Okres wielkanocny jest dobrym czasem do spędzenia go przy niezłej lekturze, z dala od zgiełku codzienności. Rzecz jasna miło jest poświęcić go najbliższym, jednak kiedy już ilość rodzinnych plotek i ploteczek, a także spożywanych (tudzież pochłanianych) ilości jedzenia przekroczy pewną masę krytyczną, warto jest odciąć się lekko od całego zgiełku i zaszyć się w lekturze. Bez przesady rzecz jasna, co by nie stracić za wiele z klimatu tych dni - jeśli rzecz jasna owym klimatem jesteśmy zainteresowani. Mimo wszystko jest to niezły okres na lekturę niekoniecznie płytką, ale też niezbyt wyrafinowaną w dziedzinie języka - intelektualne czytadło. Książka Piotra Kuncewicza "Legenda Europy" nadaje się do tej roli idealnie.
Autor był postacią niezwykle barwną - dziennikarzem, publicystą i Wielkim Mistrzem Wielkiego Wschodu Polski, zatem mógł z pełną kompetencją przypominać burzliwą historię kontynentu. Na zjawiska z przeszłości bliższej i dalszej patrzył bez większych emocji - nie ma tu zacietrzewienia, jest za to analiza cech wspólnych Europejek i Europejczyków. XIX-wieczny model historiografii, oparty na rozbudzaniu animozji narodowych, wolał zacierać jakiekolwiek świadectwa wspólnoty duchowej niż je uwypuklać. Dopiero teraz, wraz z postępującym procesem integracji kontynentalnej można myśleć o takich pomysłach, jak wspólny podręcznik do historii czy też analizy takie jak ta Kuncewicza.
Zaskakuje fakt, że już na wstępie pochwala projekt Unii Europejskiej nie z powodu dopłat i wszelkich transferów finansowych, ale z punktu widzenia powrotu do rodziny cywilizacyjnej tworzonej przez mieszkanki i mieszkańców kontynentu. Ba, nie chce zamykać UE w sztywnych ramach 27 państw i wyznaje, że dla niego Europa nie tylko bez Turcji, ale i bez Rosji jest projektem niedokończonym. Kontynent Kuncewicza nie kończy się na Uralu i Bosforze, ale obejmuje też jego niegdysiejsze krainy - Azję Mniejszą czy też Afrykę Północną.
Europa to jednak nie tylko pojęcia geograficzne, ale też pewne wspólne zjawiska, które w ciągu dziejowym na nim występowały. Jednym z nich było miasto jako coś odrębnego od wsi, tworzące własną kulturę, handlujące i porozumiewające się z innymi. Począwszy od greckiej polis państwo-miasto pojawiało się przecież nie tylko we Włoszech, ale również i w Rosji pod postacią republik Nowogrodu i Pskowa. Można gdybać, jak potoczyłyby się losy tego kraju, gdyby to ich model rozwoju zwyciężył nad tym przyniesionym przez Moskwę.
Innym ważnym czynnikiem kształtującym kontynent stał się konflikt pomiędzy sacrum a profanum - tym, co świeckie i tym, co duchowe. W tej wielkiej rywalizacji chodziło o prawdziwą rywalizację między tym, co uniwersalne (w średniowieczu był to Kościół), a tym, co partykularne (lokalni władcy). Rzecz jasna na początku uniwersalizmów było więcej (cesarz), ale w wyniku jego osłabnięcia prawdziwy bój przeniósł się w inne rejony i do dziś trwa, tyle że w formie rywalizacji dwóch wizji Unii Europejskiej - uniwersalistycznego federalizmu i partykularnej "Europy ojczyzn".
Czytać, czytać, czytać - oto moja rekomendacja. Można rzecz jasna sięgnąć do "Europy" Normana Daviesa, ale już po jej objętości należy sądzić, że jest to lektura dość czasochłonna. Książka absolwenta KUL, zdumiewająco wyważona, prezentująca wielowymiarowe kwestie w sposób cudownie przystępny, daje do myślenia. Doskonale spełnia rolę "europejskiego wyznania wiary" pokazując, że wcale nie różnimy się tak bardzo od Niemców, Czeszek, Białorusinów i Litwinek jak zwykliśmy sądzić. Mając to na uwadze, można budować lepszą Europę - i lepszy świat!
Autor był postacią niezwykle barwną - dziennikarzem, publicystą i Wielkim Mistrzem Wielkiego Wschodu Polski, zatem mógł z pełną kompetencją przypominać burzliwą historię kontynentu. Na zjawiska z przeszłości bliższej i dalszej patrzył bez większych emocji - nie ma tu zacietrzewienia, jest za to analiza cech wspólnych Europejek i Europejczyków. XIX-wieczny model historiografii, oparty na rozbudzaniu animozji narodowych, wolał zacierać jakiekolwiek świadectwa wspólnoty duchowej niż je uwypuklać. Dopiero teraz, wraz z postępującym procesem integracji kontynentalnej można myśleć o takich pomysłach, jak wspólny podręcznik do historii czy też analizy takie jak ta Kuncewicza.
Zaskakuje fakt, że już na wstępie pochwala projekt Unii Europejskiej nie z powodu dopłat i wszelkich transferów finansowych, ale z punktu widzenia powrotu do rodziny cywilizacyjnej tworzonej przez mieszkanki i mieszkańców kontynentu. Ba, nie chce zamykać UE w sztywnych ramach 27 państw i wyznaje, że dla niego Europa nie tylko bez Turcji, ale i bez Rosji jest projektem niedokończonym. Kontynent Kuncewicza nie kończy się na Uralu i Bosforze, ale obejmuje też jego niegdysiejsze krainy - Azję Mniejszą czy też Afrykę Północną.
Europa to jednak nie tylko pojęcia geograficzne, ale też pewne wspólne zjawiska, które w ciągu dziejowym na nim występowały. Jednym z nich było miasto jako coś odrębnego od wsi, tworzące własną kulturę, handlujące i porozumiewające się z innymi. Począwszy od greckiej polis państwo-miasto pojawiało się przecież nie tylko we Włoszech, ale również i w Rosji pod postacią republik Nowogrodu i Pskowa. Można gdybać, jak potoczyłyby się losy tego kraju, gdyby to ich model rozwoju zwyciężył nad tym przyniesionym przez Moskwę.
Innym ważnym czynnikiem kształtującym kontynent stał się konflikt pomiędzy sacrum a profanum - tym, co świeckie i tym, co duchowe. W tej wielkiej rywalizacji chodziło o prawdziwą rywalizację między tym, co uniwersalne (w średniowieczu był to Kościół), a tym, co partykularne (lokalni władcy). Rzecz jasna na początku uniwersalizmów było więcej (cesarz), ale w wyniku jego osłabnięcia prawdziwy bój przeniósł się w inne rejony i do dziś trwa, tyle że w formie rywalizacji dwóch wizji Unii Europejskiej - uniwersalistycznego federalizmu i partykularnej "Europy ojczyzn".
Czytać, czytać, czytać - oto moja rekomendacja. Można rzecz jasna sięgnąć do "Europy" Normana Daviesa, ale już po jej objętości należy sądzić, że jest to lektura dość czasochłonna. Książka absolwenta KUL, zdumiewająco wyważona, prezentująca wielowymiarowe kwestie w sposób cudownie przystępny, daje do myślenia. Doskonale spełnia rolę "europejskiego wyznania wiary" pokazując, że wcale nie różnimy się tak bardzo od Niemców, Czeszek, Białorusinów i Litwinek jak zwykliśmy sądzić. Mając to na uwadze, można budować lepszą Europę - i lepszy świat!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz