Byłoby cudownie, gdyby tak też wreszcie było. Wygląda na to, że 2 lata debaty na temat tego miejsca, leżącego w ścisłym centrum miasta, a jednak pozostającego na uboczu życia społecznego, nie poszło na marne. Nieoceniona jest tu rola instalacji Joanny Rajkowskiej - "Dotleniacza", który pokazał mieszkankom i mieszkańcom okolicy, że mają alternatywę dla kolejnych, betonowo-martyrologicznych pomysłów zsyłanych im z góry. Siła presji lokalnej społeczności, która w końcu zintegrowała się wokół przekonania o konieczności bardziej ludzkiego zagospodarowania terenu. Okazało się, że artystyczna interwencja jest w stanie przegnać demony przeszłości.
Plac był świadkiem dramatycznych wydarzeń z przeszłości - robotniczych protestów roku 1095 czy agonii warszawskiego getta. Pamiętać o tym warto i trzeba, ale nie uzasadnia to zawłaszczania przestrzeni żyjących na koszmarne niekiedy pomysły architektoniczne. Wydaje się, że Muzeum Historii Żydów Polskich będzie dużo lepszym memoriałem od postumentu, mającego upamiętniać Polaków ratujących Żydów podczas II Wojny Światowej. Tym bardziej, że po raz kolejny można było odnieść wrażenie, że ma on zapewniać spokój sumienia i oddalać debatę na temat drugiej, mniej chlubnej strony koegzystencji Polaków i Żydów za czasów hitlerowskiej okupacji.
Inne, do tej pory funkcjonujące pomysły bliższe były modernizacyjnym koncepcjom PO niż historycznym PiS. Gdyby tak, jedne, jak i drugie zostały zrealizowane, mielibyśmy obraz Polski za czasów niedoszłego POPiSu w miniaturze. Tam, gdzie nie byłoby pomników, przestrzeń w dużej mierze zaanektowałyby parkingi i beton. Szczęśliwie społeczna presja i ogólnomiejska dyskusja sprawiły, że tego typu pomysły trafiły do kosza. Nie sposób nie zauważyć tu pozytywnej roli (po raz kolejny, co w kontekście słabego zrozumienia przez ogół PO zasad zrównoważonego rozwoju stanowi jeden z pozytywnych wyjątków) burmistrza Śródmieścia, Wojciecha Bartelskiego.
Mamy zatem więcej zieleni, samochody nie zawłaszczają cennej przestrzeni, zerwany ma być asfalt z południowej i wschodniej części placu, nie zabraknie też ładnego oświetlenia i oczka wodnego. Nie jest to może "Dotleniacz", ale mimo wszystko miejsce to będzie znacznie bliższe modelowi "zielonego miasta" niż dotychczasowe pomysły. To bardzo potrzebny krok - lokalna społeczność do tej pory była bardzo zatomizowana, nie wykorzystywano też potencjału mieszania się w jednym miejscu osób starszych, pędzących do biurowców białych kołnierzyków, lokalnego kościoła i pobliskiej synagogi. Przez plac raczej przechodzono niż się na nim zatrzymywano, przez co jego potencjał społeczny zbliżał się do zera. Teraz, kto wie, być może uda się utrzymać ducha współpracy w miejscu ożywionym przez Rajkowską i spółkę.
Ponieważ nie za często mogę napisać coś zdecydowanie pozytywnego na temat zmian w mieście, a wiele dobrych pomysłów się ogłasza, ale już nie realizuje, zatem pozostaje monitorować sprawę po to, by znalazła ona swój szczęśliwy finał. Tego typu zagospodarowanie ma szansę uczynić z Placu Grzybowskiego dobre miejsce do życia i do odwiedzania, chociaż nie należy w tym kontekście zapominać o konieczności rewitalizacji społecznej i renowacji budynków znajdujących się w okolicy. Wcale nie jest stąd daleko na przykład do rozpadającej się Próżnej, która z powodu sporów właścicielskich nie może stać się wizytówką wielokulturowości tej okolicy. Wielokulturowości, która w zmienionej formie (chociażby społeczności wietnamskiej na osiedlu Za Żelazną Bramą) powoli powraca nad Wisłę.
Plac był świadkiem dramatycznych wydarzeń z przeszłości - robotniczych protestów roku 1095 czy agonii warszawskiego getta. Pamiętać o tym warto i trzeba, ale nie uzasadnia to zawłaszczania przestrzeni żyjących na koszmarne niekiedy pomysły architektoniczne. Wydaje się, że Muzeum Historii Żydów Polskich będzie dużo lepszym memoriałem od postumentu, mającego upamiętniać Polaków ratujących Żydów podczas II Wojny Światowej. Tym bardziej, że po raz kolejny można było odnieść wrażenie, że ma on zapewniać spokój sumienia i oddalać debatę na temat drugiej, mniej chlubnej strony koegzystencji Polaków i Żydów za czasów hitlerowskiej okupacji.
Inne, do tej pory funkcjonujące pomysły bliższe były modernizacyjnym koncepcjom PO niż historycznym PiS. Gdyby tak, jedne, jak i drugie zostały zrealizowane, mielibyśmy obraz Polski za czasów niedoszłego POPiSu w miniaturze. Tam, gdzie nie byłoby pomników, przestrzeń w dużej mierze zaanektowałyby parkingi i beton. Szczęśliwie społeczna presja i ogólnomiejska dyskusja sprawiły, że tego typu pomysły trafiły do kosza. Nie sposób nie zauważyć tu pozytywnej roli (po raz kolejny, co w kontekście słabego zrozumienia przez ogół PO zasad zrównoważonego rozwoju stanowi jeden z pozytywnych wyjątków) burmistrza Śródmieścia, Wojciecha Bartelskiego.
Mamy zatem więcej zieleni, samochody nie zawłaszczają cennej przestrzeni, zerwany ma być asfalt z południowej i wschodniej części placu, nie zabraknie też ładnego oświetlenia i oczka wodnego. Nie jest to może "Dotleniacz", ale mimo wszystko miejsce to będzie znacznie bliższe modelowi "zielonego miasta" niż dotychczasowe pomysły. To bardzo potrzebny krok - lokalna społeczność do tej pory była bardzo zatomizowana, nie wykorzystywano też potencjału mieszania się w jednym miejscu osób starszych, pędzących do biurowców białych kołnierzyków, lokalnego kościoła i pobliskiej synagogi. Przez plac raczej przechodzono niż się na nim zatrzymywano, przez co jego potencjał społeczny zbliżał się do zera. Teraz, kto wie, być może uda się utrzymać ducha współpracy w miejscu ożywionym przez Rajkowską i spółkę.
Ponieważ nie za często mogę napisać coś zdecydowanie pozytywnego na temat zmian w mieście, a wiele dobrych pomysłów się ogłasza, ale już nie realizuje, zatem pozostaje monitorować sprawę po to, by znalazła ona swój szczęśliwy finał. Tego typu zagospodarowanie ma szansę uczynić z Placu Grzybowskiego dobre miejsce do życia i do odwiedzania, chociaż nie należy w tym kontekście zapominać o konieczności rewitalizacji społecznej i renowacji budynków znajdujących się w okolicy. Wcale nie jest stąd daleko na przykład do rozpadającej się Próżnej, która z powodu sporów właścicielskich nie może stać się wizytówką wielokulturowości tej okolicy. Wielokulturowości, która w zmienionej formie (chociażby społeczności wietnamskiej na osiedlu Za Żelazną Bramą) powoli powraca nad Wisłę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz