Kiedy w mieście dyskutuje się na temat zmian w kształcie jego przestrzeni publicznej, z reguły dyskusja zaczyna się niejako od końca. Co chwila słyszymy o mniej lub bardziej ciekawej inicjatywie zagospodarowania jakiegoś obszaru, podrzucanej jako swego rodzaju "bomba medialna", powodująca burzę w stołecznej szklance wody, po czym temat gaśnie - najczęściej do czasu, kiedy pojawi się kolejna, mniej lub bardziej udana inicjatywa - i tak w koło Macieju...
Można inaczej - szczególnie, jeśli o Wisłę chodzi. Władze miasta lubią się szczycić tym, że miasto ma całkiem sporą ilość terenów zielonych, będących swego rodzaju naturalnym kapitałem miasta. Jeśli jednak odejść od PR i spojrzeć na fakty, brakuje w moim realnych działań, mogących świadczyć o docenianiu tego kapitału. Jest to widocznie szczególnie mocno, kiedy spojrzymy na ilość inwestycji, kolidujących z interesem ekologicznym i społecznym, będących efektem słabego pokrycia miasta planami zagospodarowania przestrzennego i braku raportu o konfliktach w przestrzeni publicznej. Tymczasem lasy, cieki wodne, tereny zielone są świetnymi obszarami do rekreacji, terenami, będącymi nie tylko miejscem życia dla wielu gatunków flory i fauny, ale też płucami miasta, pozwalającymi na chwilę wytchnienia, regulującymi miejski mikroklimat i skład powietrza. To jak najbardziej realne, wręcz namacalne problemy - w niedawno opublikowanym "Raporcie o stanie zdrowia mieszkańców Warszawy" możemy wyczytać, że z powodu kiepskiego stanu powietrza w naszym mieście rocznie umiera przedwcześnie ok. 300 osób, a kolejne 550 musi przez to korzystać z leczenia szpitalnego. To realne koszty niezrównoważonego rozwoju miasta - traktowania środowiska jako "zawalidrogi postępu" zamiast najpewniejszej inwestycji w przyszłość, zmniejszającej jak najbardziej policzalne koszty życia w mieście.
Kwestia przestrzeni publicznej silnie wiąże się z aspektem społecznym. Dostęp do wysokiej jakości, darmowej infrastruktury rekreacyjnej ma ważne znaczenie dla osób, które nie stać aktualnie na szerszy udział w życiu kulturalnym i społecznym miasta. Możliwość wyjścia z domu i integracji w przyjaznej przestrzeni miejskiej jest kluczowa, na przykład dla osób starszych i dotkniętych niepełnosprawnością. Rzeczywista partycypacja społeczna w procesie tworzenia przestrzeni miejskiej zwiększa poczucie wspólnoty i sprawczości, wpływa na wzrost poziomu wzajemnego zaufania, poczucia wpływu na rzeczywistość i bycia reprezentowanymi przez instytucje publiczne. W miastach na całym świecie testuje się narzędzia, służące włączaniu lokalnych społeczności w procesy decyzyjne, o których na chwilę obecną w Warszawie możemy pomarzyć. Warto przypomnieć, że jeszcze niedawno, z uporem godnym lepszej sprawy, usiłowano nas uraczyć wieżowcem w Parku Świętokrzyskim, któremu, wedle sondaży, sprzeciwiało się 90% Warszawianek i Warszawiaków. W międzyczasie w Wiedniu, między innymi dzięki staraniom Zielonych, lokalna społeczność ma realny wpływ na kształt procesów rewitalizacyjnych w swojej okolicy, aż po możliwość wybierania przez dzieci kolorów koszy na śmieci i chodnika. W ten sposób tworzy się przestrzeń, w której ludzie czują się jak u siebie i dbają o nią. Budowanie tkanki miejskiej plecami do ludzi skutkuje tym, co widzimy codziennie na ulicach - śmieciami i psimi kupami wszędzie, tylko nie w śmietnikach.
Ten dość długi wstęp do tematu jest konieczny, bowiem dyskusja na temat zagospodarowania brzegów Wisły powinna moim zdaniem rozpocząć się od poszukania odpowiedzi na dwa pytania, wynikające z powyższych akapitów. Jak możemy maksymalnie wykorzystać tę przestrzeń i jej walory, jaką mamy obecnie? Jak wciągnąć jak największą ilość osób do dyskusji o kształcie brzegów Wisły? Warszawa jest jedną z nielicznych europejskich stolic, mającą dziki brzeg i zmienianie tego stanu rzeczy byłoby lekkomyślnością. Niewielkim kosztem można stworzyć tam przestrzeń, przyjazną osobom, chcącym przejść się tam na spacer czy przejechać się rowerem. Po drugiej stronie rzeki mamy z kolei inicjatywy kulturalne i społeczne, skupione wokół fundacji "Ja, Wisła" Przemka Paska. Miasto tego typu inicjatywy powinno wspierać, bowiem to one odgrywają istotną rolę w procesie przywracania rzeki miastu.
Konsultacje społeczne - szczególnie wokół tak dużych przedsięwzięć miastotwórczych, jak organizacja Placu Defilad czy brzegów Wisły - powinny być jak najszersze i jak najdalsze od bicia piany, kończącego się dysonansem między oczekiwaniami ludzi, a urzędniczymi pomysłami. Nie chodzi zatem o prześciganie się w coraz to bardziej spektakularnych pomysłach, ale o to, by ludzie mieli poczucie, że jest to ich wspólna przestrzeń. Pomysłów na zorganizowanie dyskusji i na ucieranie konsensusu nie brakuje, wiele spośród metod wypracowania najlepszych decyzji w dużych grupach jest spisanych, chociażby w niedawno wydanej ściągawce brytyjskiej Fundacji Nowej Ekonomii "Crowd Wise" (w wolnym tłumaczeniu "Mądrość tłumu"). Jeśli chce się mieć w mieście aktywne społeczeństwo, należy mu dać możliwości realizacji swej aktywności - w najróżniejszej postaci. Dla jednych dobrym pomysłem może być zorganizowanie debaty albo stanowiska z ankietami i możliwością prezentowania własnych uwag i wniosków. Dla innych wygodnie będzie stworzyć internetową platformę konsultacji społecznych. Ważne - i to już uwaga, jak się zdaje na przyszłość - by prosić ludzi o zdanie ZANIM powstanie jakiś dokument programowy czy plan zagospodarowania przestrzennego, nie zaś po jego opublikowaniu, kiedy często pozostaje jedynie wąskie okienko możliwości kosmetycznych zmian, nie zaś przygotowania kompleksowego projektu, od początku skupionego na korzystaniu z dostępnej infrastruktury i zaspokajaniu ludzkich potrzeb. Tego typu marzenie z pozoru nie brzmi spektakularnie, ale moim zdaniem jego realizacja jest dużo ważniejsza dla długofalowego funkcjonowania miasta, niż wymyślanie kolejnego wielkiego planu. Warszawy nie zbuduje się rzucaniem kolejnych medialnych fajerwerków, za to dialogiem i poszukiwaniem najlepszych rozwiązań, służących poprawie jakości życia - jak najbardziej.
Powyższy tekst jest pierwszym, napisanym dla portalu miejskiego E-Kurjer Warszawski.
Można inaczej - szczególnie, jeśli o Wisłę chodzi. Władze miasta lubią się szczycić tym, że miasto ma całkiem sporą ilość terenów zielonych, będących swego rodzaju naturalnym kapitałem miasta. Jeśli jednak odejść od PR i spojrzeć na fakty, brakuje w moim realnych działań, mogących świadczyć o docenianiu tego kapitału. Jest to widocznie szczególnie mocno, kiedy spojrzymy na ilość inwestycji, kolidujących z interesem ekologicznym i społecznym, będących efektem słabego pokrycia miasta planami zagospodarowania przestrzennego i braku raportu o konfliktach w przestrzeni publicznej. Tymczasem lasy, cieki wodne, tereny zielone są świetnymi obszarami do rekreacji, terenami, będącymi nie tylko miejscem życia dla wielu gatunków flory i fauny, ale też płucami miasta, pozwalającymi na chwilę wytchnienia, regulującymi miejski mikroklimat i skład powietrza. To jak najbardziej realne, wręcz namacalne problemy - w niedawno opublikowanym "Raporcie o stanie zdrowia mieszkańców Warszawy" możemy wyczytać, że z powodu kiepskiego stanu powietrza w naszym mieście rocznie umiera przedwcześnie ok. 300 osób, a kolejne 550 musi przez to korzystać z leczenia szpitalnego. To realne koszty niezrównoważonego rozwoju miasta - traktowania środowiska jako "zawalidrogi postępu" zamiast najpewniejszej inwestycji w przyszłość, zmniejszającej jak najbardziej policzalne koszty życia w mieście.
Kwestia przestrzeni publicznej silnie wiąże się z aspektem społecznym. Dostęp do wysokiej jakości, darmowej infrastruktury rekreacyjnej ma ważne znaczenie dla osób, które nie stać aktualnie na szerszy udział w życiu kulturalnym i społecznym miasta. Możliwość wyjścia z domu i integracji w przyjaznej przestrzeni miejskiej jest kluczowa, na przykład dla osób starszych i dotkniętych niepełnosprawnością. Rzeczywista partycypacja społeczna w procesie tworzenia przestrzeni miejskiej zwiększa poczucie wspólnoty i sprawczości, wpływa na wzrost poziomu wzajemnego zaufania, poczucia wpływu na rzeczywistość i bycia reprezentowanymi przez instytucje publiczne. W miastach na całym świecie testuje się narzędzia, służące włączaniu lokalnych społeczności w procesy decyzyjne, o których na chwilę obecną w Warszawie możemy pomarzyć. Warto przypomnieć, że jeszcze niedawno, z uporem godnym lepszej sprawy, usiłowano nas uraczyć wieżowcem w Parku Świętokrzyskim, któremu, wedle sondaży, sprzeciwiało się 90% Warszawianek i Warszawiaków. W międzyczasie w Wiedniu, między innymi dzięki staraniom Zielonych, lokalna społeczność ma realny wpływ na kształt procesów rewitalizacyjnych w swojej okolicy, aż po możliwość wybierania przez dzieci kolorów koszy na śmieci i chodnika. W ten sposób tworzy się przestrzeń, w której ludzie czują się jak u siebie i dbają o nią. Budowanie tkanki miejskiej plecami do ludzi skutkuje tym, co widzimy codziennie na ulicach - śmieciami i psimi kupami wszędzie, tylko nie w śmietnikach.
Ten dość długi wstęp do tematu jest konieczny, bowiem dyskusja na temat zagospodarowania brzegów Wisły powinna moim zdaniem rozpocząć się od poszukania odpowiedzi na dwa pytania, wynikające z powyższych akapitów. Jak możemy maksymalnie wykorzystać tę przestrzeń i jej walory, jaką mamy obecnie? Jak wciągnąć jak największą ilość osób do dyskusji o kształcie brzegów Wisły? Warszawa jest jedną z nielicznych europejskich stolic, mającą dziki brzeg i zmienianie tego stanu rzeczy byłoby lekkomyślnością. Niewielkim kosztem można stworzyć tam przestrzeń, przyjazną osobom, chcącym przejść się tam na spacer czy przejechać się rowerem. Po drugiej stronie rzeki mamy z kolei inicjatywy kulturalne i społeczne, skupione wokół fundacji "Ja, Wisła" Przemka Paska. Miasto tego typu inicjatywy powinno wspierać, bowiem to one odgrywają istotną rolę w procesie przywracania rzeki miastu.
Konsultacje społeczne - szczególnie wokół tak dużych przedsięwzięć miastotwórczych, jak organizacja Placu Defilad czy brzegów Wisły - powinny być jak najszersze i jak najdalsze od bicia piany, kończącego się dysonansem między oczekiwaniami ludzi, a urzędniczymi pomysłami. Nie chodzi zatem o prześciganie się w coraz to bardziej spektakularnych pomysłach, ale o to, by ludzie mieli poczucie, że jest to ich wspólna przestrzeń. Pomysłów na zorganizowanie dyskusji i na ucieranie konsensusu nie brakuje, wiele spośród metod wypracowania najlepszych decyzji w dużych grupach jest spisanych, chociażby w niedawno wydanej ściągawce brytyjskiej Fundacji Nowej Ekonomii "Crowd Wise" (w wolnym tłumaczeniu "Mądrość tłumu"). Jeśli chce się mieć w mieście aktywne społeczeństwo, należy mu dać możliwości realizacji swej aktywności - w najróżniejszej postaci. Dla jednych dobrym pomysłem może być zorganizowanie debaty albo stanowiska z ankietami i możliwością prezentowania własnych uwag i wniosków. Dla innych wygodnie będzie stworzyć internetową platformę konsultacji społecznych. Ważne - i to już uwaga, jak się zdaje na przyszłość - by prosić ludzi o zdanie ZANIM powstanie jakiś dokument programowy czy plan zagospodarowania przestrzennego, nie zaś po jego opublikowaniu, kiedy często pozostaje jedynie wąskie okienko możliwości kosmetycznych zmian, nie zaś przygotowania kompleksowego projektu, od początku skupionego na korzystaniu z dostępnej infrastruktury i zaspokajaniu ludzkich potrzeb. Tego typu marzenie z pozoru nie brzmi spektakularnie, ale moim zdaniem jego realizacja jest dużo ważniejsza dla długofalowego funkcjonowania miasta, niż wymyślanie kolejnego wielkiego planu. Warszawy nie zbuduje się rzucaniem kolejnych medialnych fajerwerków, za to dialogiem i poszukiwaniem najlepszych rozwiązań, służących poprawie jakości życia - jak najbardziej.
Powyższy tekst jest pierwszym, napisanym dla portalu miejskiego E-Kurjer Warszawski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz