Powoli kończy się rok, w którym świętujemy 20 lat wydarzeń, które doprowadziły do demokratycznych przemian w dawnym bloku wschodnim. Po dziś dzień na sporych obszarach kontynentu określenie to, choć formalnie stosowane, nie ma aż tak wiele wspólnego z rzeczywistością, jak mieć powinno. Trudno mówić o demokracji społeczeństwu obywatelskiemu na Białorusi, niewiele łatwiej - w Rosji, gdzie zupełnie niedawno wyniki lokalnych wyborów były zupełnie kuriozalne. W przestrzeni między Łabą a Uralem trudno na dobrą sprawę znaleźć dwa identycznie działające społeczeństwa i rządy - każdy kraj ma swoją lokalną specyfikę i pełne ich opisanie zajęłoby znacznie więcej miejsca, niż i tak całkiem sporej objętości publikacja biura brukselskiego Fundacji im. Heinricha Boella "Twenty Yers After. Post-Communist Countries and European Integration". Choć zasadniczo trudno napisać w tej dziedzinie coś nowego, a już szczególnie trudno jest zaprezentować coś nowego mieszkankom i mieszkańcom opisywanego regionu, to jednak w paru miejscach sztuka ta się udała.
Tak jest szczególnie, jeśli chodzi o tekst Ugo Vlaisavljevica o Bośni i Hercegowinie w kontekście etnopolityki. Zdaniem tego wykładającego na uniwersytecie w Sarajewie filozofa Jugosławię spajał nie tylko marszałek Tito, ale też pewne poczucie zagrożenia, które pozwalało na łączenie pod wspólnym sztandarem różnych grup etnicznych. Najpierw byli to Niemcy, z którymi walczono w czasie II Wojny Światowej, potem zaś ogólny lęk przed agresją, która sprawiał, że swego czasu armia jugosławiańska była czwartą największą siłą militarną na kontynencie. Paradoksalnie, otwarte granice i napływ turystek i turystów z Niemiec sprawiał, że demony przeszłości okazywały się nieaktualne, co z kolei prowadziło do ponownej erupcji nacjonalizmów i ostatecznie do rozpadu kraju na początku lat 90. XX wieku.
Tihmoir Ponos w swym tekście o Chorwacji przypomina o kilku rzadziej pamiętanych faktach z końcówki Jugosławii i początku jej defragmentacji. Na przełomie 1989/1990 często mówiło się o szybkim wejściu do ówczesnej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej Jugosławii jako całości. Już 2 lata później istnienie jednorodnego państwa odeszło w przeszłość. W Chorwacji szybko zapomniano o języku serbsko-chorwackim, kiedy przyszło do walki o niepodległość. Europę traktowano ze sporym entuzjazmem, wieszcząć szybkie wejście kraju do EWG. Jednocześnie silny nacjonalizm sprawił, że po odbiciu terytorium kraju zamieszkanego przez Serbów i pozostającego pod kontrolą militarną Nowej Jugosławii, wiele mieszkanek i mieszkańców tego obszaru zdecydowało się na ucieczkę. Kłopoty z interpretacją najnowszej historii, związane m.in. z kwestią sporu z UE o wydanie oskarżonego o zbrodnie wojenne Ante Gotoviny (W Chorwacji mającego opinię bohatera) czy też spór terytorialny ze Słowenią do dziś ciążą na sytuacji i wizerunku tego bogacącego się - teraz już nawet na serbskich turystkach i turystach - państwa.
Nie dziwmy się jednak optymizmowi - poczucie kulturowej przynależności do Europy bardzo często przysłaniało realną ocenę gospodarczej sytuacji i możliwości europejskiej integracji. Po "pomarańczowej rewolucji" na Ukrainie w 2004 roku społeczeństwo i elity zdawały się oczekiwać na szybkie wejście do UE za sam tylko powrót na nieco bardziej demokratyczne tory, o czym pisze Juri Durkot. Wkrotce okazało się jednak, że korupcja czy alienacja polityków nie zniknęły, podobnie jak i problemy gospodarcze, przez co po 5 latach trwa polityczny pat. Autor snuje tezę, że rozwiązaniem byłoby wejście Rosji do UE, jako że granice Europy są nieokreślone, a jakikolwiek wybór - czy to w kierunku Rosji, czy też aktualnej UE - grozi rozpadem kraju.
Podobnych interesujących tekstów trochę tu jest, chociaż można zaryzykować tezę, że będą one tym ciekawsze, im bardziej odległy w naszych rozważaniach będzie analizowany kraj. Nie da się ukryć, że czytanie o meandrach polityki Albanii czy też informacja o tym, że na Łotwie - by podkreślić ciągłość historyczną i bezprawie sowieckiej okupacji - obowiązuje konstytucja z 1920 roku, jest ciekawsze niż czytanie o Polsce. Wszak chyba trochę o naszym kraju i różnych spojrzeniach na 20 lat przemian ustrojowych wiemy. Czytać warto, a że właśnie pojawiła się wersja polska, zatem bariery językowe nie będą tutaj żadnym usprawiedliwieniem.
Tak jest szczególnie, jeśli chodzi o tekst Ugo Vlaisavljevica o Bośni i Hercegowinie w kontekście etnopolityki. Zdaniem tego wykładającego na uniwersytecie w Sarajewie filozofa Jugosławię spajał nie tylko marszałek Tito, ale też pewne poczucie zagrożenia, które pozwalało na łączenie pod wspólnym sztandarem różnych grup etnicznych. Najpierw byli to Niemcy, z którymi walczono w czasie II Wojny Światowej, potem zaś ogólny lęk przed agresją, która sprawiał, że swego czasu armia jugosławiańska była czwartą największą siłą militarną na kontynencie. Paradoksalnie, otwarte granice i napływ turystek i turystów z Niemiec sprawiał, że demony przeszłości okazywały się nieaktualne, co z kolei prowadziło do ponownej erupcji nacjonalizmów i ostatecznie do rozpadu kraju na początku lat 90. XX wieku.
Tihmoir Ponos w swym tekście o Chorwacji przypomina o kilku rzadziej pamiętanych faktach z końcówki Jugosławii i początku jej defragmentacji. Na przełomie 1989/1990 często mówiło się o szybkim wejściu do ówczesnej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej Jugosławii jako całości. Już 2 lata później istnienie jednorodnego państwa odeszło w przeszłość. W Chorwacji szybko zapomniano o języku serbsko-chorwackim, kiedy przyszło do walki o niepodległość. Europę traktowano ze sporym entuzjazmem, wieszcząć szybkie wejście kraju do EWG. Jednocześnie silny nacjonalizm sprawił, że po odbiciu terytorium kraju zamieszkanego przez Serbów i pozostającego pod kontrolą militarną Nowej Jugosławii, wiele mieszkanek i mieszkańców tego obszaru zdecydowało się na ucieczkę. Kłopoty z interpretacją najnowszej historii, związane m.in. z kwestią sporu z UE o wydanie oskarżonego o zbrodnie wojenne Ante Gotoviny (W Chorwacji mającego opinię bohatera) czy też spór terytorialny ze Słowenią do dziś ciążą na sytuacji i wizerunku tego bogacącego się - teraz już nawet na serbskich turystkach i turystach - państwa.
Nie dziwmy się jednak optymizmowi - poczucie kulturowej przynależności do Europy bardzo często przysłaniało realną ocenę gospodarczej sytuacji i możliwości europejskiej integracji. Po "pomarańczowej rewolucji" na Ukrainie w 2004 roku społeczeństwo i elity zdawały się oczekiwać na szybkie wejście do UE za sam tylko powrót na nieco bardziej demokratyczne tory, o czym pisze Juri Durkot. Wkrotce okazało się jednak, że korupcja czy alienacja polityków nie zniknęły, podobnie jak i problemy gospodarcze, przez co po 5 latach trwa polityczny pat. Autor snuje tezę, że rozwiązaniem byłoby wejście Rosji do UE, jako że granice Europy są nieokreślone, a jakikolwiek wybór - czy to w kierunku Rosji, czy też aktualnej UE - grozi rozpadem kraju.
Podobnych interesujących tekstów trochę tu jest, chociaż można zaryzykować tezę, że będą one tym ciekawsze, im bardziej odległy w naszych rozważaniach będzie analizowany kraj. Nie da się ukryć, że czytanie o meandrach polityki Albanii czy też informacja o tym, że na Łotwie - by podkreślić ciągłość historyczną i bezprawie sowieckiej okupacji - obowiązuje konstytucja z 1920 roku, jest ciekawsze niż czytanie o Polsce. Wszak chyba trochę o naszym kraju i różnych spojrzeniach na 20 lat przemian ustrojowych wiemy. Czytać warto, a że właśnie pojawiła się wersja polska, zatem bariery językowe nie będą tutaj żadnym usprawiedliwieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz