Z jednej strony kampania toczy się zdumiewająco niemrawym tempem. Namnożenie telewizyjnych debat spowodowało, że widownia nie tłoczy się przed telewizorami, a poczucie zmęczenia polityką jest tak duże, że całkiem poważnie padają pytania o to, czy którejkolwiek partii politycznej zależy na wygraniu tych wyborów. Ponieważ sondaży będzie teraz sporo - i jednak trendy zaczynają w nich powoli się zmieniać - stwierdziłem, że we wrześniu warto dokonać dwóch uśrednień sondaży i podobnie uczynić w październiku - tyle że ten drugi miesiąc podzielić na tydzień przed wyborami i całą resztę po nich. W międzyczasie doszło nieco instytucji badających nastroje opinii publicznej, między innymi Kalkulator Polityczny Eryka Mistewicza, uaktywnił się także dawny szef Polskiej Grupy Badawczej, Marcin Palade. Nagle okazało się, że nie wystarczy jedynie spytać się ankietowanych telefonicznie lub na ulicy o ich zdanie, trzeba też umieć przewidzieć, kto do lokali wyborczych pójdzie, a kto zostanie w domu.
Tym razem sondaże zaskoczyły - przede wszystkim coraz więcej jest tych, wskazujących na bardzo wyrównany pojedynek między PO a PiS. Zmniejszenie się ilości badań, w których partia rządząca dosłownie miażdży konkurencję oceniam bardzo pozytywnie, nie chciało mi się bowiem wierzyć, że rząd Donalda Tuska impregnowany jest na społeczną krytykę, chociażby w sprawach opłat za przedszkola czy rosnącego problemu umów śmieciowych. Także nieprzekonujący program wyborczy, skupiony głównie na chwaleniu się dotychczasowymi osiągnięciami niż proponowaniu ambitnych wizji przyszłości nie zmobilizowało elektoratu PO. Nowe sondaże przyniosły za to spore zyski Prawu i Sprawiedliwości. Wygląda na to, że elektorat tej partii zaczyna się ujawniać w badaniach opinii - tak dużego skoku poparcia nie było od czasu katastrofy smoleńskiej. Pozornie dystans między dwiema prawicowymi partiami nadal wydaje się spory, jednak jeśli cofnąć się do poprzednich uśrednień, to jest on najmniejszy w ich historii - nawet na fali współczucia po śmierci Lecha Kaczyńskiego był on dużo większy. Może to wskazywać na bardzo niewielkie zwycięstwo Platformy nad Prawem i Sprawiedliwością 9 października, co poważnie skomplikować może późniejszy proces tworzenia rządu.
Drugim istotnym czynnikiem będzie to, czy do przyszłego Sejmu dostanie się Ruch Palikota. Jeszcze miesiąc temu nic na to nie wskazywało, jednak wyczuwalne rozczarowanie części elektoratu PO, w połączeniu ze sprawnie zorganizowanym przejęciem z list SLD Wandy Nowickiej oraz Roberta Biedronia swoje zrobiło. Palikot - po uśrednieniu - przekracza ważny, 3-procentowy próg od którego rozpoczyna się publiczne finansowanie ugrupowania. Zdarzają się prognozy, w których przeskakuje on także pięcioprocentową poprzeczkę. Ta sztuka dużo rzadziej udaje się PJN, aczkolwiek i w ich wypadku - po raz pierwszy od dawna - pojawiają się analizy, sugerujące możliwość wejścia do Sejmu. Jak na razie, o ile wzrost Palikota jest zauważalny, o tyle analogicznego trendu w wypadku partii Pawła Kowala nie da się wyprowadzić. SLD i PSL, pewne wejścia do Sejmu, większych wahnięć nie notują.
W najbliższych dniach ciekawie będzie obserwować, czy telewizyjne debaty mają jakikolwiek wpływ na sondaże. Ponieważ widać wyraźnie, że kosztem PO żywią się Palikot oraz Kowal, fascynująco będzie obserwować, czy Donald Tusk i jego ekipa zdążą wskrzesić na tyle entuzjazmu lub chociaż przekonania w swym elektoracie, by pozwoliło to na uniknięcie konieczności tworzenia koalicji innej niż z PSL. Dużo tu zależy od samego Waldemara Pawlaka i wyniku jego partii - tu poparcie wydaje się stabilne. Choć w tym uśrednieniu PO-PSL ma jeszcze szansę na kontynuację, to jednak przeliczenia wyników na mandaty w coraz większej ilości badań już tak łaskawe dla tandemu Tusk-Pawlak nie są. Choć kampania toczy się niemrawo, jak widać nie oznacza to, że brakuje w niej emocji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz