Zeszłoroczna debata na temat Rospudy i niedawne wydarzenia związane z zagrożeniem istnienia jeziora Gopło pokazują, jak stare metody na poprawę (?) ludzkiego dobrobytu ścierają się ze skończonościa zasobów naturalnych naszej planety. Nadal wielu z nas sądzi, że jedynym sposobem dogonienia bogatych panst Zachodu i wyjścia z półperyferyjnego statusu są spektakularne inwestycje, widoczne z odległości klkunastu, kilkudziesięciu kilometów. Mogą dymić i hałasować - ale rzekomo niosą postęp. Tak naprawdę zaś obniżają jakość życia, zanieczyszczają nam powietrze i wodę. Nie da się przed tym uciec, bo nie każdego stać na domek w puszczy, z dala od zmartwień coraz bardziej brudnego świata.
Inwestycyjna mentalność jest wypadkowąmylsenia rodem z PRL. Tam liczył się śleby, bezmyślny pęd za dogonieniem "zgniłego Zachodu" pod względem produkcji przemyslowej i wydobycia - węgla, siarki, miedzi, z grubsza czegokolwiek. Raptowna industrializacja, dokonywana kosztem zaniedban w dziedzinie konsumpcji społecznej (efektem wielogodzinne kolejki sklepowe, również w gruncie rzeczy po cokolwiek) skończyła się masową dewastacją ekologiczną takich rejonów, jak zapylony Górny Śląsk czy też martwe lasy Gór Izerskich. Na ówczesnych wladzach tego typu zjawiska nie robily specjalnego wrażenia.
Potem przyszedł kapitalizm - masowy upadek zakladów przemysłowych obniżyl nasze emisje trujących gazów, ale jednocześnie przetrącil kregosłupy sporej grupie Polek i Polaków. Inwestycyjna gigantomania pozostała - tym razem jej fetyszem stała się budowa płatnych autostrad, która pochłonęła miliardy złotych a efektów nie widać. Mniejsza o to, że podniesienie jakości owych drog do poziomu bezpłatnych dróg ekspresowych byłoby 10 razy tańsze (wyliczenia Centrum im. Adama Smitha, których z sufitu nie wyjąłem), a ich jakość nie degenerowalaby się tak prędko, gdyby TIRy rzucić na tory i zacząć tym samym lepiej wykorzystywać naszą sieć kolejową - nie, to w głowach urzędników tkwiących w innej epoce się nie mieści.
Widać to wszędzie - w Warszawie myśli się tylko o Euro 2012 i w efekcie nie dość, że koszta wszelkich inwestycji szybują w niesamowitym tempie, to jeszcze coraz bardziej odsuwają się w czasie inwestycje mogące poprawić nie dobre samopoczucie ekipy Hanny Gronkiewicz-Waltz, ale życie Warszawianek i Warszawiaków. Na Bemowie nie ma pieniędzy na przedlużenie linii tramwajowej, a Tarchomin i Ząbki na swoją trakcję będą jeszcze musiały poczekać dość długo. Obwodnica powstaje w środku miasta, zamiast z dala od niego i ciężarówki będą tym samym jeździły po gęsto zaludnionych osiedlach. To ma być rozwój?
My mówimy - można inaczej. Czas na energię słoneczną i wiatrową - dzięki badaniom coraz bardziej wydajnym i efektywnym, tworzącym realne miejsca pracy (w Niemczech - 235 tysięcy). Czas na uwierzenie, że przyroda jest skarbem, na ochronie którego można wiele zyskać. Polskie rolnictwo, używające niewiele nawozów, rozdrobnione, ma szanse stać się europejskim liderem w zdrowej żywności. Agroturystyka nadal czeka na rozwinięcie swych skrzydeł. Tani i wysokiej jakości transport publiczny pozwolilby znacząco zredukować gigantyczne, zatruwające powietrze i umysly korki samochodowe. Trzeba w to tylko uwierzyć - przykładów na sukcesy takiego myślenia jest całkiem sporo - nawet u naszych sąsiadów.
Nie zbawi nas patrzenie się na słupki PKB - po pierwsze nie ma wpływu na nasze życie np. wzrost produkcji statków. Po drugie, nie ma to wpływu jeśli owoce tegoż wzrostu nie będą sprawiedliwie dzielone. Szalony wyścig produkowania i konsumowania niszczy naszą planetę i podkopuje same fundamenty naszego istnienia. Do wyboru mamy życie prawdziwe albo jego namiastkę, prezentowaną bezwstydnie w pięknych centrach handlowych. Już dziś by wszyscy ludzie na calym świecie żyli tak jak w USA, trzeba by było zasobów naturalnych pięciu planet o nazwie Ziemia. To za dużo i albo zaczniemy sobie zdawać z tego sprawę, albo po raz kolejny obudzimy się, kiedy będzie za poźno.
Wybór należy do Ciebie.
Inwestycyjna mentalność jest wypadkowąmylsenia rodem z PRL. Tam liczył się śleby, bezmyślny pęd za dogonieniem "zgniłego Zachodu" pod względem produkcji przemyslowej i wydobycia - węgla, siarki, miedzi, z grubsza czegokolwiek. Raptowna industrializacja, dokonywana kosztem zaniedban w dziedzinie konsumpcji społecznej (efektem wielogodzinne kolejki sklepowe, również w gruncie rzeczy po cokolwiek) skończyła się masową dewastacją ekologiczną takich rejonów, jak zapylony Górny Śląsk czy też martwe lasy Gór Izerskich. Na ówczesnych wladzach tego typu zjawiska nie robily specjalnego wrażenia.
Potem przyszedł kapitalizm - masowy upadek zakladów przemysłowych obniżyl nasze emisje trujących gazów, ale jednocześnie przetrącil kregosłupy sporej grupie Polek i Polaków. Inwestycyjna gigantomania pozostała - tym razem jej fetyszem stała się budowa płatnych autostrad, która pochłonęła miliardy złotych a efektów nie widać. Mniejsza o to, że podniesienie jakości owych drog do poziomu bezpłatnych dróg ekspresowych byłoby 10 razy tańsze (wyliczenia Centrum im. Adama Smitha, których z sufitu nie wyjąłem), a ich jakość nie degenerowalaby się tak prędko, gdyby TIRy rzucić na tory i zacząć tym samym lepiej wykorzystywać naszą sieć kolejową - nie, to w głowach urzędników tkwiących w innej epoce się nie mieści.
Widać to wszędzie - w Warszawie myśli się tylko o Euro 2012 i w efekcie nie dość, że koszta wszelkich inwestycji szybują w niesamowitym tempie, to jeszcze coraz bardziej odsuwają się w czasie inwestycje mogące poprawić nie dobre samopoczucie ekipy Hanny Gronkiewicz-Waltz, ale życie Warszawianek i Warszawiaków. Na Bemowie nie ma pieniędzy na przedlużenie linii tramwajowej, a Tarchomin i Ząbki na swoją trakcję będą jeszcze musiały poczekać dość długo. Obwodnica powstaje w środku miasta, zamiast z dala od niego i ciężarówki będą tym samym jeździły po gęsto zaludnionych osiedlach. To ma być rozwój?
My mówimy - można inaczej. Czas na energię słoneczną i wiatrową - dzięki badaniom coraz bardziej wydajnym i efektywnym, tworzącym realne miejsca pracy (w Niemczech - 235 tysięcy). Czas na uwierzenie, że przyroda jest skarbem, na ochronie którego można wiele zyskać. Polskie rolnictwo, używające niewiele nawozów, rozdrobnione, ma szanse stać się europejskim liderem w zdrowej żywności. Agroturystyka nadal czeka na rozwinięcie swych skrzydeł. Tani i wysokiej jakości transport publiczny pozwolilby znacząco zredukować gigantyczne, zatruwające powietrze i umysly korki samochodowe. Trzeba w to tylko uwierzyć - przykładów na sukcesy takiego myślenia jest całkiem sporo - nawet u naszych sąsiadów.
Nie zbawi nas patrzenie się na słupki PKB - po pierwsze nie ma wpływu na nasze życie np. wzrost produkcji statków. Po drugie, nie ma to wpływu jeśli owoce tegoż wzrostu nie będą sprawiedliwie dzielone. Szalony wyścig produkowania i konsumowania niszczy naszą planetę i podkopuje same fundamenty naszego istnienia. Do wyboru mamy życie prawdziwe albo jego namiastkę, prezentowaną bezwstydnie w pięknych centrach handlowych. Już dziś by wszyscy ludzie na calym świecie żyli tak jak w USA, trzeba by było zasobów naturalnych pięciu planet o nazwie Ziemia. To za dużo i albo zaczniemy sobie zdawać z tego sprawę, albo po raz kolejny obudzimy się, kiedy będzie za poźno.
Wybór należy do Ciebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz