Dzwonek alarmowy dla SLD zaczyna bić coraz głośniej - po długim okresie stabilizacji na dość wysokim poziomie znów zaczęły się pojawiać sondaże, w których partia Grzegorza Napieralskiego ma 8-10% poparcia, zbliżając się do poziomu PSL. Na takim obrocie spraw to Sojusz traci najwięcej - wzmocnieniu ulega Platforma Obywatelska, co zwiększa prawdopodobieństwo kontynuacji koalicji między formacją Donalda Tuska a PSL. Być może ze względu na tradycyjne, sondażowe niedoszacowanie partia Pawlaka będzie w przyszłym Sejmie miała większe znaczenie niż sugeruje to wykonana po uśrednieniu sondażowych wyników kalkulacja, zapewne kosztem PO. Dla rządu nie będzie to problemem, natomiast parlamentarną lewicę skaże to na rolę mniejszej partii opozycyjnej, do tego z perspektywą braku większych zmian, jeśli chodzi o proporcje siły między nimi a PiS. Nie oznacza to, że sugerowałbym powyborczą koalicję PO-SLD - wręcz przeciwnie, nastawianie się na nią naraża na ryzyko powstrzymywania się od ataków i wytykania bardziej merytorycznych, a nie tylko wizerunkowych, potknięć ekipy Donalda Tuska. Pozbawienie PO-PSL samodzielnej większości daje szanse na bardziej wyrafinowane formy współpracy lub też blokowania tych działań rządu, z którymi Sojuszowi może być nie po drodze. Sęk w tym, że przy obecnych notowaniach cała ta strategia bierze w łeb.
Przy tak rysujących się proporcjach między poszczególnymi partiami liczyć się będzie każdy punkt procentowy. Bardzo ciekawie pokazał to na swym blogu politolog Jarosław Flis, biorąc pod uwagę różnice poparcia między poszczególnymi okręgami wyborczymi, a wręcz powiatami. Efektem jego wyliczeń stało się pięć scenariuszy rozwoju wypadków, z których każdy - mimo pozornie niewielkich różnic - skutkuje zupełnie inną kompozycją Sejmu. Jeszcze miesiąc temu sytuacja najbardziej przypominała pierwszą prognozę, nazwaną przez Flisa "stabilizacją na włosku", w której rząd Tuska zdobywa łącznie 230 mandatów i zabiera się za wyławianie pojedynczych posłanek i posłów od SLD i PiS. Dziś bliżej nam do wariantu drugiego - "powtórki z rozrywki", gwarantującej obecnej ekipie rządzącej bardzo komfortową kontynuację sprawowania władzy w dotychczasowym składzie. Jak już pisałem, notowania PSL zdają się niedoszacowane, zatem przestrzegałbym przed wróżeniem po raz kolejny politycznej śmierci ludowcom.
Dużo łatwiej taką śmierć wywróżyć dwóm inicjatywom, które chciały własnymi siłami skruszyć beton polskiego politycznego kartelu. PJN został osłabiony odejściem swej założycielki, Joanny Kluzik-Rostkowskiej, Palikot - poza kuriozalnymi happeningami skierowanymi w Jarosława Kaczyńskiego - w medialnym przekazie właściwie nie istnieje. Obie te grupy chcą wokół siebie zgromadzić mniejsze formacje, z jednej strony Marka Jurka i pozostałości po UPR, z drugiej zaś - Krajową Partię Emerytów i Rencistów oraz Rację Polskiej Lewicy. Być może poprawi to nieco ich sondażowe słupki (ponieważ RP i KPEiR są już właściwie dogadane, uśrednienie obejmuje w tym miesiącu wyniki obu tych partii), być może nawet na tyle, by któraś z nich zdołała przekroczyć uprawniający do subwencji budżetowej próg 3%, jednak na ich szturm na Sejm - mimo prezentowania sondaży, mogących sugerować inny rozwój wypadków - bym nie liczył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz