Ponieważ niedługo przyjdzie mi pisać szerszy tekst na temat podatków ekologicznych, poniższa notka będzie jedynie wstępem, zarysowującym temat, na przykładzie lektury jednego ze starszych raportów Instytutu na rzecz Ekorozwoju poświęconej temu tematowi. Temat całkiem zresztą na czasie, patrząc się na to, jak po raz kolejny okazja do wprowadzenia opodatkowania chroniącego środowisko i wymuszającego na jego trucicielach zmiany służące przestawieniu ich działalności na bardziej ekologiczne tory. Oczywiście najłatwiej w takich sytuacjach postraszyć obniżeniem konkurencyjności polskiej gospodarki i obciążyć nowym ciężarem finansowym konsumentki i konsumentów - ale cóż, czego spodziewać się po rządzie w sytuacji, kiedy nawet przywrócenie najwyższej, 40-procentowej stawki PIT, które dotknęłoby niewielki odsetek osób płacących podatki i chociaż minimalnie zwiększyłoby stopień progresji podatkowej, zdaje się mu nie do pomyślenia...
Pokrótce wypadałoby zatem wprowadzić w temat ekoopodatkowania. Głównym powodem, dla którego w ogóle myśli się o tego typu instrumentach fiskalnych, jest chęć internalizacji kosztów zewnętrznych - nieuwzględnionych w rachunku ekonomicznym efektów aktywności gospodarczej. Pierwszą fazą tego typu działalności był rozwój systemów ubezpieczeń społecznych, mający od przełomu XIX i XX wieku na celu włączenie w koszty produkcji także chociażby efektów zdrowotnych, jakie praca wywoływała na robotnicach i robotnikach. Do tego czasu pozostawały one na barkach samych osób pracujących, a koszty takiego stanu rzeczy skłoniły ich do zorganizowanej walki (za pomocą m.in. związków zawodowych i partii socjalistycznych) o swoje interesy. W II połowie XX wieku okazało się, że nie był to jedyny koszt zewnętrzny rozwoju systemów gospodarczych. Po raz pierwszy w historii - za pośrednictwem kryzysów naftowych - ludzkość doświadczyła ograniczoności zasobów, występujących na ziemi, jak również praktyczne efekty nielimitowanego zanieczyszczania planety. Dziura ozonowa, zmiany klimatyczne, zatrucie wód i powietrza - wszystkie te wyzwania wymagały zmian w sposobie myślenia o gospodarce. Tak też zaczęło się dziać.
Nie jest przypadkiem, że pierwsze podatki ekologiczne na szerszą skalę zaczęły być stosowane w Skandynawii - obszarze, w którym internalizacja zewnętrznych kosztów społecznych aktywności gospodarczej była bardzo silnie rozwinięta. Co więcej, zaczęto eksperymentować z jeszcze jednym pomysłem fiskalnym, a mianowicie ekologiczną reformą podatkową. Polega ona z grubsza na tym, by stopniowo przenosić opodatkowanie z aktywności, które cenimy, takich jak praca, na te, które szkodzą zrównoważonemu rozwojowi, a mianowicie zanieczyszczeniom. Ponieważ państwa nordyckie wychodziły w tych reformach z poziomu opodatkowania, który bardzo mocno uwzględniał kwestie sprawiedliwości społecznej, przesuwanie obciążeń w stronę różnego rodzaju ekopodatków przy zachowaniu neutralności poziomu obciążeń pozwoliło na zachowanie egalitarnej progresji i zarazem na wywarcie presji na biznes, by jego działalność odbywała się z większym poszanowaniem dla przyrody.
Można by sądzić, że długofalowo, wraz ze zmniejszaniem się poziomu zanieczyszczeń dochody budżetowe, niezbędne do prowadzenia polityki prospołecznej i proekologicznej, zaczną maleć. Problem ten z jednej strony można rozwiązać, zwiększając obciążenia za zanieczyszczenia, z drugiej zaś... nie przejmując się za bardzo tym faktem. Warto pamiętać o tym, że brudna woda czy powietrze zwiększają poziom zachorowalności, a tym samym zwiększają koszty obsługi systemu zdrowotnego, przedsiębiorstwa ponoszą koszty absencji pracowniczej etc. Przy minimalizacji zanieczyszczeń maleje presja człowieka na środowisko naturalne, co może wpłynąć, trzymając się podanego przykładu, na spadek zachorowalności i związanych z nią kosztów. Może się zatem okazać, że będziemy potrzebowali wydawać mniej pieniędzy na przynajmniej część publicznych wydatków, jednocześnie nie obniżając przy tym jakości świadczonych usług publicznych.
Ekologiczna reforma podatkowa ma jeszcze jedną, ważną zaletę - dość często łączy się ona z obniżaniem poziomu płaconych przez pracodawców ubezpieczeń społecznych, pokrywanych od tego momentu przynajmniej w części z ekopodatków. W ten sposób obniżają się koszty pracy, co może być zachętą do tworzenia nowych miejsc pracy, albo też inwestowania w poprawę efektywności przedsiębiorstwa, np. poprzez redukcję jego energochłonności. Skala i zakres tego typu reformy zależą przede wszystkim od indywidualnych uwarunkowań danego państwa - dla przykładu w Polsce, gdzie obecny system podatkowy nie należy do specjalnie progresywnych, ewentualne podatki ekologiczne, wraz z programami nowoczesnych osłon socjalnych (np. termorenowacji budynków mieszkalnych) mogą zwiększyć poziom redystrybucji w społeczeństwie. Z kolei w Niemczech, gdzie od lat koszty pracy w przemyśle maleją, a koszty materiałowe rosną, mogą one skupiać się na tworzeniu bodźców do recyklingu i zmniejszania kosztów produkcji. Zaletą zielonego myślenia o podatkach jest zatem elastyczność, połączona z bardziej holistycznym podejściem do gospodarki, uwzględniającym interes społeczny i ekologiczny.
Oczywiście nieprawdą byłoby stwierdzenie, że podatki ekologiczne, tak jak zresztą i wszystkie inne, są domeną eksperckich wyliczeń, a nie politycznych decyzji. Wybór określonego narzędzia bardzo często opiera się na politycznych zapatrywaniach decydentów. W zależności od szkoły ekonomicznej, której podziela się przekonania, punkt widzenia na ekopodatki, ich zakres i uzasadnienie będzie ulegał istotnym zmianom. Dla przykładu podejście prezentowane w publikacji z 2001 roku już na pierwszy rzut oka jest bardziej liberalne i w dużej mierze opierające się na narzędziach neoklasycznych niż w większości powstałe w keynesistowskim duchu Zielone Nowe Łady. Mimo wszystko zapoznać się warto, jako że nawet i w tym materiale widać, jak uwzględnianie czynników społecznych i ekologicznych transformuje retorykę narzędzi, które bez nich niczym nie różniłyby się od recept Leszka Balcerowicza. A różnią się - i to bardzo mocno.
Pokrótce wypadałoby zatem wprowadzić w temat ekoopodatkowania. Głównym powodem, dla którego w ogóle myśli się o tego typu instrumentach fiskalnych, jest chęć internalizacji kosztów zewnętrznych - nieuwzględnionych w rachunku ekonomicznym efektów aktywności gospodarczej. Pierwszą fazą tego typu działalności był rozwój systemów ubezpieczeń społecznych, mający od przełomu XIX i XX wieku na celu włączenie w koszty produkcji także chociażby efektów zdrowotnych, jakie praca wywoływała na robotnicach i robotnikach. Do tego czasu pozostawały one na barkach samych osób pracujących, a koszty takiego stanu rzeczy skłoniły ich do zorganizowanej walki (za pomocą m.in. związków zawodowych i partii socjalistycznych) o swoje interesy. W II połowie XX wieku okazało się, że nie był to jedyny koszt zewnętrzny rozwoju systemów gospodarczych. Po raz pierwszy w historii - za pośrednictwem kryzysów naftowych - ludzkość doświadczyła ograniczoności zasobów, występujących na ziemi, jak również praktyczne efekty nielimitowanego zanieczyszczania planety. Dziura ozonowa, zmiany klimatyczne, zatrucie wód i powietrza - wszystkie te wyzwania wymagały zmian w sposobie myślenia o gospodarce. Tak też zaczęło się dziać.
