Do napisania tej notki zachęciły mnie zajęcia z estetyki Internetu, a konkretnie filmiki z serii "Did You Know?", które oglądaliśmy na zajęciach. W całym ich cyklu widać jak w soczewce przemiany technologiczne, a także zmiany w tym, co uznajemy za dobry gust, a także w naszej zdolności do absorpcji dopływających do nas informacji. Szacuje się, że ilość danych, jakie w ciągu tygodnia umieszcza na swych łamach New York Times przekracza ilość danych, z którymi osoba kilka wieków temu stykała się przez całe swoje życie. Brak dostępu do informacji w sieci, gdzie dostęp do nich jest największy, staje się powoli poważnym utrudnieniem w pełnowymiarowym uczestnictwie w życiu społecznym. Jednocześnie jednak niewiele uwagi poświęca się samej edukacji medialnej i internetowej, umożliwiającej sprawny wybór potrzebnych nam informacji w epoce ich ewidentnej hiperinflacji.
Na te dwa ważne tematy warto się wypowiedzieć - tym bardziej, że widać w nich także i lokalny wymiar. Władze Warszawy nie zdecydowały się na budowę sieci bezpłatnego, zgodnego z unijnym prawodawstwem "Internetu socjalnego" o prędkości do 256 kbps na terenie Mazowsza. Być może prędkość połączenia nie budzi już wypieków na twarzy, ale takie są efekty działań firm z branży telekomunikacyjnej, obawiających się utraty zysków ze sprzedaży swoich usług dostępowych. Tak czy siak byłby przydatny - zarówno dla osób o niskich dochodach, jak i dla przyjeżdżających do miasta czy też przekraczających limity przesyłu danych, nadal istniejące u niektórych dostawców. Efekty są takie, że zamiast zinformatyzować całe województwo, raz na jakiś czas słyszymy o otwieraniu kolejnych "wysp internetowych", głównie w centrum miasta. Jeśli odliczyć sieci bezprzewodowe w niektórych kawiarniach czy restauracjach, na chwilę obecną z miejskiego "Internetu pod chmurką" można korzystać na Krakowskim Przedmieściu i Placu Zamkowym, w planach na najbliższą przyszłość są kolejne hot-spoty na Powiślu, Saskiej Kępie (a konkretniej - na Francuskiej), a także na Ursynowie, gdzie odbywały się konsultacje społeczne na temat ich lokalizacji. Dodajmy do tego jeszcze wyróżniające się na tym tle Bemowo, wspomnijmy o podobnych planach Żoliborza na dzielnicowy Internet i... w sumie tyle.
Oczywiście za kilka lat miasto tych internetowych wysp planuje więcej (chociażby na Mokotowie), jednak po pierwsze - to już pieśni dalszej przyszłości, po drugie zaś - raczej nie wykraczają poza centrum miasta. Nie oczekuję po mieście, by miało angażować się w tak szeroko zakrojone inicjatywy, jak na przykład rząd australijski, planujący zapewnić wszystkim w Australii dostęp do szerokopasmowego Internetu z publicznych pieniędzy. Nie potrafię jednak zrozumieć, skąd założenie, że tylko dzielnice centralne potrzebują sieci. A studentki i studenci w akademikach, jako alternatywy dla nie zawsze sprawnie działających sieci akademickich? A osoby, dla których miesięczny wydatek rzędu 50-80 złotych stanowi jednak pewne obciążenie? A osoby w bardziej odległych dzielnicach miasta? Trochę za łatwo pozbawia się ich możliwości darmowego przeglądania informacji czy wysyłania poczty elektronicznej we własnym domu.
Jednocześnie jednak nie widać innowacyjności Warszawy pod względem edukacji informacyjnej. Na całym świecie pojawiają się inicjatywy, takie jak przechodzenie - gdzie się da - na otwarte oprogramowanie w rodzaju Linuxa czy Open Office. Zmniejsza to koszty zakupu licencji, a także promuje nową, otwartą kulturę. To, że mnóstwo miejskich dokumentów teoretycznie w sieci jest, ale dostanie się do nich nierzadko graniczy z cudem, jest kolejnym problemem, na jaki miasto powinno zwrócić uwagę. Im więcej spraw można załatwić w sieci (włącznie z usługami publicznymi, na przykład prawniczymi czy zdrowotnymi), tym lepiej. Tymczasem łatwo dajemy się okiełznać przekonaniu, że na przykład skoro dzieci w szkole potrafią posługiwać się technologią lepiej niż osoby je uczące, to nie należy nic w tym sektorze robić. Należy i warto - choćby poprzez stworzenie internetowej bazy wiedzy - portalu wysyłającego wszystkim nauczycielkom i nauczycielom (nie tylko informatyki) informacje na temat nowych stron i projektów, które mogą być im przydatne w pracy dydaktycznej i które mogą być atrakcyjnym źródłem wiedzy dla uczennic i uczniów.
Tego typu inicjatywy nie są niczym niewyobrażalnym, jeśli chcemy dawać ludziom narzędzia do sprawnego poruszania się w cyfrowym świecie. Umiejętność ich użytkowania staje się stopniowo ważniejsza niż proste zapamiętywanie dat, faktów i liczb. Oczywiście technologia nie zastąpi nauki tabliczki mnożenia, ale bez niej trudno marzyć o tworzeniu społeczeństwa obywatelskiego, gospodarki opartej na wiedzy czy też konkurencyjnej gospodarki. Dostęp do narzędzia i umiejętność jego obsługi idą w parze - niestety, nie mam poczucia, by władze Warszawy w szczególnie aktywny sposób zajmowały się zarówno jednym, jak i drugim zagadnieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz