Zaprezentowane w sobotę wyniki przeprowadzonej z inicjatywy portalu homiki.pl ankiety internetowej (na zdjęciu dane ze środy) są moim zdaniem dowodem na to, że narasta zrozumienie dla kwestii, że prawa osób LGBTQI to także prawa człowieka. Nie postrzegam rozbicia głosów w najbardziej kontrowersyjnej dziedzinie, jaką okazała się adopcja dzieci, za oznakę wielkiego podziału w tej kwestii - wręcz przeciwnie, jestem zaskoczony dużą akceptacją dla tego pomysłu wśród osób zainteresowanych tematem. Oznacza to, że osoby wypełniające ankietę nie boją się marzyć o stworzeniu warunków do rzeczywistej równości. Napawa to optymizmem.
Inną sprawą staje się strategia dochodzenia do stanu docelowego. Nie łudzę się, że obecny, konserwatywny parlament przyjmie jakkolwiek złagodzoną wersję postulatów dotyczących związków partnerskich. Aktualny kalendarz wyborczy - przyspieszone wybory prezydenckie, jesienne samorządowe, przyszłoroczne parlamentarne - będzie sprzyjał raczej podtrzymywaniu przez PO swej oportunistycznej postawy niż pochylaniu się nad prawami człowieka. Projekt ustawy o związkach partnerskich staje się zatem narzędziem, służącym zaprezentowaniu "homiczych" postulatów. Wkluczanie w ich obręb nowych sojuszników - jak na przykład żyjące dziś na wolnej stopie związki heteroseksualne - zdaje się słusznym kierunkiem.
Pamiętanie o obowiązkach może nie być najprzyjemniejszym elementem myślenia o relacjach międzyludzkich, ale można to przekuć na znacznie bardziej pozytywną wizję społecznej zmiany. Do odwojowania pozostaje cały dyskurs rzekomej "cywilizacji życia", promowany przez katolickich publicystów, utrzymujący w swej obecnej formie hierarchię, nierówność płci, paternalistyczne stosunki między rodzicami a dziećmi. Uniwersalistyczna wizja "równości w różnorodności", doceniania przez państwo i społeczeństwo dobrowolnych relacji emocjonalnych, szacunku, troski i wzajemnej opieki może zapobiec popadnięciu w pułapkę bycia portretowanymi jako kolejna, roszczeniowa grupa radykałów, nie mających dla swoich pomysłów poparcia nawet w samym środowisku LGBTQI.
Inną sprawą staje się strategia dochodzenia do stanu docelowego. Nie łudzę się, że obecny, konserwatywny parlament przyjmie jakkolwiek złagodzoną wersję postulatów dotyczących związków partnerskich. Aktualny kalendarz wyborczy - przyspieszone wybory prezydenckie, jesienne samorządowe, przyszłoroczne parlamentarne - będzie sprzyjał raczej podtrzymywaniu przez PO swej oportunistycznej postawy niż pochylaniu się nad prawami człowieka. Projekt ustawy o związkach partnerskich staje się zatem narzędziem, służącym zaprezentowaniu "homiczych" postulatów. Wkluczanie w ich obręb nowych sojuszników - jak na przykład żyjące dziś na wolnej stopie związki heteroseksualne - zdaje się słusznym kierunkiem.
Pamiętanie o obowiązkach może nie być najprzyjemniejszym elementem myślenia o relacjach międzyludzkich, ale można to przekuć na znacznie bardziej pozytywną wizję społecznej zmiany. Do odwojowania pozostaje cały dyskurs rzekomej "cywilizacji życia", promowany przez katolickich publicystów, utrzymujący w swej obecnej formie hierarchię, nierówność płci, paternalistyczne stosunki między rodzicami a dziećmi. Uniwersalistyczna wizja "równości w różnorodności", doceniania przez państwo i społeczeństwo dobrowolnych relacji emocjonalnych, szacunku, troski i wzajemnej opieki może zapobiec popadnięciu w pułapkę bycia portretowanymi jako kolejna, roszczeniowa grupa radykałów, nie mających dla swoich pomysłów poparcia nawet w samym środowisku LGBTQI.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz