem Hłaską rozpadła się w burzliwych okolicznościach. Pokazuje to, że niezależnie od czasów trudno jest poradzić sobie jednocześnie z własnymi uczuciami, jak i społecznym ostracyzmem. W książce Tomasika takich historii jest dużo, dużo więcej.
Na koniec pozostaje mi jedynie przepisać cytat z "Dzienników" Jarosława Iwaszkiewicza z dnia 7.1.1958 roku. Mocny, dosadny, ale piękny, który wypada zadedykować wszystkim tym, którzy nie pozwalają żyć gejom i lesbijkom jak ludzie: "Jakież szczęście, że mogłem mu to dać i że on mógł mi dać tyle. Dancing w Tivoli i ucieczka wśród gasnących lampionów - jakież to piękne. I nikt tego nie rozumie, tej radości i tego szczęścia. Wszyscy myślą, że to polega na rżnięciu w dupę! A przecież to już Sokrates wyłożył Alcybiadesowi, że nie na tym polega szczęście i radość, jakiej doznają dwaj mężczyźni z obcowania ze sobą. I przez tyle wieków nikt właściwie tego nie zrozumiał - i zawsze to interpretują poprzez gówno."
Każdy, kto po prostu czytał szkolne lektury, a nie zagłębiał się w burzliwe dzieje ich twórców może być zaskoczony tym, kto miał za sobą doświadczenia homoseksualne, albo wręcz był niemal jawnym gejem lub lesbijką. Jawnym rzecz jasna jak na standardy ówczesnych czasów. W XIX i początku XX wieku niezależnie od swoich upodobań większość z nich musiała odnaleźć się w mniej lub bardziej niechcianych małżeństwach, czego obecnie na taką skalę nie ma. Poszukiwania miłości bez serwisów randkowych w Internecie również nie bywały łatwe - owszem, istniały miejsca schadzek, ale nie wszyscy z nich korzystali. Ukrywanie się, gra pozorów, było dużo większe niż dziś, ale w wypadku dobrego ukrywania się można było zdziałać prawdziwe cuda.
No dobrze, przejdźmy do konkretów - kto z Was wiedział, że miłosne eskapady Marii Dąbrowskiej są więcej niż prawdopodobne? Marii Konopnickiej związek z kobietą nie przeszkadzał w pisaniu arcypatriotycznej "Roty". Jerzy Zawieyski nie dość, że miał przez 35 lat stałego partnera, to przyjmował u siebie w domu kardynała Wyszyńskiego. Ba, razem z Jarosławem Iwaszkiewiczem byli posłami na Sejm PRL, co w dzisiejszych czasach brzmi niemal jak opowieść science-fiction. Wszelkie tego typu informacje bardzo często były skrzętnie wycinane z hagiograficznych biografii, zubażających prawdziwy obraz wielu znanych i cenionych postaci.
Mimo wszystko, mimo pięknych chwil mieli oni wiele niemiłych przygód. Maria Komornicka, która w pewnym momencie życia nazwała siebie Piotrem Włastem, trafiła do szpitala psychiatrycznego. Konstanty Jeleński mógł umrzeć na AIDS - tutaj zdania są podzielone. Wspomniany już Zawieyski w tajemniczy sposób wypadł z okna szpitalu po wylewie - wiąże się to z jego interpelacją poselską biorącą w obronę studentów warszawskiego Marca'68. Jerzemu Andrzejewskiemu los uniemożliwił związanie się z Krzysztofem Kamilem Baczyńskim, a i relacja z Markiem Hłaską rozpadła się w burzliwych okolicznościach. Pokazuje to, że niezależnie od czasów trudno jest poradzić sobie jednocześnie z własnymi uczuciami, jak i społecznym ostracyzmem. W książce Tomasika takich historii jest dużo, dużo więcej.
Na koniec pozostaje mi jedynie przepisać cytat z "Dzienników" Jarosława Iwaszkiewicza z dnia 7.1.1958 roku. Mocny, dosadny, ale piękny, który wypada zadedykować wszystkim tym, którzy nie pozwalają żyć gejom i lesbijkom jak ludzie: "Jakież szczęście, że mogłem mu to dać i że on mógł mi dać tyle. Dancing w Tivoli i ucieczka wśród gasnących lampionów - jakież to piękne. I nikt tego nie rozumie, tej radości i tego szczęścia. Wszyscy myślą, że to polega na rżnięciu w dupę! A przecież to już Sokrates wyłożył Alcybiadesowi, że nie na tym polega szczęście i radość, jakiej doznają dwaj mężczyźni z obcowania ze sobą. I przez tyle wieków nikt właściwie tego nie zrozumiał - i zawsze to interpretują poprzez gówno."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz