W ramach egzaminacyjnych przygotowań emocje rosną - czasu coraz mniej, a roboty tak jakby niekoniecznie. W przerwie między lekturami zostaje mi nieco czasu na zastanowienie się, jakim cudem zmieszczę się czasowo w wymaganiach, stawianych mi przez mój kierunek (a ponoć humanistyka to synonim przyjemnego nieróbstwa...), a pisanie czegokolwiek samemu z siebie, po czterech pracach rocznych i w tle szykowania bibliografii do licencjatu, idzie mi cokolwiek opornie. Odmówić notki Maxowi Weberowi, niezależnie od ilości czasu, jakim dysponuję, nie sposób. Być może dlatego, że zawsze zdawał mi się interesującą postacią, a jego owiane legendą tezy o pozytywnym sprzężeniu między etyką protestancką a narodzinami kapitalizmu były przedmiotem wielu analiz i polemik. Dziś, kiedy nadal nie do końca wiadomo, co ze światową gospodarką będzie (wystarczy wspomnieć osiągnięcie przez Stany Zjednoczone ustawowego limitu zadłużenia tegoż kraju i szykujące się tam cięcia wydatków publicznych), można by zadowolić się prostą tezą, jakoby opiewana przez niemieckiego socjologa etyka wprost odpowiadała za obecny stan rzeczy. A jeśli nie jest to takie proste?
Globalne wyzwania, przed którymi stoimy, nie są rzecz jasna takie same, jak w XVI, XVII i XVIII wieku, trudno zatem, by proste przeniesienie protestanckiej etyki do współczesności miało nam zapewnić powszechną szczęśliwość. Co najmniej jedno założenie - potrzeby akumulacji jako wyznacznika dobrego, pełnego łaski życia, w świecie coraz bardziej kurczących się zasobów naturalnych byłoby wręcz receptą na globalną niesprawiedliwość, wiodącą w prostej linii do katastrofy. Zważmy jednak, że etyka ta ewoluowała, i to w kierunkach, co do których sam Weber mógłby być zaskoczony. Jeszcze w kalwińskiej Genewie powstawały pierwsze nowoczesne instytucje polityki społecznej, o czym socjolog zdaje się zapominać w natłoku informacji na temat odrzucenia przez społeczności protestanckie chwalebnego wymiaru jałmużny oraz podjęcia przez nie walki z żebractwem. To, że spora część z nich wyewoluowała w stronę państwa opiekuńczego, również jest ciekawą sprawą - z jednej strony możemy bowiem przychylić się do twierdzenia webera, że protestantyzm ascetyczny nie obejmował za bardzo głównego nurtu luteranizmu, co niejako "załatwiałoby" nam kwestię Skandynawii czy Niemiec, z drugiej strony jednak warto wspomnieć o przywiązaniu Lutra do hierarchicznej wizji społeczeństwa, która niekoniecznie musiałaby wspierać stworzenie systemu państwa dobrobytu - dużo bardziej adekwatny byłby tu wolnorynkowy leseferyzm.
To, co w Weberze ciekawe i co może być aktualne, znajduje się nieco na uboczu wywodu, przez co łatwo jest to przeoczyć. Przede wszystkim interesująca wydaje się tu koncepcja pracy jako powołania i jej dobrego wykonywania jako miernika łaski. Można się rzecz jasna patrzeć na ideę tą jako na przykład konserwatywnej, organicznej wizji społeczeństwa, dławiącej mobilność, ale czy nie mamy aktualnie do czynienia raczej z czymś zgoła odmiennym? Trudno o etykę pracy, kiedy fabryka firmy X w jednym roku znajduje się w Wielkiej Brytanii, w drugim - w Polsce, a w trzecim - w Chinach? O jakiej społecznej mobilności możemy mówić w kraju, w którym bieda i rozwarstwienie społeczne zmusza ludzi do przyjmowania śmieciowego, niestabilnego zatrudnienia? I pytanie - kto właściwie sprzeniewierza się dziś protestanckiej etyce pracy - osoby niepracujące z powodu braku nowych miejsc pracy (bo umówmy się, dziś, w świecie kapitalizmu raczej wielkich koncernów niż drobnych, wolnych przedsiębiorców własna działalność gospodarcza synonimem niezależności czy bogactwa często nie jest), czy może budujący sobie pozłacane pałace milionerzy, spekulujący wirtualnymi narzędziami finansowymi?
Wydaje mi się, że to nie przypadek, że idea płacy maksymalnej zdobyła sobie popularność wśród Zielonych w takich krajach, jak Anglia czy Australia. Ważnym komponentem protestanckiej etyki jest według Webera poczucie stosowności, oznaczające dobre wypełnianie swojej życiowej roli, bez materialistycznych ekscesów. Dziś ciężar tego zobowiązania, moim zdaniem, nie ponoszą osoby aspirujące do godnego życia, lecz właśnie elity polityczne i finansowe, pompujące kolejne bańki spekulacyjne. Inwestowanie w realną gospodarkę (pojawia się tu motyw "radości z dawania ludziom miejsc pracy" przez przedsiębiorcę - konia z rzędem temu, kto udowodni, że dziś jest to powszechna w tej grupie motywacja), umiar w konsumpcji, która ma dziś przemożny wpływ na stan naszej planety - to wszystko wartości, których w naszym życiu społecznym i ekonomicznym bardzo brakuje.
Wydaje się zatem, że "etyka protestancka po przejściach" nie jest wcale takim przestarzałym pomysłem, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Kiedy popatrzymy chociażby na opisywaną przez Sennetta kulturę późnego kapitalizmu, dostrzegamy, że pozornie emancypujące hasła o większej elastyczności i kreatywności nie muszą kończyć się emancypująca praktyką. Podobnie zatem może być z pokrytymi kurzem, w sumie dość konserwatywnymi wartościami. Przywołana przez Webera na końcu książki metafora, uznająca protestantyzm za styl życia klasy średniej skierowany przeciwko arystokracji może być dziś panaceum zarówno na rosnące rozwarstwienie społeczne, jak i - w polskich warunkach - uwolnić nas od kulturowej zależności od rzekomo chlubnego, szlacheckiego dziedzictwa historycznego. Jak na razie w wizji tej widzę tylko dwie, ale za to dość poważne wady. Po pierwsze, dominujący w Polsce katolicyzm. Po drugie, przywołany niedawno przez Krzysztofa Nawratka brak klasy średniej z prawdziwego zdarzenia. Zobaczymy, czy niczym w Ziemi Obiecanej uda się z tego "nic" zrobić "coś".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz