Joannę Rajkowską i jej interwencje w przestrzeni publicznej bardzo lubię i cenię. Nowe symbole stolicy - nadal stojąca palma na rondzie de Gaulle'a i znany z Placu Grzybowskiego Dotleniacz, już niestety świętej pamięci, pokazały, że przestrzeń publiczna Warszawy nie musi być zmonopolizowana przez komercję i martyrologię. Obydwie te instalacje są mi też bliskie jako Zielonemu - wszak łączą się one z naszymi działaniami i obecnością w debacie o nowym duchu miasta. Pod palmą urządzaliśmy demonstracje, znalazła się także w naszych klipach wyborczych w 2005 roku. Dotleniacz braliśmy w obronę, chcąc zapobiec wybetonowaniu placu, zamienieniu go w parking albo rezerwuar kolejnych pomników. Choć w tej ostatniej sprawie artystki nie może opuścić poczucie porażki, to jednak z mego punktu widzenia udało jej się doprowadzić do znaczącego przesunięcia w myśleniu o tej części miasta. To, że nie znajdą się tam pomniki, a oczko wodne, to jej niewątpliwy sukces. Dobrze zatem, że Krytyka Polityczna zdecydowała się poświęcić jej osobny przewodnik.
Niesamowicie jest czytać notatki samej Rajkowskiej z procesu twórczego. Z jednej strony mamy przejmujące opisy jej widzenia świata, z drugiej - walka z szarą rzeczywistością, urzędniczą niewrażliwością na sztukę, biurokracją, niezrozumieniem jej pomysłów i przekazu. Projekty, takie jak wczuwanie się w los własnej matki - czy to poprzez wejście na szczyt jednego z paryskich budynków i próba niewerbalnej komunikacji, czy to przeżycie stanów psychicznych z końca jej życia w miasteczku, w którym spędziła swe ostatnie dni w szpitalu psychiatrycznym, wpisują się w jej próby zrozumienia drugiego człowieka. Inne, takie jak "Spluwaczka", która na jakiś czas pojawiła się w okolicach stołecznego Placu Konstytucji, pokazują zamazywanie przez historię różnic między prywatnym a publicznym.
Ingerencje w przestrzeń nie zawsze budzą społeczną sympatię - gdy stawała palma, dla pewnej grupy ludzi była ona świętokradztwem, stanęła wszak w miejscu tradycyjnie zarezerwowanym na bożonarodzeniową choinkę. Pojawiały się wręcz antysemickie komentarze, w których jej instalacja miała być dowodem na żydowską dominację nad Polską. Dotleniacz nie wzbudził entuzjazmu duchownych z pobliskiego kościoła katolickiego, a także miejskiego urzędnika od spraw estetyki miejskiej, twierdzących, że pasuje on bardziej do wsi niż wielkiej metropolii. Z czasem pierwotny przekaz artystki zniknął, zabudowany przez setki osobistych mikronarracji na temat miejsc i zjawisk, które zdecydowanie wyróżniały się na tle dominującej szarzyzny (poprzetykanej reklamową pstrokacizną) poharatanej wojną tkanki miejskiej Warszawy.
Rajkowska pragnie oswajać inność, będąc zdecydowaną przeciwniczką cywilizacyjnej monokultury. Podczas pracy w teatrze w Dżeninie przekonała się na własnej skórze, że trudno jest wymagać od ludzi dosłownego opowiadania o traumach przeżytych z powodu wojny. W Poznaniu, usiłując przemienić komin w minaret tak, by stał on na jednej osi widokowej z budynkiem dawnej synagogi i jedną z katolickich świątyń, napotkała na opór uzasadniany "kulturową obcością" instalacji. Niemożność docenienia etykietkowanych "obcych" widać, gdy zaprasza ona na lot samolotem w Budapeszcie geja, lesbijkę, Romów, mniejszości etniczne z połowy świata oraz członków skrajnie prawicowych organizacji - nawet potencjalne ryzyko katastrofy lotniczej i stres z nią związany nie jest w stanie przekonać ich do zerwania ze swoją niechęcią. Wdrukowany model postępowania i waloryzacji innych ludzi trwa w najlepsze.
Lista jej instalacji, wywiady, teksty teoretyczne i mnóstwo ilustracji - to wszystko dobre powody, by po przewodnik po Rajkowskiej sięgnąć. Lektura sprawia wiele satysfakcji i pozwala na poznanie mniej znanych prac i pomysłów artystki. Nie każdy musi wiedzieć np. o jej idei stworzenia na berneńskim moście samobójców urny z prochami osób zmarłych w kształcie zwiniętych skrzydeł nietoperza. Odkrywanie sensów takich działań i refleksja nad podejmowanymi kwestiami (bezdomne psy w Stambule, wskrzeszanie języka staroosmańskiego) warta jest poświęcenia jej czasu. Kto wie, czy nie stanie się inspiracją dla innych artystek i artystów i już wkrótce Warszawa - jak również i inne miejscowości - nie zaroją się od fascynujących dowodów na to, że sztuka wyciągnięta z galerii ma olbrzymią moc zmieniania naszego wyobrażenia o przestrzeni i funkcji miasta.
Niesamowicie jest czytać notatki samej Rajkowskiej z procesu twórczego. Z jednej strony mamy przejmujące opisy jej widzenia świata, z drugiej - walka z szarą rzeczywistością, urzędniczą niewrażliwością na sztukę, biurokracją, niezrozumieniem jej pomysłów i przekazu. Projekty, takie jak wczuwanie się w los własnej matki - czy to poprzez wejście na szczyt jednego z paryskich budynków i próba niewerbalnej komunikacji, czy to przeżycie stanów psychicznych z końca jej życia w miasteczku, w którym spędziła swe ostatnie dni w szpitalu psychiatrycznym, wpisują się w jej próby zrozumienia drugiego człowieka. Inne, takie jak "Spluwaczka", która na jakiś czas pojawiła się w okolicach stołecznego Placu Konstytucji, pokazują zamazywanie przez historię różnic między prywatnym a publicznym.
Ingerencje w przestrzeń nie zawsze budzą społeczną sympatię - gdy stawała palma, dla pewnej grupy ludzi była ona świętokradztwem, stanęła wszak w miejscu tradycyjnie zarezerwowanym na bożonarodzeniową choinkę. Pojawiały się wręcz antysemickie komentarze, w których jej instalacja miała być dowodem na żydowską dominację nad Polską. Dotleniacz nie wzbudził entuzjazmu duchownych z pobliskiego kościoła katolickiego, a także miejskiego urzędnika od spraw estetyki miejskiej, twierdzących, że pasuje on bardziej do wsi niż wielkiej metropolii. Z czasem pierwotny przekaz artystki zniknął, zabudowany przez setki osobistych mikronarracji na temat miejsc i zjawisk, które zdecydowanie wyróżniały się na tle dominującej szarzyzny (poprzetykanej reklamową pstrokacizną) poharatanej wojną tkanki miejskiej Warszawy.
Rajkowska pragnie oswajać inność, będąc zdecydowaną przeciwniczką cywilizacyjnej monokultury. Podczas pracy w teatrze w Dżeninie przekonała się na własnej skórze, że trudno jest wymagać od ludzi dosłownego opowiadania o traumach przeżytych z powodu wojny. W Poznaniu, usiłując przemienić komin w minaret tak, by stał on na jednej osi widokowej z budynkiem dawnej synagogi i jedną z katolickich świątyń, napotkała na opór uzasadniany "kulturową obcością" instalacji. Niemożność docenienia etykietkowanych "obcych" widać, gdy zaprasza ona na lot samolotem w Budapeszcie geja, lesbijkę, Romów, mniejszości etniczne z połowy świata oraz członków skrajnie prawicowych organizacji - nawet potencjalne ryzyko katastrofy lotniczej i stres z nią związany nie jest w stanie przekonać ich do zerwania ze swoją niechęcią. Wdrukowany model postępowania i waloryzacji innych ludzi trwa w najlepsze.
Lista jej instalacji, wywiady, teksty teoretyczne i mnóstwo ilustracji - to wszystko dobre powody, by po przewodnik po Rajkowskiej sięgnąć. Lektura sprawia wiele satysfakcji i pozwala na poznanie mniej znanych prac i pomysłów artystki. Nie każdy musi wiedzieć np. o jej idei stworzenia na berneńskim moście samobójców urny z prochami osób zmarłych w kształcie zwiniętych skrzydeł nietoperza. Odkrywanie sensów takich działań i refleksja nad podejmowanymi kwestiami (bezdomne psy w Stambule, wskrzeszanie języka staroosmańskiego) warta jest poświęcenia jej czasu. Kto wie, czy nie stanie się inspiracją dla innych artystek i artystów i już wkrótce Warszawa - jak również i inne miejscowości - nie zaroją się od fascynujących dowodów na to, że sztuka wyciągnięta z galerii ma olbrzymią moc zmieniania naszego wyobrażenia o przestrzeni i funkcji miasta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz