Dowiedziałem się o dyskusji na różnych listach ekologicznych, którą pobudził artykuł w "Tygodniku Powszechnym" i smuci mnie fakt, że jak zwykle ujawnić się musiały przykre i krzywdzące dla zielonej polityki stereotypy. To klasyczny problem polskiego ruchu społecznego po transformacji, który pokazuje, dlaczego we Francji możliwa jest lista Europe Ecologie, a w Polsce nie. Tam różne partie i środowiska wyszły z założenia, że warto się spotkać, zobaczyć co łączy i gdzie spośród kwestii pozaekologicznych ważnych dla tych podmiotów i społeczeństwa można zbudować konsensus. Wyszło. W Polsce "niezależna scena ekologiczna" chciałaby (a przynajmniej takie mam wrażenie), by jej reprezentacja polityczna była wypruta z jakichkolwiek tematów pozaekologicznych. Obawiam się, że taka strategia od lat już prowadzi nas w ślepą uliczkę.
Nie potrafię wykrzesać z siebie dużo zrozumienia dla takiej postawy - jeśli przez 20 lat bije się (szczęśliwie coraz mniej fizycznie, dużo bardziej w politycznym dyskursie) grupę x i y, to naturalny jest sojusz x i y przeciwko z, promujący bliski im model świata i panujących w nim stosunków. Jeśli po takim okresie czasu istnieje część osób ze środowiska ekologicznego, która nie może dalej wyciągnąć rękę do feministek, związków zawodowych, mniejszości etc., to mam poważne obawy, że nie prowadzi to do zmiany społecznej, dodatkowo chcąc cofnąć zieloną politykę do poziomu sprzed jej powstania i ugruntowania się jej podstaw polityczno-filozoficznych. Za mało widzę postaw otwierających pt. "tak, ekologia jest dla nas ważna, ale rozumiemy, że dla innych ważne są także inne kwestie - usiądźmy i podyskutujmy na ten temat", a za dużo - postaw rodem z roszczeń branżowych. Jeśli potrzeba dowodów na to, że taka polityka ponosi fiasko, to wypadałoby odwołać do doświadczeń partii ekologicznych z początku lat 90. XX wieku z dawnego "bloku wschodniego", skupiających się tylko na ekologii. Co z nich zostało? Nic, poza Łotwą skończyły na zupełnym marginesie, a te partie "drugiej fali", które zapomniały, że zielona polityka to nie tylko ekologia, mają z tego powodu spore problemy (Czechy i baza radarowa USA, w mniejszym zakresie Estonia).
Nie dajmy się zwieść sondażom, mówiącym, że ekologia będzie ważnym tematem politycznym. Może i będzie (oby, zdecydowanie jest mi ona bliższa niż prezydenckie prawybory w PO), ale między byciem ważnym tematem a tematem, który zmobilizuje ludzi do głosowania na taką partię jeszcze daleka droga. Widać to od lat w hierarchii tematów, która nie przekłada się na zmianę sceny politycznej i jej podziału na PO i PiS. Miraż, że gdyby zrzucić rzekomo "kontrowersyjne tematy" ludzie pokochają ekologów nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości. Grupa stygmatyzowana, choćby nie wiadomo, jak bardzo ugodowo by się prezentowała zostanie w miarę potrzeb zepchnięta na margines, ekolodzy skojarzeni zostaną z łapówkarzami, postulaty feministek sprowadzone zostaną do "mordowania dzieci nienarodzonych", a geje i lesbijki staną się kopulującymi na paradach sodomitami dybiącymi na moralną kondycję młodego pokolenia. Takie klisze bolą tym bardziej, kiedy wobec jednej z grup stygmatyzowanych używa je inna. Czy będąc ekologiem nie da się w wyborach samorządowych poprzeć tak "radykalnie lewackiego" pomysłu, jak inwestowanie w żłobki i przedszkola? Czy zaniepokojenie nierównościami płacowymi między kobietami i mężczyznami należy zamieść pod dywan, bo to kogoś urazi?
W Finlandii w wyborach samorządowych istnieje dość spora grupa ludzi, którzy pomimo konserwatywnych poglądów głosują na Zielonych, bo załatwią im sprawę parku, braku wycinki drzew, nowych linii autobusowych etc. Wiedzą, jakie stanowisko ma partia ws. aborcji, ale nie przeszkadza im to, bo na poziomie lokalnym nie jest to sprawa w gestii samorządu. Co więcej, w działalności politycznej i procesie zdobywania głosów naturalnym elementem jest wybieranie tematów przewodnich, decydowanie, które elementy programu w danym momencie podnosi się na sztandarze, a które nieco chowa. Najlepiej, by decyzję w tym temacie opierały się na badaniach, tak jak w Warszawie - na badaniach Barometru Warszawskiego. Zamknięcie grup ekologicznych na argumenty poza ich obszarem zainteresowania kończy się tym, że rykoszet spada także na zieloną politykę. Stereotypy, jak widać, trzymają się mocno, więc wiadomo, że jak jestem gejem to mogę mówić tylko o związkach partnerskich i myśleć wyłącznie o seksie, a już o polityce społecznej czy jakości przestrzeni społecznej - niekoniecznie. Stygmatyzacji nie zmieniają tu nawet realne, zupełnie "niestereotypowe działania", takie jak profilaktyka HIV/AIDS czy konferencje o dyskryminacji w miejscu pracy, robione wraz ze związkami zawodowymi. Z ekologami bywa podobnie, dlatego tym bardziej irytuje, kiedy sami takowe klisze powtarzają.
Tak naprawdę, w kwestii "długiego marszu" czeka nas nie tyle zachęcanie mitycznego społeczeństwa obywatelskiego do działania przy naszym boku (na ten temat dostatecznie dużo napisała już Agnieszka Graff), ale pokazywanie realnego zakorzenienia zielonej polityki i jej podstaw w polskim życiu społecznym i politycznym przez wieki. To zadanie trudne, nie dla każdego, ale konieczne - młodzi ludzie, którzy nie będą mieli narracji alternatywnej do "Trylogii" Sienkiewicza i lekcji religii w szkołach nigdy nie wyjdą poza podział na PiS i PO. Właśnie dlatego ostatnimi czasy pracuję mocno nad XIX wiekiem na swoich studiach i całym kanonem naszego myślenia o tym okresie, wyprutym z pamięci innych niż narodowowyzwoleńcze powstania. Bez przywrócenia pamięci o ruchach społecznych tamtego okresu, głęboko politycznych (ludowy, socjalistyczny), bez przypomnienia walk ekonomicznych czy budowy rodzimej przedsiębiorczości, bez "przejęcia" dla progresywnej polityki wielu czołowych pisarzy i pisarek (Prus, Orzeszkowa) tu nic się nie zmieni - kultura ma znacznie większą rolę w legitymizacji status quo niż chcemy jej dawać.
Rozpoznały to moim zdaniem feministki, które a) poszły w sojusz z kobiecymi środowiskami pracowniczymi b) odkryły bogatą historię ruchu na ziemiach polskich, zdobywając własną, historyczną narrację (książka Sławomiry Walczewskiej "Damy, rycerze i feministki", Wirtualne Muzeum Historii Kobiet) - dzięki czemu z roku na rok na Manifach jest coraz więcej ludzi, "niezależni ekolodzy" od lat nie potrafią podobnej frekwencji na swoich eventach sobie zapewnić. Droga do odzyskania historii jest trudna - prawica zmonopolizowała ją, a inteligencja długo z kolei potrafi wyliczać wady twórczyń i twórców, tak jak konserwatyzm Prusa czy antysemityzm (prawdziwy bądź nie) Orzeszkowej. Wybrzydzając w historii, skazujemy się na porażkę, tak jak postawa wybrzydzających wśród osób, mających szczytne intencje w dziedzinie ochrony środowiska, skazuje przyrodę na jeszcze większą degradację z powodu braku skuteczności działań. Brak sukcesów Zielonych 2004 opiera się na złym prawie i na słabym zrozumieniu oraz znajomości przez ludzi zasad zielonej polityki, nie zaś na jakiejś genetycznej niechęci do łączenia tematów społecznych, ekologicznych i ekonomicznych. Nawet w obliczu tak trudnej dla nas sytuacji możemy pochwalić się zmianami na lepsze, chociażby uratowaniem Pola Mokotowskiego. Zachęcam zatem to odrobinę cieplejszego spoglądania w naszą stronę, im nas wszystkich bowiem więcej i im bardziej jesteśmy otwarte i otwarci na siebie nawzajem, tym lepiej dla spraw, które leżą nam na sercu.
Nie potrafię wykrzesać z siebie dużo zrozumienia dla takiej postawy - jeśli przez 20 lat bije się (szczęśliwie coraz mniej fizycznie, dużo bardziej w politycznym dyskursie) grupę x i y, to naturalny jest sojusz x i y przeciwko z, promujący bliski im model świata i panujących w nim stosunków. Jeśli po takim okresie czasu istnieje część osób ze środowiska ekologicznego, która nie może dalej wyciągnąć rękę do feministek, związków zawodowych, mniejszości etc., to mam poważne obawy, że nie prowadzi to do zmiany społecznej, dodatkowo chcąc cofnąć zieloną politykę do poziomu sprzed jej powstania i ugruntowania się jej podstaw polityczno-filozoficznych. Za mało widzę postaw otwierających pt. "tak, ekologia jest dla nas ważna, ale rozumiemy, że dla innych ważne są także inne kwestie - usiądźmy i podyskutujmy na ten temat", a za dużo - postaw rodem z roszczeń branżowych. Jeśli potrzeba dowodów na to, że taka polityka ponosi fiasko, to wypadałoby odwołać do doświadczeń partii ekologicznych z początku lat 90. XX wieku z dawnego "bloku wschodniego", skupiających się tylko na ekologii. Co z nich zostało? Nic, poza Łotwą skończyły na zupełnym marginesie, a te partie "drugiej fali", które zapomniały, że zielona polityka to nie tylko ekologia, mają z tego powodu spore problemy (Czechy i baza radarowa USA, w mniejszym zakresie Estonia).
Nie dajmy się zwieść sondażom, mówiącym, że ekologia będzie ważnym tematem politycznym. Może i będzie (oby, zdecydowanie jest mi ona bliższa niż prezydenckie prawybory w PO), ale między byciem ważnym tematem a tematem, który zmobilizuje ludzi do głosowania na taką partię jeszcze daleka droga. Widać to od lat w hierarchii tematów, która nie przekłada się na zmianę sceny politycznej i jej podziału na PO i PiS. Miraż, że gdyby zrzucić rzekomo "kontrowersyjne tematy" ludzie pokochają ekologów nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości. Grupa stygmatyzowana, choćby nie wiadomo, jak bardzo ugodowo by się prezentowała zostanie w miarę potrzeb zepchnięta na margines, ekolodzy skojarzeni zostaną z łapówkarzami, postulaty feministek sprowadzone zostaną do "mordowania dzieci nienarodzonych", a geje i lesbijki staną się kopulującymi na paradach sodomitami dybiącymi na moralną kondycję młodego pokolenia. Takie klisze bolą tym bardziej, kiedy wobec jednej z grup stygmatyzowanych używa je inna. Czy będąc ekologiem nie da się w wyborach samorządowych poprzeć tak "radykalnie lewackiego" pomysłu, jak inwestowanie w żłobki i przedszkola? Czy zaniepokojenie nierównościami płacowymi między kobietami i mężczyznami należy zamieść pod dywan, bo to kogoś urazi?
W Finlandii w wyborach samorządowych istnieje dość spora grupa ludzi, którzy pomimo konserwatywnych poglądów głosują na Zielonych, bo załatwią im sprawę parku, braku wycinki drzew, nowych linii autobusowych etc. Wiedzą, jakie stanowisko ma partia ws. aborcji, ale nie przeszkadza im to, bo na poziomie lokalnym nie jest to sprawa w gestii samorządu. Co więcej, w działalności politycznej i procesie zdobywania głosów naturalnym elementem jest wybieranie tematów przewodnich, decydowanie, które elementy programu w danym momencie podnosi się na sztandarze, a które nieco chowa. Najlepiej, by decyzję w tym temacie opierały się na badaniach, tak jak w Warszawie - na badaniach Barometru Warszawskiego. Zamknięcie grup ekologicznych na argumenty poza ich obszarem zainteresowania kończy się tym, że rykoszet spada także na zieloną politykę. Stereotypy, jak widać, trzymają się mocno, więc wiadomo, że jak jestem gejem to mogę mówić tylko o związkach partnerskich i myśleć wyłącznie o seksie, a już o polityce społecznej czy jakości przestrzeni społecznej - niekoniecznie. Stygmatyzacji nie zmieniają tu nawet realne, zupełnie "niestereotypowe działania", takie jak profilaktyka HIV/AIDS czy konferencje o dyskryminacji w miejscu pracy, robione wraz ze związkami zawodowymi. Z ekologami bywa podobnie, dlatego tym bardziej irytuje, kiedy sami takowe klisze powtarzają.
Tak naprawdę, w kwestii "długiego marszu" czeka nas nie tyle zachęcanie mitycznego społeczeństwa obywatelskiego do działania przy naszym boku (na ten temat dostatecznie dużo napisała już Agnieszka Graff), ale pokazywanie realnego zakorzenienia zielonej polityki i jej podstaw w polskim życiu społecznym i politycznym przez wieki. To zadanie trudne, nie dla każdego, ale konieczne - młodzi ludzie, którzy nie będą mieli narracji alternatywnej do "Trylogii" Sienkiewicza i lekcji religii w szkołach nigdy nie wyjdą poza podział na PiS i PO. Właśnie dlatego ostatnimi czasy pracuję mocno nad XIX wiekiem na swoich studiach i całym kanonem naszego myślenia o tym okresie, wyprutym z pamięci innych niż narodowowyzwoleńcze powstania. Bez przywrócenia pamięci o ruchach społecznych tamtego okresu, głęboko politycznych (ludowy, socjalistyczny), bez przypomnienia walk ekonomicznych czy budowy rodzimej przedsiębiorczości, bez "przejęcia" dla progresywnej polityki wielu czołowych pisarzy i pisarek (Prus, Orzeszkowa) tu nic się nie zmieni - kultura ma znacznie większą rolę w legitymizacji status quo niż chcemy jej dawać.
Rozpoznały to moim zdaniem feministki, które a) poszły w sojusz z kobiecymi środowiskami pracowniczymi b) odkryły bogatą historię ruchu na ziemiach polskich, zdobywając własną, historyczną narrację (książka Sławomiry Walczewskiej "Damy, rycerze i feministki", Wirtualne Muzeum Historii Kobiet) - dzięki czemu z roku na rok na Manifach jest coraz więcej ludzi, "niezależni ekolodzy" od lat nie potrafią podobnej frekwencji na swoich eventach sobie zapewnić. Droga do odzyskania historii jest trudna - prawica zmonopolizowała ją, a inteligencja długo z kolei potrafi wyliczać wady twórczyń i twórców, tak jak konserwatyzm Prusa czy antysemityzm (prawdziwy bądź nie) Orzeszkowej. Wybrzydzając w historii, skazujemy się na porażkę, tak jak postawa wybrzydzających wśród osób, mających szczytne intencje w dziedzinie ochrony środowiska, skazuje przyrodę na jeszcze większą degradację z powodu braku skuteczności działań. Brak sukcesów Zielonych 2004 opiera się na złym prawie i na słabym zrozumieniu oraz znajomości przez ludzi zasad zielonej polityki, nie zaś na jakiejś genetycznej niechęci do łączenia tematów społecznych, ekologicznych i ekonomicznych. Nawet w obliczu tak trudnej dla nas sytuacji możemy pochwalić się zmianami na lepsze, chociażby uratowaniem Pola Mokotowskiego. Zachęcam zatem to odrobinę cieplejszego spoglądania w naszą stronę, im nas wszystkich bowiem więcej i im bardziej jesteśmy otwarte i otwarci na siebie nawzajem, tym lepiej dla spraw, które leżą nam na sercu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz