23 marca 2008

Kansas a sprawa polska

Kontynuując prezentacje czytanych na bieżąco książek, podnosząc ilość recenzji kulturalnych na blogu i zapobiegając posusze świątecznej przechodzę do omawiania książki, z którą zapoznać się powinni wszyscy ci, którzy sprawili, że obecnie hegemonię polityczną w Polsce dzierżą dwie partie prawicowe. Thomas Frank, autor "Co z tym Kansas? Czyli opowieść o tym, jak konserwatyści zdobyli serce Ameryki" zdaje się odpowiadać nie tylko na kwestie związane z sukcesami konserwatystów w swoim rodzinnym stanie, ale też wszędzie tam, gdzie tradycyjna lewica porzuciła obronę interesów osób słabszych, kierując swój wzrok w stronę osób bardziej majętnych. Pozostawieni sami sobie, ludzie będący np. robotnikami stali się naturalnym gruntem działania skrajnej, populistycznej prawicy. A że grupy te działały przeciw obiektywnym interesom tych osób, osłabiając związki zawodowe, do których należały i obniżając podatki bogatym? To już zupełnie inna historia...

Kto dziś pamięta o wspaniałej historii międzywojennego ruchu robotniczego w Polsce? O robotniczych uniwersytetach, kasach zapomogowych, samopomocy i grupach rówieśniczych, takich jak chociażby Czerwone Harcerstwo? Mało kto - a wszystko dzięki wyrafinowanej pracy prawicy, usiłującej skojarzyć lewicę li tylko z czasami PRL-u, dodatkowo mitologizowanymi jako kraina nie ułomnego egalitaryzmu, lecz siedlisko agentury i donosicielstwa. W ten sposób kradnie się przeszłość - także za oceanem. Dziś osoby, które jeszcze w latach 60. były twardym elektoratem domagającym się większej redystrybucji dziś głosują na kandydatki i kandydatów, którzy w swym programie mają totalną rozbiórkę państwa i zostawienie ludzi na pastwę losu. Dlaczego?

Odpowiedź jest prosta - poprzez pobudzenie jednych namiętności i wygaszenie drugich. Żeby dokonać otumanienia dość racjonalnie myślących wyborczyń i wyborców, należy usunąć z pola dyskusji tematy gospodarcze. Było to tym prostsze, że Partia Demokratyczna w USA zdecydowała się w latach 90. na zwrot ku centrum, co na lata pozwoliło jej zapomnieć o większości parlamentarnej. Demontaż państwa dobrobytu sprawiał, że łatwiej było skupić uwagę na kwestiach obyczajowych. Pojawił się podział my-oni, zdrowi mieszkańcy i mieszkanki interioru kontra zepsuci liberałowie ze wschodniego i zachodniego wybrzeża, którzy piją latte i nie rozumieją szarego człowieka. Brzmi znajomo? Powinno.

Tak więc żegnajcie progi podatkowe, a witaj aborcjo! Skoro Demokraci nie mieli już niczego do zaoferowania osobom uznającym się za klasę pracującą (temat klas jest za oceanem kwestią tabu, którą dużo lepiej potrafią rozgrywać Republikanie - tak jak w Polsce PiS), zabłąkanych obywateli przejęli konserwatyści, którzy zmarginalizowali skrzydło umiarkowane GOP i przejęli jako "ponownie narodzeni chrześcijanie" Partię Republikańską. Rozpoczęli walki na frontach, które zawsze budzić będą emocje mediów i wcale nie chodzi im o to, by zwyciężyć - w końcu w takim wypadku nie mieliby już nic do roboty. Chodzi o wieczne gonienie króliczka, narzekanie na demoralizację, homoseksualizm, ekologię i regulacje.

Pod zasłoną dymną upadku obyczajów udaje się rzecz dużo bardziej dla radykalnych liderek i liderów istotna - zmiany w funkcjonowaniu państwa wiodące do postępującego rozwarstwienia. Walczy się zatem z regulacjami dotyczącymi ochrony środowiska, obniża się podatki najbogatszym, niszczy się związkową niezależność. Wobec tego wszystkiego elektorat robotniczy pozostaje bierny, ponieważ nie ma dokąd pójść w swych politycznych wyborach (niestety, amerykański system wyborczy nie pozwala na rozwinięcie skrzydeł np. Partii Zielonych), a skoro nie otrzymuje chleba, odczuwa satysfakcję z dawania mu "igrzysk", które w wykonaniu fundamentalistycznych polityczek i polityków są całkiem niezłym show.

Tak kończy stan, który latami był synonimem progresji społecznej - i pewnego szaleństwa. To tu były możliwe sukcesy XIX-wiecznej Partii Populistycznej, to tu aborcja bywała dozwolona jeszcze przez historycznym wyrokiem Sądu Najwyższego. Zakłady przemysłowe były siedliskami związków zawodowych i do dziś tam, gdzie jeszcze się uchowały większość członkiń i członków jest uodporniona na pseudoreligijne ujadania fanatyków. Wraz z kapitulacją obrony "welfare state" przez tamtejszą lewicę otworzyły się drzwi dla radykałów, którzy bez skrupułów działają na szkodę stanu, a wszystko to pod płaszczykiem wolności od państwa.

Tak dzieje się wszędzie - w Austrii tylko Zieloni ratują kraj przed rosnącymi wpływami partii narodowych, żerujących na kapitulanckiej postawie tamtejszych socjaldemokratów. W Niemczech czy w Holandii podobna sztuka bardziej radykalnej lewicy jeszcze się udaje, ale i tam od czasu do czasu zdarzają się spektakularne sukcesy partii populistycznej prawicy. Szkoda, że przygotowujący wstęp Jacek Żakowski traktuje to jako naturalny proces, rozgrzeszając w ten sposób tradycyjne partie lewicowe z ich skrętu w kierunku centrum. Skrętu, który pragnie unieważnić polityczne różnice, a prowadzi do renesansu sił skrajnych, tyle że z drugiej strony politycznego spektrum.

Warto czytać - i wyciągać wnioski zanim skażemy się na trwałą dominację projektu konserwatywnego.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...