Nie jest przypadkiem, że pierwsze podatki ekologiczne na szerszą skalę zaczęły być stosowane w Skandynawii - obszarze, w którym internalizacja zewnętrznych kosztów społecznych aktywności gospodarczej była bardzo silnie rozwinięta. Co więcej, zaczęto eksperymentować z jeszcze jednym pomysłem fiskalnym, a mianowicie ekologiczną reformą podatkową. Polega ona z grubsza na tym, by stopniowo przenosić opodatkowanie z aktywności, które cenimy, takich jak praca, na te, które szkodzą zrównoważonemu rozwojowi, a mianowicie zanieczyszczeniom. Ponieważ państwa nordyckie wychodziły w tych reformach z poziomu opodatkowania, który bardzo mocno uwzględniał kwestie sprawiedliwości społecznej, przesuwanie obciążeń w stronę różnego rodzaju ekopodatków przy zachowaniu neutralności poziomu obciążeń pozwoliło na zachowanie egalitarnej progresji i zarazem na wywarcie presji na biznes, by jego działalność odbywała się z większym poszanowaniem dla przyrody.
Można by sądzić, że długofalowo, wraz ze zmniejszaniem się poziomu zanieczyszczeń dochody budżetowe, niezbędne do prowadzenia polityki prospołecznej i proekologicznej, zaczną maleć. Problem ten z jednej strony można rozwiązać, zwiększając obciążenia za zanieczyszczenia, z drugiej zaś... nie przejmując się za bardzo tym faktem. Warto pamiętać o tym, że brudna woda czy powietrze zwiększają poziom zachorowalności, a tym samym zwiększają koszty obsługi systemu zdrowotnego, przedsiębiorstwa ponoszą koszty absencji pracowniczej etc. Przy minimalizacji zanieczyszczeń maleje presja człowieka na środowisko naturalne, co może wpłynąć, trzymając się podanego przykładu, na spadek zachorowalności i związanych z nią kosztów. Może się zatem okazać, że będziemy potrzebowali wydawać mniej pieniędzy na przynajmniej część publicznych wydatków, jednocześnie nie obniżając przy tym jakości świadczonych usług publicznych.
Ekologiczna reforma podatkowa ma jeszcze jedną, ważną zaletę - dość często łączy się ona z obniżaniem poziomu płaconych przez pracodawców ubezpieczeń społecznych, pokrywanych od tego momentu przynajmniej w części z ekopodatków. W ten sposób obniżają się koszty pracy, co może być zachętą do tworzenia nowych miejsc pracy, albo też inwestowania w poprawę efektywności przedsiębiorstwa, np. poprzez redukcję jego energochłonności. Skala i zakres tego typu reformy zależą przede wszystkim od indywidualnych uwarunkowań danego państwa - dla przykładu w Polsce, gdzie obecny system podatkowy nie należy do specjalnie progresywnych, ewentualne podatki ekologiczne, wraz z programami nowoczesnych osłon socjalnych (np. termorenowacji budynków mieszkalnych) mogą zwiększyć poziom redystrybucji w społeczeństwie. Z kolei w Niemczech, gdzie od lat koszty pracy w przemyśle maleją, a koszty materiałowe rosną, mogą one skupiać się na tworzeniu bodźców do recyklingu i zmniejszania kosztów produkcji. Zaletą zielonego myślenia o podatkach jest zatem elastyczność, połączona z bardziej holistycznym podejściem do gospodarki, uwzględniającym interes społeczny i ekologiczny.
Oczywiście nieprawdą byłoby stwierdzenie, że podatki ekologiczne, tak jak zresztą i wszystkie inne, są domeną eksperckich wyliczeń, a nie politycznych decyzji. Wybór określonego narzędzia bardzo często opiera się na politycznych zapatrywaniach decydentów. W zależności od szkoły ekonomicznej, której podziela się przekonania, punkt widzenia na ekopodatki, ich zakres i uzasadnienie będzie ulegał istotnym zmianom. Dla przykładu podejście prezentowane w publikacji z 2001 roku już na pierwszy rzut oka jest bardziej liberalne i w dużej mierze opierające się na narzędziach neoklasycznych niż w większości powstałe w keynesistowskim duchu Zielone Nowe Łady. Mimo wszystko zapoznać się warto, jako że nawet i w tym materiale widać, jak uwzględnianie czynników społecznych i ekologicznych transformuje retorykę narzędzi, które bez nich niczym nie różniłyby się od recept Leszka Balcerowicza. A różnią się - i to bardzo mocno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz