Czy to w ogóle możliwe? Staram się przekonać Was o tym na tym blogu od lat, między innymi prezentując na nim ideę Zielonego Nowego Ładu i jej różnorodne, uzależnione od lokalnych warunków wersje. Nie jest to jednak jedyny kierunek, jaki na rynku myśli społeczno-politycznej funkcjonuje. Pomysły bardzo bliskie zielonej polityce prezentuje chociażby kwartalnik "Obywatel" w swoim cyklicznym dodatku "Gospodarka Społeczna". Prezentuje w nim artykuły, mające na celu obalenie twierdzeń o rzekomej bezalternatywności neoliberalizmu i promujące alternatywy wobec szemranej "niewidzialnej ręki rynku". Choć wokół pisma przez lata nie brakowało negatywnych emocji, a i po dziś dzień można by się przyczepić chociażby na wmawianie innym, lewicowym środowiskom nadmiernego skupiania się na kwestiach obyczajowych, to jednak tego typu niesnaski ani nie powinny ograniczać współpracy, ani też prowadzić do lekceważenia tego, co w działalności tego mającego swą centralę w Łodzi środowiska jest bezsprzecznie cenne i wartościowe. Myśl ekonomiczna - obok przypominania progresywnych, rodzimych tradycji politycznych - stanowi mocny punkt "Obywatela".
Nie będę zachęcał do lektury całości najnowszego, 51. już numeru, w którym redakcja świętuje dziesięciolecie swojego istnienia - sądzę, że zasługuje on na osobne omówienie. Zaprezentuję tu pokrótce to, co znajduje się w szóstym już z kolei dodatku "Gospodarka społeczna", by pokazać, że choćby dla niego warto pomyśleć o znalezieniu paru chwil wolnego czasu i kilkunastu (dokładnie dwunastu) złotych w kieszeni na kupno kwartalnika. Bodaj największe wrażenie zrobił na mnie tekst Daniela Pinka na temat rozwijającego się nurtu autonomii pracowniczej. Podany przezeń przykład realnie istniejącej firmy, w której szef pod koniec roku powiedział pracownicom i pracownikom, że wolno im pracować kiedy chcą i ile chcą, byle osiągali wyznaczone im cele, brzmi tak pięknie, że aż utopijnie. Tak też myślały z początku osoby zatrudnione, jakby nigdy nic przychodzące do pracy do biura i siedzące w niej od dziewiątej do piątej. Kiedy jednak zdały sobie sprawę z tego, że nie muszą lękać się surowego spojrzenia szefa, gdy wyjdą dwie godziny wcześniej ze względu na ważne dla nich wydarzenie rodzinne, sytuacja zaczęła się zmieniać. Dziś do rzeczonego biura przychodzi raptem jedna trzecia personelu - a firma nie tylko nie upadła, ale zwiększyła efektywność o jedną czwartą.
Ten eksperyment szokuje, kiedy zestawiam go sobie w głowie z różnymi, poznanymi chociażby na zajęciach z kultury przedsiębiorczości, metodami "zarządzania zasobami ludzkimi". Pink - który był m.in. doradcą wiceprezydenta za Clintona, Ala Gore'a - uważa, że to dotychczasowe metody odpowiadają za wzrost poziomu kontroli i towarzyszącego jej stresu, zaś nowe metody organizacji pracy przywracają ludziom ich wrodzoną ciekawość czasu i potrzebę samorealizacji. Pozostaje on - delikatnie mówiąc - sceptyczny nawet wobec takich jego zdaniem pozostających w dawnym paradygmacie kontroli pomysłów, jak elastyczne godziny pracy. Przyrównuje je do wyłomów w siatce, podczas gdy wyzwaniem na nowy wiek powinno być owych klatek zniesienie. Choć moim skromnym zdaniem wylewa on dziecko z kąpielą, nie doceniając pozytywnego potencjału tego typu mniejszych kroków, to jednak wizja autonomii pracowniczej, którą w swym artykule rysuje, jawi mi się jako niezwykle interesująca.
Pracowniczki i pracownicy nie zawsze mogą jednak liczyć na światłego i innowacyjnego pracodawcę, traktującego ich po partnersku. Ani związki zawodowe, ani rady pracownicze, nie są niestety upowszechnione w Polsce tak bardzo jak w krajach "starej Unii". Irena Dryll, na bazie raportów Fundacji Eberta, pokazuje przyczyny tego stanu rzeczy - trudno o poziom uzwiązkowienia, wyższy niż obecne 14%, skoro do utworzenia związku zawodowego w przedsiębiorstwie potrzeba 10 osób, a aż 40% pracownic i pracowników zatrudnionych jest w mikrofirmach, gdzie pracuje mniejsza liczba osób. Trudno też o poprawę sytuacji, kiedy ponad 1/4 z nas pracuje w pozakodeksowych, innych niż etat formach o pracę - a wedle aktualnych przepisów osoby świadczące stosunek pracy w tego typu sposoby (np. umowy o dzieło) do związków zawodowych należeć nie mogą. Zmiana tego typu przepisów nie jest niczym niemożliwym - dla przykładu na Litwie do założenia związku w firmie starczą 3 osoby, z kolei na Węgrzech do stworzenia w danym przedsiębiorstwie rady pracowniczej starczy 15 osób, a nie 50, jak nad Wisłą. Innym problemem pozostaje faktyczny brak branżowych układów zbiorowych na szczeblu krajowym, które stanowią normę chociażby w Słowenii, by pozostawać na terenie państw postkomunistycznych. Reformy w tych dziedzinach są niezbędne, by reprezentacja pracownicza miała realne szanse na rozwój.
Rzecz jasna nie są to jedyne w tym dziale artykuły. Jacek Tittenbrun i Bartosz Mika obszernie piszą o szansach, jakie pojawiają się dla osób wykluczonych z rynku pracy dzięki rozwojowi ekonomii społecznej - wedle badań już teraz tworzy ona 6% miejsc pracy na terenie Unii Europejskiej, dających szansę na lepsze życie 11 milionom zatrudnionych w tym sektorze osób. Nastawienie przede wszystkim na cele społeczne i na integrację z lokalną społecznością połączone z traktowaniem zysku jako instrumentu zamiast celu samego w sobie - wszystko to sprawia, że spółdzielnie socjalne stają się atrakcyjną formą gospodarowania. Andrzej Karpiński wskazuje, że nie zawsze suma indywidualnych wyborów konsumenckich przyczynia się do maksymalizacji dobra wspólnego - przykład indywidualnego transportu, generującego korki, hałas i spaliny zdaje się tu być wymownym przykładem. Co więcej, brak bodźców, skłaniających do podejmowania mniej egoistycznych wyborów rynkowych (takich jak internalizacja kosztów zewnętrznych) potrafi doprowadzić chociażby do negatywnego bilansu handlowego z zagranicą czy wręcz utraty miejsc pracy. Wojciech Szymalski z kolei zwraca uwagę na temat w ostatnich dniach nad wyraz gorący - na stan polskich kolei. Ich rozwój - nie tylko w sektorze pasażerskim, ale też przewozu towarów, może dać impuls rozwojowy dla krajowej gospodarki - miejsca pracy, lepsze otoczenie inwestycyjne czy wzrost poziomu bezpieczeństwa ruchu. Wybór tekstów mówi moim zdaniem sam za siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz