Początek marca to naturalnie dobry okres na zajmowanie się kwestiami feministycznymi. Sąsiedztwo czasowe ósmego marca zbiegło się u mnie w tym roku z pisaniem pracy rocznej na temat "Emancypantek" - powieści Bolesława Prusa. Mam nadzieję, że na dniach pojawi się ona na blogu, czekam z napięciem na to, jak zostanie ona oceniona. Zabrała mi ona olbrzymie ilości czasu, a wraz z roztopami zintensyfikował się sezon wyborczy, zatem ostatnie dni zajmuje mi głównie nadrabianie zaległości naukowych i czytelniczych. Przy okazji szykowania materiałów do pracy zdecydowałem się na lekturę mające już swoje lata, ale nadal znakomitej książki Sławomiry Walczewskiej "Damy, rycerze i feministki". Wydana przez krakowską Fundację eFKa stała się - można to chyba śmiało powiedzieć - klasyczną pozycją kobiecej refleksji historycznej. Analizowanie dwóch wieków mniejszej lub większej obecności kwestii emancypacji i równouprawnienia udało się autorce znakomicie, nie ma się tu podczas lektury wrażenia zbędności chociażby jednego zdania.
Walczewska, zamiast skupić się na chronologicznym wymienianiu kolejnych prądów intelektualnych i dominujących nurtów myślenia kobiet i o kobietach, wolała skupić się na konkretnych tematach, związanych z feminizmem i relacjami płciowymi. Mamy tu zatem do czynienia z obszerną panoramą tematów i dziejów, w obrębie której nie ominiemy ani Entuzjastek, ani pozytywizmu, zahaczymy też zresztą nawet i o okres posttransformacyjny i debaty związane z prawem kobiet do aborcji. Tematy związane są m.in. z kwestiami obywatelstwa, prawem do samostanowienia, czerpania radości z życia prywatnego i intymnego, ale też podejście do różnic między płciami, małżeństwa i kobiecej solidarności. Podczas czytania tych 200 stron nieraz możemy złapać się za głowę i głośno zastanowić, dlaczego w gruncie rzeczy niewiele z wymienionych w książce kwestii omawianych jest w szkolnych programach historii, wiedzy o społeczeństwie czy też języka polskiego.
A jest co omawiać - dla przykładu podejście mężczyzn do traktowania kobiet jako obywatelek. Zaczęło one pojawiać się nieśmiało tuż przed rozbiorami, ale poza i tak dość umiarkowanymi odezwami Kościuszki pozostałe z nich tak naprawdę były ładnie opakowanym docenieniem dotychczasowej, ubocznej roli kobiet w życiu politycznym, bez jakichkolwiek obietnic na zmianę tej sytuacji. Kobiety - zdaniem autorki "Dam, rycerzy i feministek" - zaczęły być traktowane jako obywatelki wtedy, kiedy polscy mężczyźni tracili resztki kontroli nad samodzielnym bytem państwowym. W ten sposób, zamiast wzmacniać panie, obarczali je jeszcze większymi, symbolizowanymi przez figurę "Matki Polki" obowiązkami. Co więcej, często mówi się o tym, że w 1918 roku Polki prawa wyborcze "otrzymały", zapominając, że wywalczyły je wieloletnią pracą społeczną, publicystyczną i organizacyjną.
Ruch kobiecy w ciągu dziesięcioleci ewoluował. Co było postępowe na początku XIX wieku, pod jego koniec wydawało się już trącić myszką. W latach 20. XIX w. Klementyna Hoffmanowa pisała podręczniki wychowania, które promowały jeszcze umiejętności "przydatne towarzysko" (czytaj - miłe oku lub uchu mężczyzny), ale już deklarowały, by nie przysłaniały one młodym dziewczętom własnego rozwoju emocjonalnego. 20-30 lat później Entuzjastki zaczynają gorszyć innych, paląc cygara czy jeżdżąc na koniu, ale potępiają swe koleżanki "sawantki" za obyczajową swobodę. Na przejście z dominacji przekonania o "zachowaniach moralnych i niemoralnych" w stronę promowania "wolnej miłości" dla każdej płci trzeba było czekać aż do przemówienia Zofii Nałkowskiej na zjeździe kobiet polskich w 1907, które jeszcze wtedy skończyło się skandalem.
Feministki były kroplą, drążącą konserwatywną skałę. Było co drążyć - dla przykładu długo utrzymywało się społeczne przekonanie, że staropanieństwo (pod które podpadać mogły nawet "stare" 25-latki) wymagało towarzyskiego wyklęcia i było nie do zaakceptowania w formie innej niż pójście do klasztoru. Stopniowo udawało się kruszenie tego kamienia wraz ze zmianami ekonomicznymi - coraz większe zjawisko kobiet pracujących pozwalało dla przykładu na promowanie tezy, że mogą one poświęcać się pracy w całości i w ten sposób uwolnić je od przymusu małżeństwa. Także wieloletnie kobiece przyjaźnie, w tym te o posmaku homoerotycznym, umożliwiały tworzenie alternatywnych modeli życia rodzinnego.
Jak zwykle zatem zachęcam do lektury, na bazie której można by zresztą przygotować świetne scenariusze feministycznych ścieżek edukacyjnych. Mam nadzieję, że dożyję czasów, kiedy takie pozycje, jak również już wypracowany dorobek intelektualny istniejących inicjatyw w rodzaju Wirtualnego Muzeum Historii Kobiet, będą mogły kształtować spojrzenie młodych na świat i że nie będą oni i one wiecznie czerpać wzorców ról płciowych od Zosi i Pana Tadeusza...
Walczewska, zamiast skupić się na chronologicznym wymienianiu kolejnych prądów intelektualnych i dominujących nurtów myślenia kobiet i o kobietach, wolała skupić się na konkretnych tematach, związanych z feminizmem i relacjami płciowymi. Mamy tu zatem do czynienia z obszerną panoramą tematów i dziejów, w obrębie której nie ominiemy ani Entuzjastek, ani pozytywizmu, zahaczymy też zresztą nawet i o okres posttransformacyjny i debaty związane z prawem kobiet do aborcji. Tematy związane są m.in. z kwestiami obywatelstwa, prawem do samostanowienia, czerpania radości z życia prywatnego i intymnego, ale też podejście do różnic między płciami, małżeństwa i kobiecej solidarności. Podczas czytania tych 200 stron nieraz możemy złapać się za głowę i głośno zastanowić, dlaczego w gruncie rzeczy niewiele z wymienionych w książce kwestii omawianych jest w szkolnych programach historii, wiedzy o społeczeństwie czy też języka polskiego.
A jest co omawiać - dla przykładu podejście mężczyzn do traktowania kobiet jako obywatelek. Zaczęło one pojawiać się nieśmiało tuż przed rozbiorami, ale poza i tak dość umiarkowanymi odezwami Kościuszki pozostałe z nich tak naprawdę były ładnie opakowanym docenieniem dotychczasowej, ubocznej roli kobiet w życiu politycznym, bez jakichkolwiek obietnic na zmianę tej sytuacji. Kobiety - zdaniem autorki "Dam, rycerzy i feministek" - zaczęły być traktowane jako obywatelki wtedy, kiedy polscy mężczyźni tracili resztki kontroli nad samodzielnym bytem państwowym. W ten sposób, zamiast wzmacniać panie, obarczali je jeszcze większymi, symbolizowanymi przez figurę "Matki Polki" obowiązkami. Co więcej, często mówi się o tym, że w 1918 roku Polki prawa wyborcze "otrzymały", zapominając, że wywalczyły je wieloletnią pracą społeczną, publicystyczną i organizacyjną.
Ruch kobiecy w ciągu dziesięcioleci ewoluował. Co było postępowe na początku XIX wieku, pod jego koniec wydawało się już trącić myszką. W latach 20. XIX w. Klementyna Hoffmanowa pisała podręczniki wychowania, które promowały jeszcze umiejętności "przydatne towarzysko" (czytaj - miłe oku lub uchu mężczyzny), ale już deklarowały, by nie przysłaniały one młodym dziewczętom własnego rozwoju emocjonalnego. 20-30 lat później Entuzjastki zaczynają gorszyć innych, paląc cygara czy jeżdżąc na koniu, ale potępiają swe koleżanki "sawantki" za obyczajową swobodę. Na przejście z dominacji przekonania o "zachowaniach moralnych i niemoralnych" w stronę promowania "wolnej miłości" dla każdej płci trzeba było czekać aż do przemówienia Zofii Nałkowskiej na zjeździe kobiet polskich w 1907, które jeszcze wtedy skończyło się skandalem.
Feministki były kroplą, drążącą konserwatywną skałę. Było co drążyć - dla przykładu długo utrzymywało się społeczne przekonanie, że staropanieństwo (pod które podpadać mogły nawet "stare" 25-latki) wymagało towarzyskiego wyklęcia i było nie do zaakceptowania w formie innej niż pójście do klasztoru. Stopniowo udawało się kruszenie tego kamienia wraz ze zmianami ekonomicznymi - coraz większe zjawisko kobiet pracujących pozwalało dla przykładu na promowanie tezy, że mogą one poświęcać się pracy w całości i w ten sposób uwolnić je od przymusu małżeństwa. Także wieloletnie kobiece przyjaźnie, w tym te o posmaku homoerotycznym, umożliwiały tworzenie alternatywnych modeli życia rodzinnego.
Jak zwykle zatem zachęcam do lektury, na bazie której można by zresztą przygotować świetne scenariusze feministycznych ścieżek edukacyjnych. Mam nadzieję, że dożyję czasów, kiedy takie pozycje, jak również już wypracowany dorobek intelektualny istniejących inicjatyw w rodzaju Wirtualnego Muzeum Historii Kobiet, będą mogły kształtować spojrzenie młodych na świat i że nie będą oni i one wiecznie czerpać wzorców ról płciowych od Zosi i Pana Tadeusza...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz