Wczorajsza rozprawa administracyjna w Urzędzie Wojewódzkim niewiele zmienia - obwodnica pójdzie przez miasto. Lokalne stowarzyszenia (z "Chomiczówką Przeciw Degradacji" na czele) walczą już tylko o to, który wariant "mniejszego zła" poprzeć po to, by nie doszło do kompletnej dezintegracji spoistości pewnych lokalnych społeczności. Po drodze pojawiały się tak egzotyczne pomysły, jak puszczenie trasy wzdłuż Wału Wiślanego, ingerującej dość ostro w przyrodniczo cenne tereny nadrzeczne. Rzecz jasna niezależnie od ostatecznych decyzji znajdą się niezadowoleni, jednak nie w tym problem. Prawdziwym kuriozum jest fakt, że drogę tranzytową chce się puścić przez środek ponad półtoramilionowego miasta.
Tradycją (i to dobrą) wypróbowaną w Europie są obwodnice pozamiejskie - standard ten widać nawet na mapach drogowych, kiedy spoglądamy na Paryż, Lwów, Moskwę czy inne metropolie. Obojętnie - wschodnie czy zachodnie. Tamtejsze planowanie przestrzenne i komunikacyjne było na tyle przenikliwe by dostrzec, że jest to opcja zwyczajnie najlepsza. Zakorkowane same przez się miasta powinny być jak najbardziej odciążone od ruchu, tymczasem proponuje się mieszkankom i mieszkańcom, by zaakceptowali kawalkady kolejnych samochodów ciężarowych.
Perypetie z warszawską obwodnicą są olbrzymie - metropolia nie jest zwyczajnie przystosowana przestrzennie do tego typu inwestycji. Mieliśmy już zatem pomysły z drogą biegnącą po otulinie Kampinosu, praskie plany duktu na palach nad jednym z tamtejszych parków, a teraz - półtunele Chomiczówki. Wystarczy popatrzeć na koleiny, jakie powodują szczególnie w lecie masywne TIRy by uznać, że grozić nam będzie dalsze paraliżowanie miasta. Gwarantować to będzie kolejny wieżowiec w Centrum, a mało co wskazuje na to, by jakikolwiek rząd miał ochotę na ambitne eksperymentowanie.
Nasze reprezentantki (Magdalena Mosiewicz i Irena Kołodziej) były na rzeczonym spotkaniu i słuchały o różnych wariantach przebiegu północnej wylotówki. Podobnie jak i Zieloni w całej Polsce (nie tylko ci partyjni, ale też z różnych innych organizacji ekologicznych) zawsze protestowały przeciw pomysłom na niezrównoważony rozwój miasta. Nasza recepta jest prosta, wręcz banalna, wyćwiczona w innych krajach i świetnie się tam sprawująca - TIRy na tory!
Aktualnie władze planują wydawać pieniądze unijne głównie na poprawę infrastruktury drogowej, tymczasem opóźnia się chociażby stworzenie pierwszej superszybkiej linii kolejowej o kształcie litery Y, mającej łączyć Poznań i Wrocław z Łodzią i Warszawą. Narzeka się na jakość usług PKP, natomiast nie daje się im realnie zarobić na transporcie ciężarówek przez kraj. Z pożytkiem dla wszystkich - kierowcy tychże nie musieliby spędzać weekendów i świąt w zajazdach, nie mogąc jeździć po kraju, drogi narażone byłyby na mniejsze obciążenia, przez co łatwiej byłoby budować bezpłatne drogi ekspresowe niż płatne autostrady. Nie mówiąc już o mieszkańcach miejscowości, przez które bocznymi drogami przemykają TIRowcy, omijając zakaz podróżowania w określone dni i uciekając przed policyjnymi patrolami.
Wymaga to odwagi - i inwestycji w kolej, transport efektywny i ekologiczny. Wprowadzenie tego typu regulacji (niekoniecznie od razu, zawsze można stopniowo) przyczyniłoby się do poprawy opłacalności spółek kolejowych. Większe użytkowanie być może wymogłoby na rządzie wprowadzanie dalszych "zielonych" rozwiązań, a na samorządowcach - wprowadzenie opłat za podróżowanie w centrach miast samochodów osobowych, dostosowanych do poziomu emitowanych przez nie spalin. Tak też stało się w Londynie, który rozwija swą komunikację miejską i sieć ścieżek rowerowych.
Mam nadzieję, że doczekam się czasów, kiedy miejscy włodarze i spece od planowania pójdą po rozum do głowy i będą tworzyć rozwiązania rozładowujące miejski tłok, a nie go wzmagające. Na razie niewiele na to wskazuje, zatem nie zabraknie nam protestów mieszkanek i mieszkańców, konferencji prasowych, oświadczeń, kontrprotestów i wszystkiego tego, bez czego polskie drogi obejść się nie mogą. A szkoda, bo wystarczy nieco wyobraźni i wczucia się w rację protestujących by przemyśleć swoje pomysły.
Tradycją (i to dobrą) wypróbowaną w Europie są obwodnice pozamiejskie - standard ten widać nawet na mapach drogowych, kiedy spoglądamy na Paryż, Lwów, Moskwę czy inne metropolie. Obojętnie - wschodnie czy zachodnie. Tamtejsze planowanie przestrzenne i komunikacyjne było na tyle przenikliwe by dostrzec, że jest to opcja zwyczajnie najlepsza. Zakorkowane same przez się miasta powinny być jak najbardziej odciążone od ruchu, tymczasem proponuje się mieszkankom i mieszkańcom, by zaakceptowali kawalkady kolejnych samochodów ciężarowych.
Perypetie z warszawską obwodnicą są olbrzymie - metropolia nie jest zwyczajnie przystosowana przestrzennie do tego typu inwestycji. Mieliśmy już zatem pomysły z drogą biegnącą po otulinie Kampinosu, praskie plany duktu na palach nad jednym z tamtejszych parków, a teraz - półtunele Chomiczówki. Wystarczy popatrzeć na koleiny, jakie powodują szczególnie w lecie masywne TIRy by uznać, że grozić nam będzie dalsze paraliżowanie miasta. Gwarantować to będzie kolejny wieżowiec w Centrum, a mało co wskazuje na to, by jakikolwiek rząd miał ochotę na ambitne eksperymentowanie.
Nasze reprezentantki (Magdalena Mosiewicz i Irena Kołodziej) były na rzeczonym spotkaniu i słuchały o różnych wariantach przebiegu północnej wylotówki. Podobnie jak i Zieloni w całej Polsce (nie tylko ci partyjni, ale też z różnych innych organizacji ekologicznych) zawsze protestowały przeciw pomysłom na niezrównoważony rozwój miasta. Nasza recepta jest prosta, wręcz banalna, wyćwiczona w innych krajach i świetnie się tam sprawująca - TIRy na tory!
Aktualnie władze planują wydawać pieniądze unijne głównie na poprawę infrastruktury drogowej, tymczasem opóźnia się chociażby stworzenie pierwszej superszybkiej linii kolejowej o kształcie litery Y, mającej łączyć Poznań i Wrocław z Łodzią i Warszawą. Narzeka się na jakość usług PKP, natomiast nie daje się im realnie zarobić na transporcie ciężarówek przez kraj. Z pożytkiem dla wszystkich - kierowcy tychże nie musieliby spędzać weekendów i świąt w zajazdach, nie mogąc jeździć po kraju, drogi narażone byłyby na mniejsze obciążenia, przez co łatwiej byłoby budować bezpłatne drogi ekspresowe niż płatne autostrady. Nie mówiąc już o mieszkańcach miejscowości, przez które bocznymi drogami przemykają TIRowcy, omijając zakaz podróżowania w określone dni i uciekając przed policyjnymi patrolami.
Wymaga to odwagi - i inwestycji w kolej, transport efektywny i ekologiczny. Wprowadzenie tego typu regulacji (niekoniecznie od razu, zawsze można stopniowo) przyczyniłoby się do poprawy opłacalności spółek kolejowych. Większe użytkowanie być może wymogłoby na rządzie wprowadzanie dalszych "zielonych" rozwiązań, a na samorządowcach - wprowadzenie opłat za podróżowanie w centrach miast samochodów osobowych, dostosowanych do poziomu emitowanych przez nie spalin. Tak też stało się w Londynie, który rozwija swą komunikację miejską i sieć ścieżek rowerowych.
Mam nadzieję, że doczekam się czasów, kiedy miejscy włodarze i spece od planowania pójdą po rozum do głowy i będą tworzyć rozwiązania rozładowujące miejski tłok, a nie go wzmagające. Na razie niewiele na to wskazuje, zatem nie zabraknie nam protestów mieszkanek i mieszkańców, konferencji prasowych, oświadczeń, kontrprotestów i wszystkiego tego, bez czego polskie drogi obejść się nie mogą. A szkoda, bo wystarczy nieco wyobraźni i wczucia się w rację protestujących by przemyśleć swoje pomysły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz