Okres przedświąteczny oznacza na szczęście nieco mniejszą liczbę aktywności do wykonania i nieco większą ilość wolnego czasu na interesujące lektury. W końcu udało mi się przeczytać w całości jakiś numer "Krytyki Politycznej", chociaż już sam fakt, że potrzebowałem na to półtora miesiąca od jego premiery świadczy wyraźnie o tym, że przepracowanie dawało się we znaki. Mam jednak nadzieję, że choć trochę efekty tej pracy w działalności koła warszawskiego Zielonych są widoczne, zarówno na naszej formalnej stronie, jak i na tym blogu. Po spotkaniu wigilijnym powiało zresztą optymizmem - było na nim kilkanaście osób, w tym dużo nowych twarzy, które zaczęły aktywnie działać w partii i pomagać nam w wielu aktywnościach ostatnimi czasy, szczególnie w akcji parytetowej i przy organizowaniu demonstracji klimatycznej.
Na podsumowanie roku, plany na przyszłość i zaprezentowanie oceny aktualnej sytuacji politycznej przyjdzie jeszcze pora, wróćmy jednak do pisma redakcji z Nowego Światu. Dziewiętnasty z kolei numer "Krytyki Politycznej" jest moim zdaniem jednym z najlepszych w historii, poruszając aktualne tematy w sposób dostatecznie zrozumiały dla osoby postronnej, by móc w pełni skorzystać z intelektualnej oferty. Wygląda więc na to, że powoli, ale skutecznie trwa transkrypcja idei ogólnie słusznych, acz skomplikowanych, na polską rzeczywistość mentalną. W sumie nawet tekst Sławoja Żiżka o zmianach klimatu i alternatywnej narracji przez nie tworzonej brzmi bardziej zrozumiale niż zwykle. I dobrze, bo zaproponowanie innego od cyklicznego czy linearnego modelu czasu, w którym to nadchodząca, przyszła katastrofa retroaktywnie wpływa na podejmowanie działań służących jej zapobieżeniu. A skoro nawet Żiżek jest zrozumiały, to potem może być już tylko lepiej.
Gorąco polecić należy wywiad Edwina Bendyka z Michałem Bonim i następujący po nim artykuł dziennikarza "Polityki". Fascynująco jest obserwować, jak jeden z ulubionych ministrów Tuska w zależności od tego, w którym medium występuje, kreuje swój przekaz. Zasadniczo rozumiem konieczność takiego działania, byle jednak zachowywać spójność przekazu. Kiedy jednak Boni w "Newsweeku" wyjawia, że usługi publiczne należy traktować jak każde inne, a u Bendyka stara się pokazywać swą prospołeczną twarz, to zwyczajnie mu to nie wychodzi. Ponieważ miałem wątpliwą przyjemność czytania "Polski 2030", trudno mi się nabrać na tego typu zapewnienia i mam nadzieję, że dzięki publikowanym w coraz to nowych miejscach analizach uda się zapobiec nabieraniu się ludzi w butelkę. Chociaż nie ze wszystkimi tezami Edwina Bendyka się zgadzam, to jednak jego otwartość na "lewicę spod znaku Cohn-Bendita", którą wyraził na jednej z niedawnych debat w Nowym Wspaniałym Świecie świadczy o tym, że jest on w awangardzie polskiego dziennikarstwa, jeśli chodzi o zrozumienie wyzwań cywilizacyjnych, przed którymi stoi Polska i świat.
My tymczasem uwielbiamy spoglądać na naszą przeszłość, upajać się nią i celebrować niemal do bólu. Mam wrażenie, że gdybyśmy w XIX wieku z taką swadą co zmiany technologiczne związane z globalnym ociepleniem krytykowalibyśmy rewolucję przemysłową, do dziś jeździlibyśmy dorożkami, o ile rzecz jasna nie byłybyśmy chłopkami i chłopami pańszczyźnianymi. Jednym z mitów przeszłości, który zresztą krytykuję, jest mit Powstania Warszawskiego jako dziejowej konieczności wykrwawienia europejskiej metropolii i zaprowadzenia wolności (koniec końców marzenia niezrealizowanego) kosztem niemal ćwierć miliona zabitych mieszkanek i mieszkańców miasta. Mit ten chce się bezkrytycznie sprzedawać małym dzieciom, prezentując im kolorowanki, sprowadzające ów tragiczny fakt z rodzimej historii do poziomu dziecięcej zabawy. Dekonstrukcja tego działania, wykonana przez paroletniego Lucka, może wydać się obrazoburcza, daje jednak do myślenia. Powstańcy stają się superbohaterami, robią kupę, powstaje alternatywna, dziecięca narracja, która dorosłych powinna wprawić w konsternację. Czy chcemy wtłaczać dzieci w tryby propagandowej, bogoojczyźnianej machiny, czy może pozwolimy im w końcu żyć i nauczymy je - kiedy przyjdzie na to czas - krytycznego myślenia, umożliwiającego samodzielną analizę historii? Dramatycznie niskie wskaźniki patriotyzmu wśród młodych ludzi wskazują na to, że realizowany do tej pory scenariusz (symbolizowany omówionymi kolorowankami) ponosi spektakularną klapę.
Straszy się, że świat lewicowej "poprawności politycznej" będzie jakimś koszmarem społecznej inżynierii. Projekt elementarza, wykonany przez Mariannę Oklejak, pokazuje, że tego typu oskarżenia są totalnym absurdem. Cóż dziwnego w świecie, w którym mama idzie do pracy, a tato opiekuje się dziećmi, na ulicach obok księży chodzą osoby o innym kolorze skóry, w domach pojawiają się różne modele rodziny, a na trawnikach nie leżą psie kupy? Wydaje mi się, że nic i mam nadzieję, że któregoś pięknego dnia takich oto elementarzy się doczekam. Można by tu wspomnieć jeszcze o wielu innych ciekawych tekstach, ale nie ma co się rozpisywać, najlepiej po prostu zafundować sobie świąteczną przyjemność i poznać np. mroczne sekrety wyzysku na wyspie Saipan, wychwalanej przez neoliberałów za bycie "królestwem wolności" (czytaj - prostytucji, poniżania imigrantów i żałosnych warunków pracy) i opisanych w tekście Thomasa Franka. Gorąco polecam.
Na podsumowanie roku, plany na przyszłość i zaprezentowanie oceny aktualnej sytuacji politycznej przyjdzie jeszcze pora, wróćmy jednak do pisma redakcji z Nowego Światu. Dziewiętnasty z kolei numer "Krytyki Politycznej" jest moim zdaniem jednym z najlepszych w historii, poruszając aktualne tematy w sposób dostatecznie zrozumiały dla osoby postronnej, by móc w pełni skorzystać z intelektualnej oferty. Wygląda więc na to, że powoli, ale skutecznie trwa transkrypcja idei ogólnie słusznych, acz skomplikowanych, na polską rzeczywistość mentalną. W sumie nawet tekst Sławoja Żiżka o zmianach klimatu i alternatywnej narracji przez nie tworzonej brzmi bardziej zrozumiale niż zwykle. I dobrze, bo zaproponowanie innego od cyklicznego czy linearnego modelu czasu, w którym to nadchodząca, przyszła katastrofa retroaktywnie wpływa na podejmowanie działań służących jej zapobieżeniu. A skoro nawet Żiżek jest zrozumiały, to potem może być już tylko lepiej.
Gorąco polecić należy wywiad Edwina Bendyka z Michałem Bonim i następujący po nim artykuł dziennikarza "Polityki". Fascynująco jest obserwować, jak jeden z ulubionych ministrów Tuska w zależności od tego, w którym medium występuje, kreuje swój przekaz. Zasadniczo rozumiem konieczność takiego działania, byle jednak zachowywać spójność przekazu. Kiedy jednak Boni w "Newsweeku" wyjawia, że usługi publiczne należy traktować jak każde inne, a u Bendyka stara się pokazywać swą prospołeczną twarz, to zwyczajnie mu to nie wychodzi. Ponieważ miałem wątpliwą przyjemność czytania "Polski 2030", trudno mi się nabrać na tego typu zapewnienia i mam nadzieję, że dzięki publikowanym w coraz to nowych miejscach analizach uda się zapobiec nabieraniu się ludzi w butelkę. Chociaż nie ze wszystkimi tezami Edwina Bendyka się zgadzam, to jednak jego otwartość na "lewicę spod znaku Cohn-Bendita", którą wyraził na jednej z niedawnych debat w Nowym Wspaniałym Świecie świadczy o tym, że jest on w awangardzie polskiego dziennikarstwa, jeśli chodzi o zrozumienie wyzwań cywilizacyjnych, przed którymi stoi Polska i świat.
My tymczasem uwielbiamy spoglądać na naszą przeszłość, upajać się nią i celebrować niemal do bólu. Mam wrażenie, że gdybyśmy w XIX wieku z taką swadą co zmiany technologiczne związane z globalnym ociepleniem krytykowalibyśmy rewolucję przemysłową, do dziś jeździlibyśmy dorożkami, o ile rzecz jasna nie byłybyśmy chłopkami i chłopami pańszczyźnianymi. Jednym z mitów przeszłości, który zresztą krytykuję, jest mit Powstania Warszawskiego jako dziejowej konieczności wykrwawienia europejskiej metropolii i zaprowadzenia wolności (koniec końców marzenia niezrealizowanego) kosztem niemal ćwierć miliona zabitych mieszkanek i mieszkańców miasta. Mit ten chce się bezkrytycznie sprzedawać małym dzieciom, prezentując im kolorowanki, sprowadzające ów tragiczny fakt z rodzimej historii do poziomu dziecięcej zabawy. Dekonstrukcja tego działania, wykonana przez paroletniego Lucka, może wydać się obrazoburcza, daje jednak do myślenia. Powstańcy stają się superbohaterami, robią kupę, powstaje alternatywna, dziecięca narracja, która dorosłych powinna wprawić w konsternację. Czy chcemy wtłaczać dzieci w tryby propagandowej, bogoojczyźnianej machiny, czy może pozwolimy im w końcu żyć i nauczymy je - kiedy przyjdzie na to czas - krytycznego myślenia, umożliwiającego samodzielną analizę historii? Dramatycznie niskie wskaźniki patriotyzmu wśród młodych ludzi wskazują na to, że realizowany do tej pory scenariusz (symbolizowany omówionymi kolorowankami) ponosi spektakularną klapę.
Straszy się, że świat lewicowej "poprawności politycznej" będzie jakimś koszmarem społecznej inżynierii. Projekt elementarza, wykonany przez Mariannę Oklejak, pokazuje, że tego typu oskarżenia są totalnym absurdem. Cóż dziwnego w świecie, w którym mama idzie do pracy, a tato opiekuje się dziećmi, na ulicach obok księży chodzą osoby o innym kolorze skóry, w domach pojawiają się różne modele rodziny, a na trawnikach nie leżą psie kupy? Wydaje mi się, że nic i mam nadzieję, że któregoś pięknego dnia takich oto elementarzy się doczekam. Można by tu wspomnieć jeszcze o wielu innych ciekawych tekstach, ale nie ma co się rozpisywać, najlepiej po prostu zafundować sobie świąteczną przyjemność i poznać np. mroczne sekrety wyzysku na wyspie Saipan, wychwalanej przez neoliberałów za bycie "królestwem wolności" (czytaj - prostytucji, poniżania imigrantów i żałosnych warunków pracy) i opisanych w tekście Thomasa Franka. Gorąco polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz