Brak pracy niezależnie od kontekstu kulturowego bywa stanem niepożądanym. Wbrew sączącym się z mediów hasłom o zadowolonych z życia "na państwowym garnuszku" bezrobocie degraduje zarówno osoby bezpośrednio nim dotknięte, jak i ich rodziny w lokalne wspólnoty. Wieloletnie wykluczenie społeczne owszem, potrafi doprowadzić do przyzwyczajenia się do takiego stanu, konstatacja ta nie powinna jednak oznaczać wycofania się z działań na rzecz zmiany takiego stanu rzeczy. W szczególności nie może ona być usprawiedliwieniem dla przeciwdziałania dziedziczeniu biedy i tworzeniu nierówności już na poziomie edukacji. Nie oznacza to - jak wielokrotnie pisałem - że aktualny system redystrybucyjny działa w Polsce bez zarzutu, wręcz przeciwnie.
Warto zapytać się o to, jakie są źródła sytuacji, w której system opieki społecznej działa tak fatalnie. Po pierwsze, przeznacza się na niego niedostatecznie dużo środków, wykorzystywanych w mało efektywny sposób. Nie da się inaczej powiedzieć o sytuacji, kiedy przeciętny zasiłek na dziecko w wieku 5-18 wynosi u nas 64 złote, nic zatem dziwnego, że to w naszym kraju dzieci są najbardziej w Europie narażone na biedę. Zasiłek dla bezrobotnych, do którego większość osób pozbawionych pracy nie ma prawa, to raptem nieco ponad 55% wysokości płacy minimalnej netto, podczas gdy w Danii, wzorcu flexicurity, wynosi 90% pensji pobieranej przez zasiłkobiorczynię/zasiłkobiorcę przez ostatnie 12 tygodni. Pytanie o to, czy zasiłek dla bezrobotnych nie mógłby stać się narzędziem, służącym jednocześnie wyciąganiu ludzi z bezrobocia i poprawy jakości życia w lokalnych społecznościach, dość często pojawia się w politycznych debatach w Wielkiej Brytanii. New Economics Foundation, dobrze znana czytelniczkom i czytelnikom tego bloga, przygotowała na ten temat publikację, którą postanowiłem pokrótce streścić i której główne założenie bardzo mi się podoba.
Zacznijmy, tak jak w "Benefits that Work - The Social Value of Community Allowance", od zarysowania obecnej sytuacji. Kryzys, tak w Polsce, jak i w Wielkiej Brytanii doprowadził do wzrostu bezrobocia, i to po raz kolejny wśród i tak ledwo radzących sobie z późną nowoczesnością grup społecznych. Mamy do czynienia z obszarami trwałego, strukturalnego bezrobocia, gdzie ponoszący porażkę w powrocie do pracy ludzie wpadają w marazm wraz z dotkniętymi problemem obszarami. Wystarczy w tym kontekście wspomnieć chociażby o terenach byłych PGR-ów czy na warszawskim polu - o Pradze Północ. Słaby poziom relacji społecznych i zaufania jeszcze bardziej utrudnia wyjście do ludzi i zmiany w swoim otoczeniu. "Kultura zasiłku" ma dwie strony - polega nie tylko na uzależnieniu się od pomocy, ale także na obniżce własnej samooceny, braku wiary we własne możliwości, towarzyszy jej także rozczarowanie działaniom instytucji państwowych, nierzadko jedynie symulujących pomoc.
Koncepcja NEF - zastąpienia zasiłku dla bezrobotnych tak zwanym "zasiłkiem wspólnotowym" ma za zadanie odpowiedzieć na te niewydolności systemowe. Dodatkowo wydaje się zasadna z powodu stagnacji na rynku pracy - trudno mieć do osób pozostających poza trwałym zatrudnieniem pretensje o to, że nie ma dla nich miejsc pracy, a jeśli chce się, żeby sami tworzyli własne firmy, należy zapewnić im odpowiednie szkolenia i dostęp do finansowania. Ponadto spore problemy ze znalezieniem pracy mają osoby starsze, młodzi, pozostający bez większego doświadczenia zawodowego, ale też i kobiety. Ich wiedzę i doświadczenia Aleksi Knuutila i Susan Steed, współautorzy raportu, proponują wykorzystać dla dobra lokalnej społeczności. Obudzenie wiary we własne możliwości, szansa zobaczenia realnych efektów własnego wysiłku, ale także uniknięcie sytuacji, w której z powodu ryzyka utraty zasiłku podjęcie pracy nie tylko się nie opłaca, ale wręcz może doprowadzić do pogorszenia sytuacji budżetu rodzinnego - to wszystko kwestie, z którymi raport stara się mierzyć.
W dużym skrócie - idea polega na tym, że na bazie wyliczenia ceny rynkowej pracy społecznej państwo przeznaczałoby środki na ściśle określone działania (pracę z osobami młodymi, opieka nad przestrzenią publiczną, ochrona zdrowia, edukacja lokalnej społeczności i jej animowanie) organizacją pozarządowym operującym na danym terenie. Te, na bazie dostępnych środków, tworzyłyby miejsca pracy w wyżej wymienionych sektorach w wymiarze pół etatu. Informacje na ten temat zbierałyby urzędy pracy, które mogłyby proponować osobom bez pracy (ale nie tylko - w działania te mogłyby być wciągnięte pozostające poza rynkiem pracy kobiety czy osoby niepełnosprawne) zatrudnienie się w danym NGO, w zależności od osobistych preferencji osoby biorącej udział w programie. Otrzymałaby ona nie tylko pensję i roczne, stabilne zatrudnienie, ale też szkolenia zawodowe, zwiększające jej kompetencje, a w końcowym okresie przygotowujące do pełnego powrotu na rynek pracy albo też prowadzenia samodzielnej działalności gospodarczej w obrębie lokalnej społeczności. Wymiar 15 godzin tygodniowo (zasugerowany w angielskiej wersji, w Polsce mogłoby to być np. 20h) miałby jednocześnie w sposób mniej "inwazyjny" pozwalać na powrót do rutyny pracy, jak również dawać czas na zajmowanie się formami płacy niepłatnej, w tym opieką nad domem i dziećmi, albo też np. studiowaniem.
Czemu przekazanie pieniędzy lokalnym stowarzyszeniom i fundacjom miałoby być lepsze niż np. prywatnym firmom? Twórcy publikacji uważają, że to właśnie trzeci sektor daje największe szanse na rewitalizację społeczną zdewastowanych brakiem pracy i perspektyw obszarów. Praca społeczna (która mogłaby być realizowana np. w formie spółdzielni społecznych) wydaje się dobrym wyjściem w obliczu chronicznego braku pieniędzy na inwestycje w kapitał społeczny polskich samorządów. Upodmiotowienie osób do tej pory pozostających bez pracy jest tu kluczowym zagadnieniem - oczekiwanie po osobie psychicznie zdewastowanej, że będzie w pełni gotowa do brania udziału w grze rynkowej jest nieludzkie. NEF proponuje, by urzędy pracy przestały być wyroczniami, a zaczęły bardziej słuchać potrzeb i oczekiwań osób bezrobotnych. Ba, proponuje się nawet, by kadra tych urzędów była szkolona przez osoby bez pracy, które dzieliłyby się swoimi spostrzeżeniami - pomysł zgoła rewolucyjny, ale po głębszym przemyśleniu dość oczywisty, jeśli usługi publiczne faktycznie mają realizować potrzeby społeczeństwa, a nie urzędnicze wyobrażenia o świecie.
Potrafię sobie wyobrazić, że Praga Północ rozkwita dzięki temu, że nagle daje się pieniądze osobom wykluczonym, a te sprzątają ulice i dbają o ich porządek albo przygotowują zajęcia dla młodzieży. W ten sposób zyskują kolejne niezbędne w CV doświadczenia, wraca im wiara w sens powrotu na rynek pracy, a kto wie - być może pewnego dnia zdecydują się na wolontaryjną pracę dla swojej dzielnicy w którejś z lokalnych organizacji? Badania w Wielkiej Brytanii wskazują na to, że podobne działania w zdeprawowanych bezrobociem obszarach kraju zwiększyły szanse zatrudnienia osób bezrobotnych o 32%, zaś osób z niepełnosprawnością - o 13%. Inwestycja w bardziej sensowną politykę społeczną zwróciłaby się dość szybko w najróżniejszych formach. Osoby wracające na rynek pracy przestają pobierać zasiłki i same zaczynają odprowadzać podatki, a do tego w mniejszym stopniu potrzebują np. opieki zdrowotnej, co również pozwala na konkretne oszczędności. Poprawa jakości przestrzeni publicznej czy też zwiększenie oferty kulturalnej rejonu zwiększa jego atrakcyjność turystyczną i biznesową, a także wpływa na poprawę jakości życia lokalnej społeczności.
To tylko krótki zarys tego, o czym możecie przeczytać w tym interesującym raporcie. W Polsce pomysł ten miałby szansę realizacji, należałoby się jednak zastanowić nad praktycznymi zagadnieniami związanymi z jego realizacją. Ponieważ nie wszędzie (w szczególności na obszarach wiejskich) byłoby łatwo zorganizować do działania lokalne organizacje pozarządowe, być może system "standardowych zasiłków" musiałby zostać utrzymany równolegle do nowego i stopniowo wygaszany wraz z jego popularyzacją. Ważną kwestią jest też odpowiedni poziom dochodów z pracy w takim wymiarze - wydaje się, że jeśli ma zachęcać do powrotu do pracy, powinien wynosić więcej niż dzisiejszy zasiłek w wysokości 538,30 zł. Wydaje się, że powinien on być na poziomie takim samym (lub przynajmniej zbliżonym), co wartość netto płacy minimalnej (w 2009, według Wikipedii to 954,96 zł). Oznaczałoby to rzecz jasna większe wydatki budżetowe, jednak wspomniane powyżej długofalowe wyniki takiego działania mogłyby zrównoważyć efekty bardziej proaktywnej polityki społecznej. Wedle konserwatywnych wyliczeń, w UK każdy 1 funt wydany na takie działanie może przynieść aż do 10 funtów w korzyściach wymienionych przeze mnie powyżej. A że wszystko opisane i wyliczone zostało z detaliczną precyzją, pozwalam sobie zaufać w możliwość i opłacalność takiego rozwiązania.
Warto zapytać się o to, jakie są źródła sytuacji, w której system opieki społecznej działa tak fatalnie. Po pierwsze, przeznacza się na niego niedostatecznie dużo środków, wykorzystywanych w mało efektywny sposób. Nie da się inaczej powiedzieć o sytuacji, kiedy przeciętny zasiłek na dziecko w wieku 5-18 wynosi u nas 64 złote, nic zatem dziwnego, że to w naszym kraju dzieci są najbardziej w Europie narażone na biedę. Zasiłek dla bezrobotnych, do którego większość osób pozbawionych pracy nie ma prawa, to raptem nieco ponad 55% wysokości płacy minimalnej netto, podczas gdy w Danii, wzorcu flexicurity, wynosi 90% pensji pobieranej przez zasiłkobiorczynię/zasiłkobiorcę przez ostatnie 12 tygodni. Pytanie o to, czy zasiłek dla bezrobotnych nie mógłby stać się narzędziem, służącym jednocześnie wyciąganiu ludzi z bezrobocia i poprawy jakości życia w lokalnych społecznościach, dość często pojawia się w politycznych debatach w Wielkiej Brytanii. New Economics Foundation, dobrze znana czytelniczkom i czytelnikom tego bloga, przygotowała na ten temat publikację, którą postanowiłem pokrótce streścić i której główne założenie bardzo mi się podoba.
Zacznijmy, tak jak w "Benefits that Work - The Social Value of Community Allowance", od zarysowania obecnej sytuacji. Kryzys, tak w Polsce, jak i w Wielkiej Brytanii doprowadził do wzrostu bezrobocia, i to po raz kolejny wśród i tak ledwo radzących sobie z późną nowoczesnością grup społecznych. Mamy do czynienia z obszarami trwałego, strukturalnego bezrobocia, gdzie ponoszący porażkę w powrocie do pracy ludzie wpadają w marazm wraz z dotkniętymi problemem obszarami. Wystarczy w tym kontekście wspomnieć chociażby o terenach byłych PGR-ów czy na warszawskim polu - o Pradze Północ. Słaby poziom relacji społecznych i zaufania jeszcze bardziej utrudnia wyjście do ludzi i zmiany w swoim otoczeniu. "Kultura zasiłku" ma dwie strony - polega nie tylko na uzależnieniu się od pomocy, ale także na obniżce własnej samooceny, braku wiary we własne możliwości, towarzyszy jej także rozczarowanie działaniom instytucji państwowych, nierzadko jedynie symulujących pomoc.
Koncepcja NEF - zastąpienia zasiłku dla bezrobotnych tak zwanym "zasiłkiem wspólnotowym" ma za zadanie odpowiedzieć na te niewydolności systemowe. Dodatkowo wydaje się zasadna z powodu stagnacji na rynku pracy - trudno mieć do osób pozostających poza trwałym zatrudnieniem pretensje o to, że nie ma dla nich miejsc pracy, a jeśli chce się, żeby sami tworzyli własne firmy, należy zapewnić im odpowiednie szkolenia i dostęp do finansowania. Ponadto spore problemy ze znalezieniem pracy mają osoby starsze, młodzi, pozostający bez większego doświadczenia zawodowego, ale też i kobiety. Ich wiedzę i doświadczenia Aleksi Knuutila i Susan Steed, współautorzy raportu, proponują wykorzystać dla dobra lokalnej społeczności. Obudzenie wiary we własne możliwości, szansa zobaczenia realnych efektów własnego wysiłku, ale także uniknięcie sytuacji, w której z powodu ryzyka utraty zasiłku podjęcie pracy nie tylko się nie opłaca, ale wręcz może doprowadzić do pogorszenia sytuacji budżetu rodzinnego - to wszystko kwestie, z którymi raport stara się mierzyć.
W dużym skrócie - idea polega na tym, że na bazie wyliczenia ceny rynkowej pracy społecznej państwo przeznaczałoby środki na ściśle określone działania (pracę z osobami młodymi, opieka nad przestrzenią publiczną, ochrona zdrowia, edukacja lokalnej społeczności i jej animowanie) organizacją pozarządowym operującym na danym terenie. Te, na bazie dostępnych środków, tworzyłyby miejsca pracy w wyżej wymienionych sektorach w wymiarze pół etatu. Informacje na ten temat zbierałyby urzędy pracy, które mogłyby proponować osobom bez pracy (ale nie tylko - w działania te mogłyby być wciągnięte pozostające poza rynkiem pracy kobiety czy osoby niepełnosprawne) zatrudnienie się w danym NGO, w zależności od osobistych preferencji osoby biorącej udział w programie. Otrzymałaby ona nie tylko pensję i roczne, stabilne zatrudnienie, ale też szkolenia zawodowe, zwiększające jej kompetencje, a w końcowym okresie przygotowujące do pełnego powrotu na rynek pracy albo też prowadzenia samodzielnej działalności gospodarczej w obrębie lokalnej społeczności. Wymiar 15 godzin tygodniowo (zasugerowany w angielskiej wersji, w Polsce mogłoby to być np. 20h) miałby jednocześnie w sposób mniej "inwazyjny" pozwalać na powrót do rutyny pracy, jak również dawać czas na zajmowanie się formami płacy niepłatnej, w tym opieką nad domem i dziećmi, albo też np. studiowaniem.
Czemu przekazanie pieniędzy lokalnym stowarzyszeniom i fundacjom miałoby być lepsze niż np. prywatnym firmom? Twórcy publikacji uważają, że to właśnie trzeci sektor daje największe szanse na rewitalizację społeczną zdewastowanych brakiem pracy i perspektyw obszarów. Praca społeczna (która mogłaby być realizowana np. w formie spółdzielni społecznych) wydaje się dobrym wyjściem w obliczu chronicznego braku pieniędzy na inwestycje w kapitał społeczny polskich samorządów. Upodmiotowienie osób do tej pory pozostających bez pracy jest tu kluczowym zagadnieniem - oczekiwanie po osobie psychicznie zdewastowanej, że będzie w pełni gotowa do brania udziału w grze rynkowej jest nieludzkie. NEF proponuje, by urzędy pracy przestały być wyroczniami, a zaczęły bardziej słuchać potrzeb i oczekiwań osób bezrobotnych. Ba, proponuje się nawet, by kadra tych urzędów była szkolona przez osoby bez pracy, które dzieliłyby się swoimi spostrzeżeniami - pomysł zgoła rewolucyjny, ale po głębszym przemyśleniu dość oczywisty, jeśli usługi publiczne faktycznie mają realizować potrzeby społeczeństwa, a nie urzędnicze wyobrażenia o świecie.
Potrafię sobie wyobrazić, że Praga Północ rozkwita dzięki temu, że nagle daje się pieniądze osobom wykluczonym, a te sprzątają ulice i dbają o ich porządek albo przygotowują zajęcia dla młodzieży. W ten sposób zyskują kolejne niezbędne w CV doświadczenia, wraca im wiara w sens powrotu na rynek pracy, a kto wie - być może pewnego dnia zdecydują się na wolontaryjną pracę dla swojej dzielnicy w którejś z lokalnych organizacji? Badania w Wielkiej Brytanii wskazują na to, że podobne działania w zdeprawowanych bezrobociem obszarach kraju zwiększyły szanse zatrudnienia osób bezrobotnych o 32%, zaś osób z niepełnosprawnością - o 13%. Inwestycja w bardziej sensowną politykę społeczną zwróciłaby się dość szybko w najróżniejszych formach. Osoby wracające na rynek pracy przestają pobierać zasiłki i same zaczynają odprowadzać podatki, a do tego w mniejszym stopniu potrzebują np. opieki zdrowotnej, co również pozwala na konkretne oszczędności. Poprawa jakości przestrzeni publicznej czy też zwiększenie oferty kulturalnej rejonu zwiększa jego atrakcyjność turystyczną i biznesową, a także wpływa na poprawę jakości życia lokalnej społeczności.
To tylko krótki zarys tego, o czym możecie przeczytać w tym interesującym raporcie. W Polsce pomysł ten miałby szansę realizacji, należałoby się jednak zastanowić nad praktycznymi zagadnieniami związanymi z jego realizacją. Ponieważ nie wszędzie (w szczególności na obszarach wiejskich) byłoby łatwo zorganizować do działania lokalne organizacje pozarządowe, być może system "standardowych zasiłków" musiałby zostać utrzymany równolegle do nowego i stopniowo wygaszany wraz z jego popularyzacją. Ważną kwestią jest też odpowiedni poziom dochodów z pracy w takim wymiarze - wydaje się, że jeśli ma zachęcać do powrotu do pracy, powinien wynosić więcej niż dzisiejszy zasiłek w wysokości 538,30 zł. Wydaje się, że powinien on być na poziomie takim samym (lub przynajmniej zbliżonym), co wartość netto płacy minimalnej (w 2009, według Wikipedii to 954,96 zł). Oznaczałoby to rzecz jasna większe wydatki budżetowe, jednak wspomniane powyżej długofalowe wyniki takiego działania mogłyby zrównoważyć efekty bardziej proaktywnej polityki społecznej. Wedle konserwatywnych wyliczeń, w UK każdy 1 funt wydany na takie działanie może przynieść aż do 10 funtów w korzyściach wymienionych przeze mnie powyżej. A że wszystko opisane i wyliczone zostało z detaliczną precyzją, pozwalam sobie zaufać w możliwość i opłacalność takiego rozwiązania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz