Nieczęsto zdarza się nam kwestionować paradygmaty, w obrębie których funkcjonujemy. Zadawanie pytań na temat fundamentów współczesnego świata, takich jak wzrost gospodarczy, w najlepszym wypadku traktowane jest jako naiwność, którą są w stanie wyprostować frazesy na poziomie licealnej nauki przedsiębiorczości, w najgorszym - jako lewacko-anarchistyczne jątrzenie, które w prostej drodze doprowadzi ludzkość z powrotem do jaskiń. Dlaczego jednak nawet gdy poszczególne państwa dotyka recesja ludzie do jaskiń nie wracają, a co więcej - spora część z nich nadal ma pracę i konsumuje? Być może największym problemem, jaki mamy ze społeczną i ekonomiczną zmianą jest to, że właściwie ciężko nam sobie ją wyobrazić. Przyzwyczajeni do status quo, stajemy się - świadomie bądź nie - konserwatystami broniącymi zastanego porządku, ewentualnie marzącymi o przywróceniu stanu z bliższej lub dalszej przeszłości. Ponieważ jak do tej pory kwestie realności zazieleniania globalnych i lokalnych procesów ekonomicznych opierały się głównie na dyskusji o technologicznej możliwości przeprowadzenia zmian, odmienna perspektywa wydaje się być niezwykle cenna - szczególnie, jeśli proponuje ją Harald Welzer.
Autor wydanych niedawno w Polsce "Wojen klimatycznych" napisał dla Fundacji imienia Heinricha Boella esej, który zamiast skupiać się na kwestiach technologicznych bada coś zupełnie innego - sposób, w jaki konstruujemy swoje poglądy na temat rzeczywistości. Tytułowe "infrastruktury mentalne" to jego zdaniem źródła naszego przekonania o odwieczności i bezalternatywności sposobu funkcjonowania świata. Przywołując historyczne przykłady pokazuje on, jak bardzo nowe są narracje, które dziś uznajemy za "oczywistą oczywistość". Dla przykładu - w średniowieczu hierarchiczność społeczeństwa sprawiała, że o jakiejkolwiek narracji indywidualnych starań i sukcesu nie mogło być mowy. Poza myśleniem w kategoriach zbawienia w przyszłym życiu, mającego osładzać ziemską niedolę, przyszłość niemal nie istniała jako istotny koncept egzystencjalny. Dopiero etyka protestancka i Oświecenie zaczęły ten stan rzeczy zmieniać, co swą kulminację znalazło w wieku postępu technologicznego i narodzin nowoczesnych tożsamości, takich jak narodowa - w wieku XIX.
Choć Welzer daleki jest od stwierdzenia, że jedynym istotnym czynnikiem "wieku pary i elektryczności", zmieniającym ludzką mentalność było użycie paliw kopalnych, to jednak uważa ten fakt za jeden z ważniejszych dla rozwoju dzisiejszego produktywizmu i materializmu. Przed boomem technologicznym, który rozpoczął się w II połowie wieku XVIII w Anglii, roczne tempo wzrostu globalnego PKB wynosiło 0,05% i w dużej mierze związane było z przyrostem populacji, bardziej niż z wielką ekspansją produkcji i wymiany towarowo-pieniężnej. Poprawa warunków sanitarnych przyczyniła się do wydłużenia czasu życia ludzi, szczególnie w zachodnim kręgu cywilizacyjnym. Zjawisko to ułatwiło logiczne rozwijanie oświeceniowych tez dotyczących postępu. Rozluźnianie się dotychczasowych hierarchii, opisane chociażby przez Karola Marksa, tworzyło podatny grunt dla łączenia dawnej etyki pracy z nowoczesną etyką indywidualnej odpowiedzialności. Postęp skojarzony został z nieustającym wzrostem gospodarczym, a dawny łańcuch pokoleń zastąpił łańcuch niekończącej się produkcji dla samej produkcji, nie zaś dla zaspokajania potrzeb. W tak funkcjonującym świecie, jak zauważa Welzer, częściej wykonuje się jakiś zawód niż jest się kimś z zawodu, raczej praktykuje się jakąś wiarę niż jest się wiernym tego czy owego wyznania. Przygodność zastąpiła stałość i trzyma się dość mocno.
Problem w tym, że kontynuowanie dotychczasowej drogi, w obliczu kurczących się zasobów naturalnych oraz zdolności planety do regeneracji kontynuowanie dotychczasowego modelu rozwoju wydaje się prowadzić wprost do katastrofy. W obliczu konieczności jego zmiany infrastruktury mentalne pokazują swoje znaczenie - konserwując status quo. Skoro do tej pory rozwój i postęp kojarzone były ze zwiększaniem produkcji, co miało tworzyć miejsca pracy i zaspokajać potrzeby rosnących populacji, wszelkie ograniczenia w tym zakresie traktowane są jako zamach na ludzkie prawo do szczęścia. Kiedy już nawet udaje się przemóc te stereotypy, często usiłuje się przekonać do tego (jak czyni to zdaniem Welzera część ruchu ekologicznego), że "trzecia rewolucja przemysłowa" i technologiczne zmiany w sposobie produkcji załatwią problem ekologicznej degradacji. Zdaniem autora pamfletu tak nie będzie - już dziś, co z perspektywy chociażby XIX wieku byłoby perwersją - dla coraz większej grupy ludzi ciągły wzrost produkcji i konsumpcji nie jest w stanie zapewnić miejsc pracy. Dziś walczą oni nie o skrócenie czasu pracy, lecz o to, by w ogóle pracować. Pokazuje to, że skojarzenie postępu z permanentnym wzrostem gospodarczym - dla dobra ludzi i planety - należy przerwać.
Ponieważ nie wierzy on już w wielkie narracje, możliwe wtedy, gdy w fabrykach rodziło się mające podobne interesy społeczeństwo masowe, jako antidotum proponuje Welzer raczej ewolucyjną, pozytywistyczną działalność oddolną niż wielkie, publiczne projekty. Choć nie lekceważy on roli instytucji państwowych, uważa, że samorzutne inicjatywy mogą stać się inkubatorami dla nowych, mentalnych infrastruktur, dostosowanych do realiów świata kurczących się zasobów naturalnych. Choć z tezami autora można zgodzić się lub nie, to lektura daje sporą, intelektualną satysfakcję - tym bardziej, że naświetla ważny, cywilizacyjny problem z humanistycznej perspektywy. Także dla badaczek i badaczy źródeł współczesnej kultury ta cieniutka (nieco ponad 40 stron) broszurka powinna być lekturą obowiązkową. Lekturą, na temat której można dyskutować całkiem sporo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz