Ponieważ moje zarobki nie należą do specjalnie wielkich, oszczędzanie na czymkolwiek niemal nie wchodzi w rachubę. Szczęśliwie i potrzeby mam niewielkie, i najgorsze dla siebie wydatki już za sobą. Owszem, mogę nieco mniej pałaszować słodyczy, ewentualnie przejść z powrotem na tanią, zapychającą (aczkolwiek zupełnie niesatysfakcjonującą smakową) kuchnię typu makaron z sosem z puszki. Na studenckich kserówkach oszczędzać trudno, książki kupować trzeba czasem (jestem nieuleczalnym przykładem człowieka wyznającego wartości postmaterialne bez materialnego zabezpieczenia, w sumie ciekawa postawa życiowa), tak więc drobne kwoty sumują się w całkiem spore. Szczęśliwie na chwilę obecną nie jest źle z mymi funduszami, więc chwilowo - będąc i tak dość ostrożnym w wydatkowaniu własnych funduszy - nie muszę umierać ze strachu przed jutrem. Niestety, nie każdy ma tego typu komfort...
Likwidacja Swarzędza, fabryki mebli Forte w Przemyślu, planowane zwolnienia, rosnące bezrobocie, zamrażanie czy wręcz obniżki płac - obraz rzeczywistości nie jest specjalnie optymistyczny. Zapewnienia premiera Tuska o tym, że kryzys nas nie dotknie, okazały się palcem na wodzie pisane. Rzeczywistości nie da się oszukać - w zglobalizowanej gospodarce trudno jest być samotną wyspą ekonomicznej prosperity na morzu globalnej recesji. Niestety, z uporem maniaka realizujemy metody wychodzenia z kryzysu, które mają szanse mieć zgoła odwrotne skutki. Siłowe trzymanie się niskiego deficytu w sytuacji, kiedy potrzebne są publiczne pieniądze do pobudzenia koniunktury, nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem. Podwyżki składek mogą wydawać się ciężkie do zniesienia, ale to ich obniżka spowodowała zmniejszenie się pola manewru, jaki mamy obecnie.
Oczywiście, publiczne wydatki wymagają racjonalizacji. Nie jest to jednak dobry czas na to, by dajmy na to obniżać ilość zamówień publicznych. Jest to za to świetna okazja do zasadniczej zmiany aktualnego kierunku rozwoju i jego zazielenienia. I to nie w sposób "tuskowy", poprzez forsowanie budowy elektrowni atomowych. Nadszedł czas na postawienie gospodarki na nogi poprzez inwestowanie w zielone technologie i w kapitał ludzki. W ostatnich latach miliony z nas w końcu mogło poczuć (m.in. dzięki wejściu do Unii Europejskiej i dobrej koniunkturze), że nasz komfort życia ulega poprawie. Dzisiejsze spowolnienie nie może oznaczać przyzwolenia do ponownego zredukowania naszego kraju do rezerwuaru taniej siły roboczej. Przekonałyśmy i przekonaliśmy się, że można żyć i pracować jak Europejki i Europejczycy.
Donald Tusk nie wydaje się być w tym momencie przekonującym liderem na czas kryzysu. Granie w piłkę podczas głosowań sejmowych zdaje się ilustrować tę tezę aż nazbyt dobitnie. Poprzez próbę przerzucania odpowiedzialności na innych (np. przez plany prywatyzacji służby zdrowia) chciał na politycznym boisku grać w swą postpolityczną grę i utrzymywać nienaturalnie wysokie poparcie społeczne. Kryzys będzie okresem przewartościowań - także politycznych, kiedy to nowe byty polityczne mają wyjątkową szansę na dojście do głosu. Sondaż, w którym LPR otrzymała 5% poparcia być może jest wybrykiem, ale też sygnałem, że scena partyjna zaczyna się chwiać i być może wkrótce proces ten stanie się jeszcze bardziej wyraźny.
Dobrze, czas jednak wrócić do tego, co rząd może zrobić w tych trudnych czasach. Może na przykład pomóc sektorowi budowlanemu poprzez inwestycje w termomodernizację budynków. Mają one szanse na to, by utrzymać miejsca pracy w sektorze, uczynić go bardziej ekologicznym i przy okazji zmniejszyć zapotrzebowanie odbiorców indywidualnych na energię i - co za tym idzie - ich rachunki. Termoizolacja, panele słoneczne, pompy cieplne, inwestycje w rozwój wytwarzania ciepła za pomocą biomasy - to tylko pierwsze z brzegu przykłady na to, że zielona gospodarka ma rację bytu i może amortyzować skutki kryzysu. Transport zbiorowy również wymaga rąk do pracy, nie czas zatem na zachwycanie się autostradami, kiedy korkują się nasze miasta, a samochodowe spaliny obniżają jakość życia i przyczyniają się do pogorszenia naszego stanu zdrowia (i - co za tym idzie - większych wydatków na leczenie).
Ekologiczna modernizacja to także inwestowanie w energetykę odnawialną. Zmniejsza ona nasze uzależnienie energetyczne i tym samym finansową zależność od innych państw. Jeśli Polska na serio chce traktować swój własny postulat solidarności energetycznej, musi włączyć się we wspieranie pomysłu Europejskiej Wspólnoty Energii Odnawialnej - ERENE. Dzięki niej ma szansę na otrzymanie pieniędzy na rozwój niezbędnej, generującej wysokiej jakości miejsca pracy infrastruktury.
Kryzys nie jest winą naszego kraju, wiele z jego przyczyn ma swoje źródła w nadmiernej deregulacji rozlicznych sektorów gospodarki - a sektora finansowego w szczególności. Likwidacja rajów podatkowych, niezależne agencje ratingowe i nadzorujące rynki, podatek Tobina - to tylko niektóre z proponowanych przez Europejską Partię Zielonych rozwiązań, które mają szansę na zapobieżenie podobnym kryzysom w przyszłości. Wbrew zapowiedziom niektórych analityków, powątpiewających w fakt głębokości kryzysu, jest on faktem. W Stanach Zjednoczonych bezrobocie jest już najwyższe od ćwierć wieku. Najważniejszi decydenci nie ukrywają już, że to największy kryzys od lat 30. XX wieku. Lekarstwem na tamten był Nowy Ład - dziś potrzebujemy działań dostosowanych do aktualnych problemów społecznych, ekologicznych i ekonomicznych. Potrzebujemy Zielonego Nowego Ładu.
Być może zmienią się nasze wzorce konsumpcji i zaczniemy konsumować tylko to, czego potrzebujemy, a nie to, co chcą nam wcisnąć błyszczące reklamy. Zmiany nawyków konsumpcyjnych na pewno ulżyłyby nieco planecie. Daniel Bell w swych "Kulturowych sprzecznościach kapitalizmu" opowiada o tym, jak rozwój akumulacji dóbr ponad miarę i konieczność ułatwiła redefinicja pożyczek bankowych. Kiedy źle brzmiące słowo "dług" zastąpiono "kredytem", pojawiła się możliwość debetu na kontach bankowych, a system sprzedaży ratalnej roztoczył iluzję powszechnej dostępności wielu dóbr, zanikła etyka oszczędzania. Dziś potrzebujemy podobnych zmian, które popchną nasze funkcjonowanie na Ziemi w kierunku zrównoważonego, trwałego rozwoju, dostępnego dla każdej i każdego z nas.
Likwidacja Swarzędza, fabryki mebli Forte w Przemyślu, planowane zwolnienia, rosnące bezrobocie, zamrażanie czy wręcz obniżki płac - obraz rzeczywistości nie jest specjalnie optymistyczny. Zapewnienia premiera Tuska o tym, że kryzys nas nie dotknie, okazały się palcem na wodzie pisane. Rzeczywistości nie da się oszukać - w zglobalizowanej gospodarce trudno jest być samotną wyspą ekonomicznej prosperity na morzu globalnej recesji. Niestety, z uporem maniaka realizujemy metody wychodzenia z kryzysu, które mają szanse mieć zgoła odwrotne skutki. Siłowe trzymanie się niskiego deficytu w sytuacji, kiedy potrzebne są publiczne pieniądze do pobudzenia koniunktury, nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem. Podwyżki składek mogą wydawać się ciężkie do zniesienia, ale to ich obniżka spowodowała zmniejszenie się pola manewru, jaki mamy obecnie.
Oczywiście, publiczne wydatki wymagają racjonalizacji. Nie jest to jednak dobry czas na to, by dajmy na to obniżać ilość zamówień publicznych. Jest to za to świetna okazja do zasadniczej zmiany aktualnego kierunku rozwoju i jego zazielenienia. I to nie w sposób "tuskowy", poprzez forsowanie budowy elektrowni atomowych. Nadszedł czas na postawienie gospodarki na nogi poprzez inwestowanie w zielone technologie i w kapitał ludzki. W ostatnich latach miliony z nas w końcu mogło poczuć (m.in. dzięki wejściu do Unii Europejskiej i dobrej koniunkturze), że nasz komfort życia ulega poprawie. Dzisiejsze spowolnienie nie może oznaczać przyzwolenia do ponownego zredukowania naszego kraju do rezerwuaru taniej siły roboczej. Przekonałyśmy i przekonaliśmy się, że można żyć i pracować jak Europejki i Europejczycy.
Donald Tusk nie wydaje się być w tym momencie przekonującym liderem na czas kryzysu. Granie w piłkę podczas głosowań sejmowych zdaje się ilustrować tę tezę aż nazbyt dobitnie. Poprzez próbę przerzucania odpowiedzialności na innych (np. przez plany prywatyzacji służby zdrowia) chciał na politycznym boisku grać w swą postpolityczną grę i utrzymywać nienaturalnie wysokie poparcie społeczne. Kryzys będzie okresem przewartościowań - także politycznych, kiedy to nowe byty polityczne mają wyjątkową szansę na dojście do głosu. Sondaż, w którym LPR otrzymała 5% poparcia być może jest wybrykiem, ale też sygnałem, że scena partyjna zaczyna się chwiać i być może wkrótce proces ten stanie się jeszcze bardziej wyraźny.
Dobrze, czas jednak wrócić do tego, co rząd może zrobić w tych trudnych czasach. Może na przykład pomóc sektorowi budowlanemu poprzez inwestycje w termomodernizację budynków. Mają one szanse na to, by utrzymać miejsca pracy w sektorze, uczynić go bardziej ekologicznym i przy okazji zmniejszyć zapotrzebowanie odbiorców indywidualnych na energię i - co za tym idzie - ich rachunki. Termoizolacja, panele słoneczne, pompy cieplne, inwestycje w rozwój wytwarzania ciepła za pomocą biomasy - to tylko pierwsze z brzegu przykłady na to, że zielona gospodarka ma rację bytu i może amortyzować skutki kryzysu. Transport zbiorowy również wymaga rąk do pracy, nie czas zatem na zachwycanie się autostradami, kiedy korkują się nasze miasta, a samochodowe spaliny obniżają jakość życia i przyczyniają się do pogorszenia naszego stanu zdrowia (i - co za tym idzie - większych wydatków na leczenie).
Ekologiczna modernizacja to także inwestowanie w energetykę odnawialną. Zmniejsza ona nasze uzależnienie energetyczne i tym samym finansową zależność od innych państw. Jeśli Polska na serio chce traktować swój własny postulat solidarności energetycznej, musi włączyć się we wspieranie pomysłu Europejskiej Wspólnoty Energii Odnawialnej - ERENE. Dzięki niej ma szansę na otrzymanie pieniędzy na rozwój niezbędnej, generującej wysokiej jakości miejsca pracy infrastruktury.
Kryzys nie jest winą naszego kraju, wiele z jego przyczyn ma swoje źródła w nadmiernej deregulacji rozlicznych sektorów gospodarki - a sektora finansowego w szczególności. Likwidacja rajów podatkowych, niezależne agencje ratingowe i nadzorujące rynki, podatek Tobina - to tylko niektóre z proponowanych przez Europejską Partię Zielonych rozwiązań, które mają szansę na zapobieżenie podobnym kryzysom w przyszłości. Wbrew zapowiedziom niektórych analityków, powątpiewających w fakt głębokości kryzysu, jest on faktem. W Stanach Zjednoczonych bezrobocie jest już najwyższe od ćwierć wieku. Najważniejszi decydenci nie ukrywają już, że to największy kryzys od lat 30. XX wieku. Lekarstwem na tamten był Nowy Ład - dziś potrzebujemy działań dostosowanych do aktualnych problemów społecznych, ekologicznych i ekonomicznych. Potrzebujemy Zielonego Nowego Ładu.
Być może zmienią się nasze wzorce konsumpcji i zaczniemy konsumować tylko to, czego potrzebujemy, a nie to, co chcą nam wcisnąć błyszczące reklamy. Zmiany nawyków konsumpcyjnych na pewno ulżyłyby nieco planecie. Daniel Bell w swych "Kulturowych sprzecznościach kapitalizmu" opowiada o tym, jak rozwój akumulacji dóbr ponad miarę i konieczność ułatwiła redefinicja pożyczek bankowych. Kiedy źle brzmiące słowo "dług" zastąpiono "kredytem", pojawiła się możliwość debetu na kontach bankowych, a system sprzedaży ratalnej roztoczył iluzję powszechnej dostępności wielu dóbr, zanikła etyka oszczędzania. Dziś potrzebujemy podobnych zmian, które popchną nasze funkcjonowanie na Ziemi w kierunku zrównoważonego, trwałego rozwoju, dostępnego dla każdej i każdego z nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz