Z Małgorzatą Tkacz-Janik, przewodniczącą Zielonych, rozmawia Tomasz Goliński. Artykuł pochodzi z wakacyjnego wydania "Zielonych Wiadomości" - gorąco zachęcamy do pobrania wersji elektronicznej i życzymy ciekawej lektury.
Tomasz Goliński: Zieloni są jedyną w Polsce partią, w której funkcjonuje parytet we wszystkich ciałach decyzyjnych. Czy rzeczywiście musicie „łapać” kobiety, niechętne polityce?
Małgorzata Tkacz-Janik: Parytet mamy nie tylko w ciałach decyzyjnych. Zdarza się, że wprowadzamy go w trakcie dyskusji, dając na zmianę głos kobiecie i mężczyźnie. Zieloni dostrzegają niesprawiedliwą dla kobiet proporcję uczestnictwa płci w otaczającym nas życiu. I robimy wszystko, aby to naprawiać i zmieniać. Tu chodzi nie tylko o politykę, ale również o o ludzką godność i o fundamentalne kwestie życia codziennego. Inaczej, jako kobieta, nie chciałabym zostać polityczką!
Parytet nigdy nas nie ograniczał. Nie „łapaliśmy” kobiet w zielone sieci. Po prostu odrzuciliśmy patriarchalny model polityki, zmieniliśmy retorykę. Nie ma umizgów, kokieterii, seksualnych aluzji. Jest partnerska rozmowa, dzięki której możemy obejrzeć daną kwestię z różnych punktów widzenia. Wtedy kobiecy język jest różny, ale równy. Nie ma to nic wspólnego z poprawnością polityczną. To głęboko humanistyczny, polityczny, bardzo zielony projekt.
T. G.: Czy 154 tys. podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o parytecie to sukces?
M. T.-J.: Tak, to jest sukces. Zwłaszcza że Polacy i Polki są zniechęceni do polityki, nie wierzą, że mogą coś zmienić. Szczególnie kobiety mają złe doświadczenia. Nie jest to ich pierwsze „pospolite ruszenie” podczas 20 lat transformacji. Wszystkie poprzednie zamieciono pod dywan. A mimo to znowu udało się wzbudzić energię i nadzieję na zmianę.
Parytet to nie panaceum na całą krzywdę kobiet. Ale to znakomite narzędzie demaskowania nierówności. Walka o parytet pozwoliła otworzyć debatę o dyskryminacji kobiet, a także innych mniejszości. Okazało się, że nierówności płacowe mają płeć, że niesprawiedliwy jest patriarchalny podział ról. Że umowy śmieciowe czy pracę „na czarno” najczęściej podejmują właśnie kobiety. Że politycy siedzą nie tylko w naszych portfelach, ale także leżą z nami w łóżkach, decydując o tym, kiedy i czy w ogóle będziemy mieć dzieci.
Klasa polityczna nic dziś nie robi, aby pomóc kobietom i mniejszościom. Niemal jednopartyjna dziś władza wprowadza neoliberalne reformy, które pogłębiają rozwarstwienie i ubożenie społeczeństwa. PO nie chce przyjąć ustawy o płacy minimalnej. Przerzuca ciężar na rodzinę (czytaj: kobiety) i w haniebny sposób prywatyzuje opiekę! Co z tego, że mamy ustawę o mikroprzedszkolach i żłobkach, skoro będą one prywatne? Kobieta w tym systemie zostaje w domu, bo to się jej i rodzinie bardziej opłaca. Czy to jest równość? Czy to jest demokracja?
T. G.: Czy Bronisław Komorowski podpisze ustawę o 35-procentowych kwotach na listach wyborczych? Czy samą propozycję kwot zamiast parytetu uważa pani za udany kompromis?
M. T.-J.: O postawie Komorowskiego i PO wiele mówi dotychczasowe procedowanie nad parytetami. Od 16 lutego odbyły się cztery posiedzenia komisji. Na każdym temat był spychany z porządku obrad albo przesuwany na kolejne daty. Mimo to zmiany w ordynacji mogłyby wejść w życie już podczas najbliższych wyborów samorządowych.
Konstytucjonaliści mówią, że z punktu widzenia prawa to nie jest „zmiana zasadnicza”. Tyle że proponowana przez Komorowskiego 35-procentowa kwota niewiele zmienia. To nie jest kompromis, to ochłap z patriarchalnego, neoliberalnego, bardzo konserwatywnego stołu. Realnie niewiele to zmieni, bo partie i tak wystawiają zwykle zbliżony odesetek kobiet. Trzeba także pamiętać, że nawet 50% miejsc na listach, ale bez „suwaka” (czyli naprzemiennego umieszczania na listach kobiet i mężczyzn), niekoniecznie przełożyłoby się na zwiększoną obecność kobiet w Sejmie.
T. G.: Czy po wyborach prezydenckich są szanse na podjęcie kolejnych tematów związanych z prawami kobiet? Sytuacja matek na rynku pracy, aborcja, wychowanie seksualne, refundacja środków antykoncepcyjnych, przemoc wobec kobiet...
M. T.-J.: Minęły prawie 3 lata rządów PO. To były 3 lata milczenia na temat przyjęcia przez Polskę w całości Karty Praw Podstawowych. Ustawa o płacy minimalnej nie niższej niż połowa średniego wynagrodzenia, co zapewniłoby wstrzymanie ubożenia społeczeństwa, leży w lasce marszałka od ponad 2 lat.
Dlaczego marszałek jako prezydent miałby nagle rozmrozić ten temat? Prawo do aborcji? Chyba pan żartuje! Przypomnę tylko, że to Komorowski nazywał się z dumą podczas tzw. debaty „twórcą kompromisu w sprawie aborcji”. Bez komentarza. Związki partnerskie? Słyszeliśmy wszyscy, jak obecny prezydent tłumaczy, że są niepotrzebne, bo przecież lesbijki i geje „dziedziczyć po sobie mogą i tak”, a jeśli nie, to może „kiedyś trzeba będzie to poprawić”. A przecież to tylko część praw, które powinna zapewnić ustawa o związkach partnerskich. Ustawa o finansowaniu in vitro z NFZ leży w lasce od 3 lat. Po śmierci Izabeli Jarugi-Nowackiej, reprezentującej klub Lewicy, który ją złożył, Komorowski wycofał ją z procedowania.
Zauważmy, że antykaczyńska histeria w większym stopniu dotyczyła facetów. Wiele kobiet przeczuwa, że za rządów PO czekają nas pozory polityki równościowej. Nie znoszę „kaczyzmu”, ale boję się „bronkizmu” jak ognia. Przede wszystkim boję jako kobieta. Kobieta w neoliberalnej Polsce nie ma łatwego życia.
T. G.: Czyli nic się tu nigdy nie zmieni?
M. T.-J.: Pokładam nadzieję w nowym pokoleniu, na które stawia też Grzegorz Napieralski. Dla nich PRL jest abstrakcją, za to realia neoliberalnego rynku pracy odczuwają boleśnie na własnej skórze. Dla nich ochrona matek na rynku pracy przez państwo to „oczywista oczywistość”. To pokolenie, które ostatecznie położy kres polskiemu patriarchatowi i konserwie. Amen (śmiech).
T. G.: Jest pani z Górnego Śląska. Jak duży udział mieli Zieloni w powstaniu pierwszego śląskiego Marszu Tolerancji?
M. T.-J.: Bez Zielonych i KPH pierwszy marsz tolerancji w Katowicach w ogóle by się nie odbył. Tematyka antydyskrymincyjna była tu wcześniej nieobecna. Ten pierwszy marsz był marszem policji – było tyle samo policjantów, co uczestników. Nie był to marsz pokazujący ideę tolerancji, tylko marsz strachu.
Gdy to wspominam, nasuwają mi się pytania. Czy rzeczywiście ludzie tutaj tak myślą? Czy Ślązacy są większymi homofobami niż mieszkańcy innych regionów Polski? Gdy ostatnio delegacja z Kolonii – miasta partnerskiego Katowic – na spotkaniu w UM Katowice mówiła o różnorodności (etnicznej, narodowej, płciowej itd.) Kolonii jako o najważniejszym czynniku rozwoju miasta, jeden z wiceprezydentów Katowic zapytał: a gdzie są w tym wszystkim prawdziwi Niemcy? Tym bardziej doniosłe jest to, że ten Marsz w ogóle się odbył. Chwała ludziom ze śląskiej KPH.
Katowice przygotowują się do bycia kulturalną stolicą Europy 2016. Jeżeli wątek różnorodności nie będzie uznany za wartość (bo jest on wartością, niezależnie od tego, czy pan prezydent tego chce, czy nie), odejmiemy sobie wiele punktów, które moglibyśmy zdobyć.
T. G.: Zieloni od lat aktywnie walczą o prawa osób LGBT w Polsce. Jak legalizacja związków partnerskich ma się do wizji zielonej polityki?
M. T.-J.: Zawsze stawaliśmy po tęczowej stronie świata. Jesteśmy za legalizacją związków według kryteriów, które wypracują środowiska LGBT. W Grupie Inicjatywnej ustawy o związkach partnerskich jest Krystian Legierski, będący członkiem Zielonych. Znamy różne przykłady rozwiązań: PACS, małżeństwo, konkubinat czy inne formy kohabitacji. Ale politycznie chcemy poprzeć rozwiązanie wypracowane przez samych obywateli i obywatelki. Najlepszą formą zielonej demokracji jest właśnie oddolność, różnorodność, żeby nie powiedzieć… równość (śmiech).
Dr Małgorzata Tkacz-Janik – dziennikarka, wykładowczyni akademicka, feministka. W 2006 roku zorganizowała pierwszą Manifę na Śląsku. Współorganizatorka i członkini rady programowej Kongresu Kobiet. Była kandydatką Zielonych w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2004 r. i do Sejmu w 2005 r. (na liście SdPl). W styczniu 2009 r. nominowana przez „Gazetę Wyborczą” do tytułu Polki Roku 2008. Od kwietnia 2010 r. jest przewodniczącą Zielonych 2004 (parytetowo obok Dariusza Szweda).
Tomasz Goliński: Zieloni są jedyną w Polsce partią, w której funkcjonuje parytet we wszystkich ciałach decyzyjnych. Czy rzeczywiście musicie „łapać” kobiety, niechętne polityce?
Małgorzata Tkacz-Janik: Parytet mamy nie tylko w ciałach decyzyjnych. Zdarza się, że wprowadzamy go w trakcie dyskusji, dając na zmianę głos kobiecie i mężczyźnie. Zieloni dostrzegają niesprawiedliwą dla kobiet proporcję uczestnictwa płci w otaczającym nas życiu. I robimy wszystko, aby to naprawiać i zmieniać. Tu chodzi nie tylko o politykę, ale również o o ludzką godność i o fundamentalne kwestie życia codziennego. Inaczej, jako kobieta, nie chciałabym zostać polityczką!
Parytet nigdy nas nie ograniczał. Nie „łapaliśmy” kobiet w zielone sieci. Po prostu odrzuciliśmy patriarchalny model polityki, zmieniliśmy retorykę. Nie ma umizgów, kokieterii, seksualnych aluzji. Jest partnerska rozmowa, dzięki której możemy obejrzeć daną kwestię z różnych punktów widzenia. Wtedy kobiecy język jest różny, ale równy. Nie ma to nic wspólnego z poprawnością polityczną. To głęboko humanistyczny, polityczny, bardzo zielony projekt.
T. G.: Czy 154 tys. podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o parytecie to sukces?
M. T.-J.: Tak, to jest sukces. Zwłaszcza że Polacy i Polki są zniechęceni do polityki, nie wierzą, że mogą coś zmienić. Szczególnie kobiety mają złe doświadczenia. Nie jest to ich pierwsze „pospolite ruszenie” podczas 20 lat transformacji. Wszystkie poprzednie zamieciono pod dywan. A mimo to znowu udało się wzbudzić energię i nadzieję na zmianę.
Parytet to nie panaceum na całą krzywdę kobiet. Ale to znakomite narzędzie demaskowania nierówności. Walka o parytet pozwoliła otworzyć debatę o dyskryminacji kobiet, a także innych mniejszości. Okazało się, że nierówności płacowe mają płeć, że niesprawiedliwy jest patriarchalny podział ról. Że umowy śmieciowe czy pracę „na czarno” najczęściej podejmują właśnie kobiety. Że politycy siedzą nie tylko w naszych portfelach, ale także leżą z nami w łóżkach, decydując o tym, kiedy i czy w ogóle będziemy mieć dzieci.
Klasa polityczna nic dziś nie robi, aby pomóc kobietom i mniejszościom. Niemal jednopartyjna dziś władza wprowadza neoliberalne reformy, które pogłębiają rozwarstwienie i ubożenie społeczeństwa. PO nie chce przyjąć ustawy o płacy minimalnej. Przerzuca ciężar na rodzinę (czytaj: kobiety) i w haniebny sposób prywatyzuje opiekę! Co z tego, że mamy ustawę o mikroprzedszkolach i żłobkach, skoro będą one prywatne? Kobieta w tym systemie zostaje w domu, bo to się jej i rodzinie bardziej opłaca. Czy to jest równość? Czy to jest demokracja?
T. G.: Czy Bronisław Komorowski podpisze ustawę o 35-procentowych kwotach na listach wyborczych? Czy samą propozycję kwot zamiast parytetu uważa pani za udany kompromis?
M. T.-J.: O postawie Komorowskiego i PO wiele mówi dotychczasowe procedowanie nad parytetami. Od 16 lutego odbyły się cztery posiedzenia komisji. Na każdym temat był spychany z porządku obrad albo przesuwany na kolejne daty. Mimo to zmiany w ordynacji mogłyby wejść w życie już podczas najbliższych wyborów samorządowych.
Konstytucjonaliści mówią, że z punktu widzenia prawa to nie jest „zmiana zasadnicza”. Tyle że proponowana przez Komorowskiego 35-procentowa kwota niewiele zmienia. To nie jest kompromis, to ochłap z patriarchalnego, neoliberalnego, bardzo konserwatywnego stołu. Realnie niewiele to zmieni, bo partie i tak wystawiają zwykle zbliżony odesetek kobiet. Trzeba także pamiętać, że nawet 50% miejsc na listach, ale bez „suwaka” (czyli naprzemiennego umieszczania na listach kobiet i mężczyzn), niekoniecznie przełożyłoby się na zwiększoną obecność kobiet w Sejmie.
T. G.: Czy po wyborach prezydenckich są szanse na podjęcie kolejnych tematów związanych z prawami kobiet? Sytuacja matek na rynku pracy, aborcja, wychowanie seksualne, refundacja środków antykoncepcyjnych, przemoc wobec kobiet...
M. T.-J.: Minęły prawie 3 lata rządów PO. To były 3 lata milczenia na temat przyjęcia przez Polskę w całości Karty Praw Podstawowych. Ustawa o płacy minimalnej nie niższej niż połowa średniego wynagrodzenia, co zapewniłoby wstrzymanie ubożenia społeczeństwa, leży w lasce marszałka od ponad 2 lat.
Dlaczego marszałek jako prezydent miałby nagle rozmrozić ten temat? Prawo do aborcji? Chyba pan żartuje! Przypomnę tylko, że to Komorowski nazywał się z dumą podczas tzw. debaty „twórcą kompromisu w sprawie aborcji”. Bez komentarza. Związki partnerskie? Słyszeliśmy wszyscy, jak obecny prezydent tłumaczy, że są niepotrzebne, bo przecież lesbijki i geje „dziedziczyć po sobie mogą i tak”, a jeśli nie, to może „kiedyś trzeba będzie to poprawić”. A przecież to tylko część praw, które powinna zapewnić ustawa o związkach partnerskich. Ustawa o finansowaniu in vitro z NFZ leży w lasce od 3 lat. Po śmierci Izabeli Jarugi-Nowackiej, reprezentującej klub Lewicy, który ją złożył, Komorowski wycofał ją z procedowania.
Zauważmy, że antykaczyńska histeria w większym stopniu dotyczyła facetów. Wiele kobiet przeczuwa, że za rządów PO czekają nas pozory polityki równościowej. Nie znoszę „kaczyzmu”, ale boję się „bronkizmu” jak ognia. Przede wszystkim boję jako kobieta. Kobieta w neoliberalnej Polsce nie ma łatwego życia.
T. G.: Czyli nic się tu nigdy nie zmieni?
M. T.-J.: Pokładam nadzieję w nowym pokoleniu, na które stawia też Grzegorz Napieralski. Dla nich PRL jest abstrakcją, za to realia neoliberalnego rynku pracy odczuwają boleśnie na własnej skórze. Dla nich ochrona matek na rynku pracy przez państwo to „oczywista oczywistość”. To pokolenie, które ostatecznie położy kres polskiemu patriarchatowi i konserwie. Amen (śmiech).
T. G.: Jest pani z Górnego Śląska. Jak duży udział mieli Zieloni w powstaniu pierwszego śląskiego Marszu Tolerancji?
M. T.-J.: Bez Zielonych i KPH pierwszy marsz tolerancji w Katowicach w ogóle by się nie odbył. Tematyka antydyskrymincyjna była tu wcześniej nieobecna. Ten pierwszy marsz był marszem policji – było tyle samo policjantów, co uczestników. Nie był to marsz pokazujący ideę tolerancji, tylko marsz strachu.
Gdy to wspominam, nasuwają mi się pytania. Czy rzeczywiście ludzie tutaj tak myślą? Czy Ślązacy są większymi homofobami niż mieszkańcy innych regionów Polski? Gdy ostatnio delegacja z Kolonii – miasta partnerskiego Katowic – na spotkaniu w UM Katowice mówiła o różnorodności (etnicznej, narodowej, płciowej itd.) Kolonii jako o najważniejszym czynniku rozwoju miasta, jeden z wiceprezydentów Katowic zapytał: a gdzie są w tym wszystkim prawdziwi Niemcy? Tym bardziej doniosłe jest to, że ten Marsz w ogóle się odbył. Chwała ludziom ze śląskiej KPH.
Katowice przygotowują się do bycia kulturalną stolicą Europy 2016. Jeżeli wątek różnorodności nie będzie uznany za wartość (bo jest on wartością, niezależnie od tego, czy pan prezydent tego chce, czy nie), odejmiemy sobie wiele punktów, które moglibyśmy zdobyć.
T. G.: Zieloni od lat aktywnie walczą o prawa osób LGBT w Polsce. Jak legalizacja związków partnerskich ma się do wizji zielonej polityki?
M. T.-J.: Zawsze stawaliśmy po tęczowej stronie świata. Jesteśmy za legalizacją związków według kryteriów, które wypracują środowiska LGBT. W Grupie Inicjatywnej ustawy o związkach partnerskich jest Krystian Legierski, będący członkiem Zielonych. Znamy różne przykłady rozwiązań: PACS, małżeństwo, konkubinat czy inne formy kohabitacji. Ale politycznie chcemy poprzeć rozwiązanie wypracowane przez samych obywateli i obywatelki. Najlepszą formą zielonej demokracji jest właśnie oddolność, różnorodność, żeby nie powiedzieć… równość (śmiech).
Dr Małgorzata Tkacz-Janik – dziennikarka, wykładowczyni akademicka, feministka. W 2006 roku zorganizowała pierwszą Manifę na Śląsku. Współorganizatorka i członkini rady programowej Kongresu Kobiet. Była kandydatką Zielonych w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2004 r. i do Sejmu w 2005 r. (na liście SdPl). W styczniu 2009 r. nominowana przez „Gazetę Wyborczą” do tytułu Polki Roku 2008. Od kwietnia 2010 r. jest przewodniczącą Zielonych 2004 (parytetowo obok Dariusza Szweda).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz