Wywiad przeprowadził Przemysław Prekiel na potrzeby portalu informacyjnego lewica.pl
- Bartku, jak oceniasz zakończony szczyt klimatyczny? Możemy mówić o jakimś przełomie?
Zdecydowanie nie. Światowi przywódcy zdecydowali się wyrzucić dwa lata negocjacji klimatycznych w błoto. To w Kopenhadze powinny zapaść wiążące zobowiązania redukcyjne, uwzględniające zasady międzyludzkiej solidarności, sprawiedliwości ekologicznej i globalnego zrównoważonego rozwoju. W zamian otrzymaliśmy nic nie znaczącą deklarację o postępie i pustą tabelkę, którą poszczególne państwa wypełniać będą wedle własnego uznania. Tego typu porażkę (wyliczono, że poziom redukcji emisji gazów cieplarnianych proponowany przez poszczególne państwa łącznie przyczyniłby się do podniesienia temperatury na Ziemi o 3 stopnie Celsjusza powyżej poziomów sprzed rewolucji przemysłowej, podczas gdy potrzebujemy ograniczyć wzrost do poziomu co najwyżej dwóch stopni, jeśli mamy mieć większe niż 50% szanse na uniknięcie efektów niekontrolowanych zmian klimatu) usiłuje się opakować w wielki sukces prezydenta Baracka Obamy. Brak przywództwa pokazała też Europa, dla której priorytetem okazał się krótkotrwały, wąsko pojmowany interes ekonomiczny, co najbardziej widoczne było w postawie nagrodzonej "Skamieliną dnia" rządu Donalda Tuska. Obniżenie emisji to nie koszty - to inwestycje w budowę trwałego rozwoju, nowych miejsc pracy i efektywności wykorzystania ograniczonych surowców, budujące zarówno społeczny dobrobyt, jak i konkurencyjną gospodarkę unijną.
- Dlaczego USA i Chiny nie chciały pójść na kompromis? Oba te kraje są największymi emitentami CO2 na świecie.
Chiny na własnej skórze przekonały się o tym, jak szkodliwy dla ich wizerunku i dla zdrowia i życia swoich obywatelek i obywateli jest niezrównoważony rozwój, coraz bardziej intensywnie inwestują w zielone technologie. Dużym impulsem był tu kryzys i lokalna wersja pakietu stymulacyjnego. Emisje Chin, choć spore, w przeliczeniu na osobę nadal są znacznie mniejsze niż te w Stanach Zjednoczonych, nic więc dziwnego, że rząd chiński alergicznie reaguje na odezwy o redukcjach emisji. Tym bardziej, że niedługo Chiny wyprzedzić mogą Niemcy i stać się globalnym liderem w energetyce wiatrowej, sam zaś rząd w Pekinie przedstawił plan ograniczenia o 40-45% wzrostu poziomu emisji wynikającego ich wzrostu gospodarczego.
W wypadku USA prezydent Obama stara się aktualnie przeforsować coraz bardziej rozwadniającą się reformę systemu zdrowotnego w tym kraju, boi się zatem otwierać kolejny front walki. Choć także i tu widać pewne zmiany polityczne po odejściu Busha, nadal jednak pozostają one dalece niewystarczające. Tak naprawdę najostrzejszy podział widać było na szczycie między krajami globalnej Północy a Południa. Te ostatnie, widząc na własnej skórze wzrost problemów związanych z głodem, chorobami, dostępem do wody, wojnami o surowce, będących skutkami zmian klimatu, potrzebują solidnej polityki klimatycznej, opartej na uznaniu ich prawa do rozwoju i do pomocy w przestawianiu lokalnych gospodarek na zrównoważone tory. Kraje rozwinięte, jak pokazał niechlubny przykład wyciekłego na początku negocjacji "porozumienia duńskiego", walczą głównie o jak największe emisje własne i ich ograniczenie na Południu. Brak globalnej solidarności w obliczu realnego problemu, przed którym stanęła ludzkość, to kolejna katastrofa. Brak szacunku dla faktu, że zmiany klimatu to często być albo nie być dla wielu krajów Globalnego Południa, by wspomnieć chociażby wyspiarskie państwa na Pacyfiku.
- Naukowcy alarmują, że za 11 lat emisje gazów muszą być zmniejszone o 30-40 proc. w stosunku do 1990 r. - bo inaczej Ziemi grożą katastrofy na "biblijną skalę"- przesadzają?
Nie. Wedle badań mamy 90% prawdopodobieństwa, że zmiany klimatu powoduje człowiek. Czy gdybyśmy mieli 90% szans, że w wyniku spożycia alkoholu rozbijemy samochód, wsiedlibyśmy do niego? Problem polega na tym, że w polskich mediach nadal, zamiast dyskutować nad tym, jak chronić klimat i jednocześnie zapewnić wysoką jakość życia, zastanawiamy się, czy aby na pewno globalne ocieplenie zachodzi. Poziom desperacji "klimatycznych negacjoniostów" jest tak duży, że są w stanie z 3 z kilku tysięcy wykradzionych e-maili z angielskiego uniwersytetu zbudować narrację o tym, jak to klimatolodzy nas oszukują. Nic to, że poza paroma niedobrymi opiniami na temat negacjonistów i jednej "sztuczki", użytej w konwencji, która w języku angielskim wcale nie jest równoznaczna z fałszerstwem i może oznaczać np. interesującą metodę badawczą nie ma tam nic ciekawego. Tymczasem w Polsce nagle zaczęto stawiać obydwie strony sporu niemal jako równorzędne, pomimo faktu, że wiele z teorii promowanych przez negacjonistów, jak ta o korelacji zmian temperatury z cyklem aktywności słonecznej okazały się chybione.
Problem polega też na tym, że zmiany klimatu nie polegają na prostym podniesieniu się temperatury, co sprawi, że Polska obrodzi winnicami, a Bałtyk stanie się Morzem Śródziemnym. Wzrost globalnej temperatury oznaczać będzie większe zawirowania pogodowe, w naszym wypadku związane np. z możliwością rozszerzenia się zasięgu chorób tropikalnych, problemami rolnictwa czy też rosnącymi kosztami ubezpieczania i rekompensat związanych z powodziami lub gwałtownym wiatrem. To i tak nic w porównaniu z pogorszeniem się globalnego bezpieczeństwa - dalszym pustynnieniem Afryki, zwiększeniem się poziomu wymuszonych migracji, realne zagrożenie dla istnienia wielu państw Globalnego Południa. Raport Sterna pokazał, że wystarczy inwestować 1-2% globalnego PKB dla ratowania klimatu. Brak tych inwestycji oznaczać może skurczenie się globalnej gospodarki nawet o 20%, co - nie muszę chyba dodawać - przyczyni się do dalszego wzrostu biedy i nierówności, zarówno pomiędzy państwami, jak i w ich obrębie.
- Jak Twoim zdaniem powinien wyglądać konsensus ws. ocieplania klimatu?
Powinien opierać się na uznaniu faktu, że obecne kryzysy - ekonomiczny, społeczny i klimatyczny - biorą się z dotychczasowego, niezrównoważonego modelu światowej gospodarki, a tego typu problemów nie da się już dłużej rozwiązywać oddzielnie, jako że są one ze sobą nierozerwalnie powiązane. Oznacza to konieczność stworzenia możliwie demokratycznej i sprawiedliwej architektury instytucjonalnej dla dbania o klimat - czytelnych, transparentnych zasad transferów technologicznych oraz uznania prawa do rozwoju dla Globalnego Południa. To na Północy ciąży główna historyczna odpowiedzialność za emisje i to Północ ma dziś w swych rękach najwięcej narzędzi do transformacji swoich gospodarek na bardziej zielone tory. Gdyby w XIX wieku tak bardzo wybrzydzano by rewolucję przemysłową, uznawano, że inwestowanie w technologie doprowadzi do "zarżnięcia gospodarki", jak dziś mówi premier Tusk, prawdopodobnie do dziś zamiast koleją jeździlibyśmy dorożkami - o ile oczywiście nie bylibyśmy chłopami pańszczyźnianymi. Przemiany technologiczne, takie jak np. decentralizacja energetyczna czy termoizolacja budynków, wpływają na zmniejszenie naszego zapotrzebowania na energię i tym samym na obniżkę rachunków. Polityka klimatyczna, internalizująca koszty zewnętrzne i promująca zachowania proekologiczne, jest polityką prospołeczną - ważne, by globalne porozumienia tworzyły warunki (np. poprzez wprowadzenie Podatku Tobina) do finansowania zrównoważonego rozwoju całej naszej planety.
- Szczytowi towarzyszyły liczne protesty- czy Twoim zdaniem dziś, organizacje ekologiczne mają szanse przekonać nie tyle polityków- co najważniejsze ludzi- do tego, że ocieplanie się klimatu to nie jakaś odległa bajka, ale problem z którym musimy radzić sobie już, w tej chwili?
W świecie postpolityki nie jest to zadanie łatwe, a jednak - patrząc nie tylko na Zachód, ale też i na kraje rozwijające się - ruch ekologiczny tworzy na naszych oczach jedyną możliwą do realizacji kompleksową wizję zmian. Zieloni przez lata swej działalności na scenach politycznych wielu państw spostrzec, że wartości postmaterialne należy przekładać na konkretne, materialne uwarunkowania. W ciągu ostatnich lat da się spostrzec wzrost poziomu współpracy i zaufania między ekologami, organizacjami pracowniczymi i "zielonym biznesem", czego efektem jest stworzenie wielu lokalnych wersji Zielonego Nowego Ładu - programu tworzących miejsca pracy inwestycji proekologicznych. To nie utopia - w Niemczech dzięki temu udało się utrzymać lub powołać do istnienia ćwierć miliona "zielonych miejsc pracy", w takich sektorach, jak energetyka odnawialna czy transport zbiorowy. Szacuje się, że do 2020 roku sektor ten zatrudniać będzie więcej osób, niż branża motoryzacyjna w tym kraju. To wymowny przykład, pokazujący, że w XXI wieku potrzebujemy nowej umowy społecznej - między pracą, kapitałem i środowiskiem naturalnym, ani bowiem neoliberalny wzrost za wszelką cenę, ani też prospołeczna polityka nie będą w stanie utrzymać się na dłuższą metę, jeśli ignorować będą ograniczenia przyrodnicze.
Ochrona klimatu jako szansa na rozwój - to przekaz, który Zieloni i NGO'sy coraz skuteczniej prezentują - dowodem na tę skuteczność może być wzrost poparcia dla Zielonych w większości krajów UE w niedawnych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Ekologia nie kończy się wcale na żabach, bobrach czy nietoperzach - bardzo intensywnie badane są np. związki między wykluczeniem społecznym a ekologiczną dewastacją terenów zamieszkałych przez osoby ubogie. Przykłady wspólnej obrony przez ekologów i związki zawodowe miejsc pracy w fabryce turbin wiatrowych Vestas w Anglii czy też wspólny front Zielonych i ruchów na rzecz rozwoju Globalnego Południa pokazuje, że ekologia polityczna ma olbrzymi potencjał społecznej mobilizacji. Dużo zależy tu jednak od poziomu solidaryzmu danego społeczeństwa - w Polsce, gdzie atomizacja osiągnęła olbrzymie poziomy, jest to znacznie trudniejsze niż na Zachodzie. Ekologię usiłuje się sprzedać bardziej jako indywidualny wybór konsumpcyjny, niż jako koncept polityczny, stąd media, gdy spostrzegły, że za działalnością ekologiczną kryje się coś więcej niż mieszczańska poza, zaczęły chętnie opowiadać o "ekoterrorystach" czy też o "globalnym szwindlu". Tymczasem, jeśli popatrzeć na sondaże, większość Polek i Polaków uważa, że klimat warto chronić - dokładnie 84% w niedawnym sondażu CBOS uznało, że warto aktywnie przeciwdziałać zmianom klimatu. Będziemy nadal reprezentować te dążenia i aspiracje, dbając o to, by jednocześnie chroniły one Ziemię i ludzi.
- Bartku, jak oceniasz zakończony szczyt klimatyczny? Możemy mówić o jakimś przełomie?
Zdecydowanie nie. Światowi przywódcy zdecydowali się wyrzucić dwa lata negocjacji klimatycznych w błoto. To w Kopenhadze powinny zapaść wiążące zobowiązania redukcyjne, uwzględniające zasady międzyludzkiej solidarności, sprawiedliwości ekologicznej i globalnego zrównoważonego rozwoju. W zamian otrzymaliśmy nic nie znaczącą deklarację o postępie i pustą tabelkę, którą poszczególne państwa wypełniać będą wedle własnego uznania. Tego typu porażkę (wyliczono, że poziom redukcji emisji gazów cieplarnianych proponowany przez poszczególne państwa łącznie przyczyniłby się do podniesienia temperatury na Ziemi o 3 stopnie Celsjusza powyżej poziomów sprzed rewolucji przemysłowej, podczas gdy potrzebujemy ograniczyć wzrost do poziomu co najwyżej dwóch stopni, jeśli mamy mieć większe niż 50% szanse na uniknięcie efektów niekontrolowanych zmian klimatu) usiłuje się opakować w wielki sukces prezydenta Baracka Obamy. Brak przywództwa pokazała też Europa, dla której priorytetem okazał się krótkotrwały, wąsko pojmowany interes ekonomiczny, co najbardziej widoczne było w postawie nagrodzonej "Skamieliną dnia" rządu Donalda Tuska. Obniżenie emisji to nie koszty - to inwestycje w budowę trwałego rozwoju, nowych miejsc pracy i efektywności wykorzystania ograniczonych surowców, budujące zarówno społeczny dobrobyt, jak i konkurencyjną gospodarkę unijną.
- Dlaczego USA i Chiny nie chciały pójść na kompromis? Oba te kraje są największymi emitentami CO2 na świecie.
Chiny na własnej skórze przekonały się o tym, jak szkodliwy dla ich wizerunku i dla zdrowia i życia swoich obywatelek i obywateli jest niezrównoważony rozwój, coraz bardziej intensywnie inwestują w zielone technologie. Dużym impulsem był tu kryzys i lokalna wersja pakietu stymulacyjnego. Emisje Chin, choć spore, w przeliczeniu na osobę nadal są znacznie mniejsze niż te w Stanach Zjednoczonych, nic więc dziwnego, że rząd chiński alergicznie reaguje na odezwy o redukcjach emisji. Tym bardziej, że niedługo Chiny wyprzedzić mogą Niemcy i stać się globalnym liderem w energetyce wiatrowej, sam zaś rząd w Pekinie przedstawił plan ograniczenia o 40-45% wzrostu poziomu emisji wynikającego ich wzrostu gospodarczego.
W wypadku USA prezydent Obama stara się aktualnie przeforsować coraz bardziej rozwadniającą się reformę systemu zdrowotnego w tym kraju, boi się zatem otwierać kolejny front walki. Choć także i tu widać pewne zmiany polityczne po odejściu Busha, nadal jednak pozostają one dalece niewystarczające. Tak naprawdę najostrzejszy podział widać było na szczycie między krajami globalnej Północy a Południa. Te ostatnie, widząc na własnej skórze wzrost problemów związanych z głodem, chorobami, dostępem do wody, wojnami o surowce, będących skutkami zmian klimatu, potrzebują solidnej polityki klimatycznej, opartej na uznaniu ich prawa do rozwoju i do pomocy w przestawianiu lokalnych gospodarek na zrównoważone tory. Kraje rozwinięte, jak pokazał niechlubny przykład wyciekłego na początku negocjacji "porozumienia duńskiego", walczą głównie o jak największe emisje własne i ich ograniczenie na Południu. Brak globalnej solidarności w obliczu realnego problemu, przed którym stanęła ludzkość, to kolejna katastrofa. Brak szacunku dla faktu, że zmiany klimatu to często być albo nie być dla wielu krajów Globalnego Południa, by wspomnieć chociażby wyspiarskie państwa na Pacyfiku.
- Naukowcy alarmują, że za 11 lat emisje gazów muszą być zmniejszone o 30-40 proc. w stosunku do 1990 r. - bo inaczej Ziemi grożą katastrofy na "biblijną skalę"- przesadzają?
Nie. Wedle badań mamy 90% prawdopodobieństwa, że zmiany klimatu powoduje człowiek. Czy gdybyśmy mieli 90% szans, że w wyniku spożycia alkoholu rozbijemy samochód, wsiedlibyśmy do niego? Problem polega na tym, że w polskich mediach nadal, zamiast dyskutować nad tym, jak chronić klimat i jednocześnie zapewnić wysoką jakość życia, zastanawiamy się, czy aby na pewno globalne ocieplenie zachodzi. Poziom desperacji "klimatycznych negacjoniostów" jest tak duży, że są w stanie z 3 z kilku tysięcy wykradzionych e-maili z angielskiego uniwersytetu zbudować narrację o tym, jak to klimatolodzy nas oszukują. Nic to, że poza paroma niedobrymi opiniami na temat negacjonistów i jednej "sztuczki", użytej w konwencji, która w języku angielskim wcale nie jest równoznaczna z fałszerstwem i może oznaczać np. interesującą metodę badawczą nie ma tam nic ciekawego. Tymczasem w Polsce nagle zaczęto stawiać obydwie strony sporu niemal jako równorzędne, pomimo faktu, że wiele z teorii promowanych przez negacjonistów, jak ta o korelacji zmian temperatury z cyklem aktywności słonecznej okazały się chybione.
Problem polega też na tym, że zmiany klimatu nie polegają na prostym podniesieniu się temperatury, co sprawi, że Polska obrodzi winnicami, a Bałtyk stanie się Morzem Śródziemnym. Wzrost globalnej temperatury oznaczać będzie większe zawirowania pogodowe, w naszym wypadku związane np. z możliwością rozszerzenia się zasięgu chorób tropikalnych, problemami rolnictwa czy też rosnącymi kosztami ubezpieczania i rekompensat związanych z powodziami lub gwałtownym wiatrem. To i tak nic w porównaniu z pogorszeniem się globalnego bezpieczeństwa - dalszym pustynnieniem Afryki, zwiększeniem się poziomu wymuszonych migracji, realne zagrożenie dla istnienia wielu państw Globalnego Południa. Raport Sterna pokazał, że wystarczy inwestować 1-2% globalnego PKB dla ratowania klimatu. Brak tych inwestycji oznaczać może skurczenie się globalnej gospodarki nawet o 20%, co - nie muszę chyba dodawać - przyczyni się do dalszego wzrostu biedy i nierówności, zarówno pomiędzy państwami, jak i w ich obrębie.
- Jak Twoim zdaniem powinien wyglądać konsensus ws. ocieplania klimatu?
Powinien opierać się na uznaniu faktu, że obecne kryzysy - ekonomiczny, społeczny i klimatyczny - biorą się z dotychczasowego, niezrównoważonego modelu światowej gospodarki, a tego typu problemów nie da się już dłużej rozwiązywać oddzielnie, jako że są one ze sobą nierozerwalnie powiązane. Oznacza to konieczność stworzenia możliwie demokratycznej i sprawiedliwej architektury instytucjonalnej dla dbania o klimat - czytelnych, transparentnych zasad transferów technologicznych oraz uznania prawa do rozwoju dla Globalnego Południa. To na Północy ciąży główna historyczna odpowiedzialność za emisje i to Północ ma dziś w swych rękach najwięcej narzędzi do transformacji swoich gospodarek na bardziej zielone tory. Gdyby w XIX wieku tak bardzo wybrzydzano by rewolucję przemysłową, uznawano, że inwestowanie w technologie doprowadzi do "zarżnięcia gospodarki", jak dziś mówi premier Tusk, prawdopodobnie do dziś zamiast koleją jeździlibyśmy dorożkami - o ile oczywiście nie bylibyśmy chłopami pańszczyźnianymi. Przemiany technologiczne, takie jak np. decentralizacja energetyczna czy termoizolacja budynków, wpływają na zmniejszenie naszego zapotrzebowania na energię i tym samym na obniżkę rachunków. Polityka klimatyczna, internalizująca koszty zewnętrzne i promująca zachowania proekologiczne, jest polityką prospołeczną - ważne, by globalne porozumienia tworzyły warunki (np. poprzez wprowadzenie Podatku Tobina) do finansowania zrównoważonego rozwoju całej naszej planety.
- Szczytowi towarzyszyły liczne protesty- czy Twoim zdaniem dziś, organizacje ekologiczne mają szanse przekonać nie tyle polityków- co najważniejsze ludzi- do tego, że ocieplanie się klimatu to nie jakaś odległa bajka, ale problem z którym musimy radzić sobie już, w tej chwili?
W świecie postpolityki nie jest to zadanie łatwe, a jednak - patrząc nie tylko na Zachód, ale też i na kraje rozwijające się - ruch ekologiczny tworzy na naszych oczach jedyną możliwą do realizacji kompleksową wizję zmian. Zieloni przez lata swej działalności na scenach politycznych wielu państw spostrzec, że wartości postmaterialne należy przekładać na konkretne, materialne uwarunkowania. W ciągu ostatnich lat da się spostrzec wzrost poziomu współpracy i zaufania między ekologami, organizacjami pracowniczymi i "zielonym biznesem", czego efektem jest stworzenie wielu lokalnych wersji Zielonego Nowego Ładu - programu tworzących miejsca pracy inwestycji proekologicznych. To nie utopia - w Niemczech dzięki temu udało się utrzymać lub powołać do istnienia ćwierć miliona "zielonych miejsc pracy", w takich sektorach, jak energetyka odnawialna czy transport zbiorowy. Szacuje się, że do 2020 roku sektor ten zatrudniać będzie więcej osób, niż branża motoryzacyjna w tym kraju. To wymowny przykład, pokazujący, że w XXI wieku potrzebujemy nowej umowy społecznej - między pracą, kapitałem i środowiskiem naturalnym, ani bowiem neoliberalny wzrost za wszelką cenę, ani też prospołeczna polityka nie będą w stanie utrzymać się na dłuższą metę, jeśli ignorować będą ograniczenia przyrodnicze.
Ochrona klimatu jako szansa na rozwój - to przekaz, który Zieloni i NGO'sy coraz skuteczniej prezentują - dowodem na tę skuteczność może być wzrost poparcia dla Zielonych w większości krajów UE w niedawnych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Ekologia nie kończy się wcale na żabach, bobrach czy nietoperzach - bardzo intensywnie badane są np. związki między wykluczeniem społecznym a ekologiczną dewastacją terenów zamieszkałych przez osoby ubogie. Przykłady wspólnej obrony przez ekologów i związki zawodowe miejsc pracy w fabryce turbin wiatrowych Vestas w Anglii czy też wspólny front Zielonych i ruchów na rzecz rozwoju Globalnego Południa pokazuje, że ekologia polityczna ma olbrzymi potencjał społecznej mobilizacji. Dużo zależy tu jednak od poziomu solidaryzmu danego społeczeństwa - w Polsce, gdzie atomizacja osiągnęła olbrzymie poziomy, jest to znacznie trudniejsze niż na Zachodzie. Ekologię usiłuje się sprzedać bardziej jako indywidualny wybór konsumpcyjny, niż jako koncept polityczny, stąd media, gdy spostrzegły, że za działalnością ekologiczną kryje się coś więcej niż mieszczańska poza, zaczęły chętnie opowiadać o "ekoterrorystach" czy też o "globalnym szwindlu". Tymczasem, jeśli popatrzeć na sondaże, większość Polek i Polaków uważa, że klimat warto chronić - dokładnie 84% w niedawnym sondażu CBOS uznało, że warto aktywnie przeciwdziałać zmianom klimatu. Będziemy nadal reprezentować te dążenia i aspiracje, dbając o to, by jednocześnie chroniły one Ziemię i ludzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz