Sytuacja Przewozów Regionalnych jest nie do pozazdroszczenia. Samorządowa kolej zaczynała powoli budować swoją niezależną pozycję i ciut lepszą od PKP renomę dzięki wprowadzeniu pierwszych jaskółek konkurencji na torach. Najwięcej szumu udało jej się wywołać, gdy w Polskę ruszyły InterRegio - tańsza alternatywa wpierw dla pociągów pospiesznych, potem zaś dla Tanich Linii Kolejowych. Okazało się nagle, że podróż z Warszawy do Krakowa w przyzwoitych, choć skromnych warunkach może trwać nie 5, a 3 godziny, a na dodatek być całkiem przystępna cenowo. Ponieważ nad Wisłą reformy nie są jednak robione z sensem, zatem cała ich struktura zdawała się mówić, że ów sen nie może trwać wiecznie. Tak to jest, gdy zamiast usprawniać państwowego molocha dzieli się go na mniejsze części, na dodatek wcale nie mając planów, by zapewnić porządną koordynację między nimi. Trudno, by samorządowa spółka miała od samego początku kwitnąć, jeśli rządy nie zapewniały jej odpowiednich środków finansowych do realizacji usług.
Zasadniczo słuszne jest oddzielenie kwestii infrastruktury od świadczenia usług. Problem zaczyna się jednak wtedy, gdy Polskie Linie Kolejowe, a więc spółka zajmująca się tą pierwszą kwestią, zaczyna gnębić jednego przewoźnika, mającego długi, a łagodniej spogląda na drugiego, który również zalega jej z pieniędzmi. Sytuacja staje się jasna, kiedy zobaczy się na rządowe plany koalicji PO-PSL. PKP Intercity po to przejął wszystkie, mogące przynieść zyski kursy (droższe połączenia międzymiastowe oraz sieć dawnych połączeń pospiesznych), by teraz zostać sprywatyzowanym przez giełdę. Przewozy Regionalne, będące własnością samorządów, muszą borykać się z niedofinansowaniem i sporymi trudnościami z zapewnieniem sobie środków na normalną działalność. Zablokowanie wyjazdów alternatywnych połączeń międzymiastowych, świadczonych przez spółkę, wcale nie zwiększa przecież możliwości spłaty zadłużenia przez przewoźnika, którego sytuacja finansowa właśnie zaczynała się normować...
Już wkrótce, z powodu wejścia w życie unijnych przepisów, na polskie tory może wejść zagraniczna konkurencja dla PKP. W obliczu takiego rozwoju wypadków wygląda na to, że rząd Donalda Tuska nie jest zainteresowany konkurencją na torach na równych zasadach. Co gorsza, do degradacji własności publicznej używa się w tej chwili państwowych spółek, co stanowi przykład kuriozalności wyniesionej do granic sztuki. Możemy wkrótce mieć zatem do czynienia z sytuacją iście paranoidalną - po doprowadzeniu do powstania konkurencji na szynach powracamy do ponownej monopolizacji, służącej do podwyższenia wartości spółki, którą planuje się sprywatyzować. Pojęcia nie mam, gdzie miałby tu być interes publiczny.
Wydarzenia ostatnich godzin to smutny element w trwającym 20 lat demontażu kolei w Polsce. Środek transportu, mogący łatwo zaspokajać społeczne potrzeby komunikacyjne i realizować zasady zrównoważonego rozwoju, padł ofiarą wieloletniego skupiania się na budowie dróg i autostrad. Wiele miliardów złotych na dość umiarkowane zmiany pod względem jakości jezdni zablokowało środki na rozwój infrastruktury, a wręcz na jej podtrzymywanie, czego najlepszym przykładem jest 7 tysięcy kilometrów wyjętej z eksploatacji trakcji, europejski fenomen. Wszelkie zmiany w publicznych - państwowych bądź samorządowych - instytucjach są torpedowane przez rozliczne grupy interesu, jak było niedawno w wypadku Kolei Mazowieckich. Narasta frustracja, fundusze na rozwój już niekoniecznie, z ich wydatkowaniem jeszcze gorzej, co widać po przeciągających się remontach szyn i oddalających się marzeniach o szybkich i komfortowych podróżach.
Odpowiedzialność PLK za interesy konsumentek i konsumentów wydaje się żadna. Demontaż InterRegio może oznaczać problemy dla Przewozów Regionalnych, którym trudno będzie utrzymać swoją działalność z mało opłacalnych i słabo dotowanych pociągów osobowych. Może zatem okazać się niebawem, że z kolejnego sektora gospodarki - tym ważniejszego, że istotnego społecznie i ekologicznie - w praktyce wyeliminowana zostanie własność publiczna. Pół biedy, jeśli państwo będzie w stanie przeznaczać odpowiednie środki na rozwój infrastruktury, a także nadzoru nad jakością świadczonych usług - patrząc się jednak na obecny konflikt na torach, można mieć co do tego poważne wątpliwości. Wielka szkoda, że w całej tej awanturze najmniej liczą się ci, którzy powinni liczyć się najbardziej - osoby pracujące na kolei, a także korzystające z jej usług.
Zasadniczo słuszne jest oddzielenie kwestii infrastruktury od świadczenia usług. Problem zaczyna się jednak wtedy, gdy Polskie Linie Kolejowe, a więc spółka zajmująca się tą pierwszą kwestią, zaczyna gnębić jednego przewoźnika, mającego długi, a łagodniej spogląda na drugiego, który również zalega jej z pieniędzmi. Sytuacja staje się jasna, kiedy zobaczy się na rządowe plany koalicji PO-PSL. PKP Intercity po to przejął wszystkie, mogące przynieść zyski kursy (droższe połączenia międzymiastowe oraz sieć dawnych połączeń pospiesznych), by teraz zostać sprywatyzowanym przez giełdę. Przewozy Regionalne, będące własnością samorządów, muszą borykać się z niedofinansowaniem i sporymi trudnościami z zapewnieniem sobie środków na normalną działalność. Zablokowanie wyjazdów alternatywnych połączeń międzymiastowych, świadczonych przez spółkę, wcale nie zwiększa przecież możliwości spłaty zadłużenia przez przewoźnika, którego sytuacja finansowa właśnie zaczynała się normować...
Już wkrótce, z powodu wejścia w życie unijnych przepisów, na polskie tory może wejść zagraniczna konkurencja dla PKP. W obliczu takiego rozwoju wypadków wygląda na to, że rząd Donalda Tuska nie jest zainteresowany konkurencją na torach na równych zasadach. Co gorsza, do degradacji własności publicznej używa się w tej chwili państwowych spółek, co stanowi przykład kuriozalności wyniesionej do granic sztuki. Możemy wkrótce mieć zatem do czynienia z sytuacją iście paranoidalną - po doprowadzeniu do powstania konkurencji na szynach powracamy do ponownej monopolizacji, służącej do podwyższenia wartości spółki, którą planuje się sprywatyzować. Pojęcia nie mam, gdzie miałby tu być interes publiczny.
Wydarzenia ostatnich godzin to smutny element w trwającym 20 lat demontażu kolei w Polsce. Środek transportu, mogący łatwo zaspokajać społeczne potrzeby komunikacyjne i realizować zasady zrównoważonego rozwoju, padł ofiarą wieloletniego skupiania się na budowie dróg i autostrad. Wiele miliardów złotych na dość umiarkowane zmiany pod względem jakości jezdni zablokowało środki na rozwój infrastruktury, a wręcz na jej podtrzymywanie, czego najlepszym przykładem jest 7 tysięcy kilometrów wyjętej z eksploatacji trakcji, europejski fenomen. Wszelkie zmiany w publicznych - państwowych bądź samorządowych - instytucjach są torpedowane przez rozliczne grupy interesu, jak było niedawno w wypadku Kolei Mazowieckich. Narasta frustracja, fundusze na rozwój już niekoniecznie, z ich wydatkowaniem jeszcze gorzej, co widać po przeciągających się remontach szyn i oddalających się marzeniach o szybkich i komfortowych podróżach.
Odpowiedzialność PLK za interesy konsumentek i konsumentów wydaje się żadna. Demontaż InterRegio może oznaczać problemy dla Przewozów Regionalnych, którym trudno będzie utrzymać swoją działalność z mało opłacalnych i słabo dotowanych pociągów osobowych. Może zatem okazać się niebawem, że z kolejnego sektora gospodarki - tym ważniejszego, że istotnego społecznie i ekologicznie - w praktyce wyeliminowana zostanie własność publiczna. Pół biedy, jeśli państwo będzie w stanie przeznaczać odpowiednie środki na rozwój infrastruktury, a także nadzoru nad jakością świadczonych usług - patrząc się jednak na obecny konflikt na torach, można mieć co do tego poważne wątpliwości. Wielka szkoda, że w całej tej awanturze najmniej liczą się ci, którzy powinni liczyć się najbardziej - osoby pracujące na kolei, a także korzystające z jej usług.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz